Artykuły

Ilość nie przeszła w jakość

POZORNIE powinien być to tydzień znakomity. W ciągu siedmiu zaledwie dni - trzy razy teatr i jeden raz dużo wcześniej zapowiadany program rozrywkowy. Ponadto ileś tam filmów i przynajmniej jeden dobry program publicystyczny. Pomyśleć tylko - ileż by za to wszystko człowiek musiał zapłacić, gdyby mu wypadło oglądać wspomniane pozycje nie we własnym domu, ale w teatrze, kinie czy innym klubie-kawiarni...

Jednak nawet to przeświadczenie o własnej oszczędności (cecha Polakom mało znana) jakoś nas nie zadowala. I to z winy telewizji. Niepotrzebnie bowiem przyzwyczajono nas do dobrych pozycji teatralnych. Choćby jednej tygodniowo, ale takiej, która z tego czy innego względu jest właściwie wydarzeniem; albo interesująca fabuła, albo doskonałe kreacje aktorskie, albo też i jedno, i drugie, i jeszcze coś. Ostatnio nie mieliśmy pod tym względem powodów do narzekań.

Tymczasem jednak, widocznie na skutek deficytu jakości, postanowiono postępować w myśl skądinąd sprawdzalnej zasady, która ilość przekształca w jakość. Tu jednak zasada się nie sprawdziła. Gdyby nawet trzy wystawione w TV sztuki stopić w jedną, nie wyszłaby z tego całość doskonała.

Na początku zastanówmy się nad jakością dwóch: "Szóstym dniem tworzenia" Stanisława Stampfla oraz nad pierwszą częścią "większej całości" pióra A. Zbycha pt. "Wróg jest wszędzie". Mają one jedną cechę wspólną - są dokumentem dni nie bardzo odległych od siebie w czasie. Pierwsza sztuka dotyczy początków trudnej wolności, dopiero torującej sobie drogę w mroku różnych orientacji politycznych i różnych uczuciowych zaangażowań wobec tej Polski, która zaczęła być ludowa. Druga sztuka dotyczy ostatniego okresu okupacji, konkretnie - próby dwóch sił: hitlerowskiego kontrwywiadu i patriotycznej konspiracyjnej działalności na terenach okupowanej Rosji. Oba tematy znane, po wielekroć ze zmiennym szczęściem ubierane w fabułę powieściową, nowelową, po wielokroć pieczętowane krótkimi spięciami dramatu. Wydaje się, że trzeba nie lada talentu, aby na te właśnie tematy móc powiedzieć coś bardziej niż dotychczas interesującego, coś bardziej niż dotychczas przemawiającego do widzów z których przecież wielu jeszcze to wszystko pamięta...

"Szósty dzień tworzenia" był schematem. Do tego kiepskim, nieprzekonywającym, niepopartym nawet interesującym aktorstwem. Dlatego chyba nie wierzyliśmy ani pozytywnemu sekretarzowi, ani podejrzliwemu oficerowi bezpieczeństwa, ani nawet (choć może najbardziej) zakonspirowanemu kierowcy. Nie uwierzyliśmy, że takie były początki naszej władzy, choć przecież mogły być takie.

Do serii dramatów pisanych przez kalkę można też zaliczyć sztukę "Wróg jest wszędzie". Na pewno nie stanowi ona pozycji oryginalnej. Uratowało ją jednak aktorstwo. Dobra, niekiedy bardzo dobra gra aktorów wysunęła się na czoło przesłaniając nawet (co w tym wypadku wyszło sztuce na dobre) samą fabułę i łagodząc pytanie: na ile to wszystko było prawdziwe, a na ile wydumane. Czy sam pomysł obdarowania nas telewizyjnymi "Tygrysami" jest słuszny? Chyba tak. Sensacyjno-szpiegowska fabuła stale ma wielu zwolenników.

Trzecia sztuka przeniosła nas w okres romantyzmu, ale usposobiła nieco inaczej. "Fantazy" Słowackiego obrósł całą literaturą i - już wyłącznie jako dramat sceniczny - całą aktorską tradycją. Po takie sztuki najtrudniej jest sięgać, przy takich sztukach najłatwiej jest się rozczarować. Nie ominęło więc i nas to rozczarowanie, które przecież wcale (jak wykazują źródła naukowe) nie było nierozłącznym elementem wielkiego romantyzmu.

Najbardziej obronną ręką wyszła Mazurkiewicz oraz Strachocki. Jego rola w telewizyjnym spektaklu była kreacją, jej - nową interpretacją egzaltowanej, kobiecej postaci kiepskiego romantyzmu. Również Gogolewski raz po raz daje nam poznać rozległą skalę swego talentu.

Do najlepszych pozycji minionego tygodnia zaliczyć trzeba publicystyczną pozycję Wandy Bodalskiej o podupadłych gospodarstwach w dwa lata po ustawie. Był to dobry przykład, jak z publicystyki należy wydobywać i konflikt, i dramatyzm, i wartość pozytywną. Jak temat pozornie niezbyt atrakcyjny należy podawać widzowi do wierzenia. Jeszcze raz sprawdza się zasada, że gdzie jest mniej słowa, a więcej obrazu, pozycja telewizyjna zasługuje na swoje określenie.

I jeszcze jedno - zapowiadane od dłuższego czasu telewizyjne "Delikatesy" nie ustępują w niczym tym zwyczajnym "sklepowym". Można w nich dostać akurat to samo, co w sklepie z innym szyldem. I doprawdy absolutnie nic lepszego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji