Artykuły

Sam sobie muszę kazać

Od 13 lat nie ma nigdzie etatu, co nie przeszkadza mu grać na trzech krakowskich scenach, występować w kabarecie. Bo status wolnego strzelca dopinguje - sylwetka krakowskiego aktora ANDRZEJA ROGA.

Andrzej Róg [na zdjęciu] do teatru wszedł trochę nietypowo studiując równocześnie pedagogikę. Od 13 lat nie ma nigdzie etatu, co nie przeszkadza mu grać na trzech krakowskich scenach, występować w kabarecie Loch Camelot, w Piwnicy św. Norberta, w "Rodzynkach z migdałami" Leopolda Kozłowskiego. A także w filmach. Bo status wolnego strzelca dopinguje. - Mnie nikt nie każe nic, ja sam sobie muszę kazać - mówi aktor.

Trafił do tego zawodu, poszukując sensu życia. Po maturze w VIII LO w Krakowie szlajał się po różnych szkołach pomaturalnych, a tak naprawdę interesowała go tylko gitara i poezja. Ale gdy po dwóch latach zagroziło mu wojsko, postanowił iść na studia. W ramach pedagogiki kulturalno-oświatowej wybrał specjalizację teatralną; przez dwa lata miał zajęcia z pedagogami, m.in. PWST, a na III roku poszedł do studia aktorskiego Teatru STU.

- Prawdy o życiu, o nas, szukałem zawsze - wyznaje Andrzej Róg. - Jeszcze jako widz, może nadwrażliwy i naiwny, przeżywałem uniesienia w teatrze, doznawałem katharsis i stwierdziłem, że to jest sposób na życie. I dobrze trafiłem do STU, do Krzysztofa Jasińskiego.

Ten po roku dał Andrzejowi propozycję 4-letniej kontynuacji zajęć. I tak zaczął się czas, jak żartuje aktor, rzucania ciałem o ścianę w sali baletowej. Jasiński był wymagający, ale i uczył. W 1987 roku, dwa lata po obronie pracy magisterskiej na UJ ("Koncepcja polskiej kultury narodowej C.K. Norwida") zrobił Andrzej Róg i dyplom aktorski.

- W komisji byli m.in. Ryszarda Hanin, Jan Świderski i Witold Pyrkosz, który już po egzaminie powiedział mi: "Rośnij duży...".

Bo aktor ma 187 cm wzrostu, a jego szczupłość sprawia, że wydaje się jeszcze wyższy. Tę charakterystyczną sylwetkę - plus broda i wielka czupryna - zaprezentował w STU jeszcze jako adept w Witkacowskim "Wariacie i zakonnicy", w którym występuje od 19 lat, a następnie w spektaklu dyplomowym "Zabawa" Mrożka.

I właściwie do dziś się nie zmienił. I tak też się jawi jako Rejent w "Zemście" w STU. - Rejent wyglądałby może lepiej bez brody, ale nie pozbywam się zarostu, nie tylko z powodu paru postaci żydowskich, które gram w innych spektaklach. Lata temu wróciłem do domu po kilku dniach w filmie, gładko ogolony

I po czułym przywitaniu usłyszałem od żonki: "Nie jestem pewna, czy aż tak dobrze pana znam. Może wyskoczyłby pan gdzieś na tydzień, dwa, żeby znów upodobnić się do ludzi"

- wyjaśnia aktor. I dodaje: - Bywało, że ktoś z pokolenia rodziców przedstawiał mnie innym szacownym osobom i słyszałem: "Nie bójcie się, to dobry chłopak, tylko w teatrze gra różnych diabłów, więc musi tak wyglądać".

- Moja sylwetka i ta "morda" przeszkadzają mi głównie w filmie, ekran nie wytrzymuje na dłuższą metę zbyt ekspresyjnej fizys, zatem z reguły gram epizody. W teatrze pomaga bardzo kostium. Jak ubiorę się po góralsku, widzą mnie jako górala, w "Zemście", w kontuszu, jako szlachciurę, a w Ludowym, w "Betlejem polskim", nawet sam siebie straszę jako kostucha...

- mówi. Choć usłyszał też: - Był pan najbardziej wstrętnym Rejentem, jakiego widziałam!

Warunki zewnętrzne sprawiają, że często grywa Żydów - w filmach, w teatrze. Kiedyś po spotkaniu z publicznością, usłyszał od jakiegoś pana: "Czy jako Żyd nie czuje się pan tym bardziej Polakiem?". Zatem opowiedział, jak to kiedyś jako świadek na ślubie w kościele Bożego Ciała na krakowskim Kazimierzu dowiedział się, że pierwsze zapisy jego nazwiska są w księgach chrzcielnych już w XVI wieku. Ale też, dodał, że nie zapytał księdza, czy to aby nie chrzcili się jacyś Żydzi. Zatem poradził pytającemu, by przy okazji sprawdził, czy sam nie ma w krwi jakiejś domieszki...

Ale też opowiada, że Spielberg - przeglądając zdjęcia z castingu - miał ocenić, że on tylko wygląda tak, jak Europejczycy sobie wyobrażają Żyda. I w "Liście Schindlera" nie zagrał. Występuje natomiast w "Sztukmistrzu z Lublina" w Bagateli, w najnowszym spektaklu STU - "Aj waj, czyli historie z cynamonem", wcielał się w Żyda w filmie "Boże skrawki" i "W cieniu nienawiści", śpiewał w Lochu Camelocie w programie "Piosenka o Złotej Krainie", parę lat później Leopold Kozłowski zaprosił go do programu "Rodzynki z migdałami". - Bardzo lubię muzykę żydowską i lubię śpiewać w jidysz - mówi aktor, podkreślając, że ogromnie ceni sobie współpracę z tym "ostatnim klezmerem Rzeczypospolitej", co zaowocowało m.in. podwójnym albumem płytowym.

Jeszcze w 1993 roku, zauroczony dramatem Antoniego Gołubiewa "Szaja Ajzensztok", przygotował we współpracy z Ewą Kornecką i wspierany dobrymi radami - co podkreśla - Leopolda Kozłowskiego koncert pieśni żydowskich "Piosenka o Złotej Krainie". Stworzył i wersję sceniczną dla teatru, ale ta wciąż czeka na realizację.

Czeka także scenariusz łączący Norwidowskiego "Krakusa" z pieśniami do słów Karola Wojtyły. Ta idea snuła się aktorowi po głowie od paru lat, a odkąd znalazł potwierdzenie swoich domysłów, że wiersze te przyszły Ojciec Święty faktycznie pisał pod wpływem dramatu "Krakus", tym bardziej chce tę inscenizację zobaczyć. Ale w tym przypadku swój teatr Andrzej Róg widzi ogromny - z muzyką kompozytorów krakowskich, baletem, chórami... Złożył już stosowny wniosek w ramach konkursu na imprezy z okazji 750-lecia lokacji Krakowa. Miałaby to być wielka impreza plenerowa, potem przekształcona w spektakl teatralny.

Tak już kiedyś zrobił z "Takim większym weselem" Tadeusza Nowaka; najpierw było widowisko w plenerze, a potem spektakl wystawiony w Tarnowskim Teatrze im. Solskiego. Otrzymał po nim list od wdowy, Zofii Nowak: "Raz jeszcze chciałam podziękować za naprawdę piękny, wzruszający spektakl. Prof. Balbus powiada (także innym warszawiakom, którzy przedstawienia nie widzieli), że było to wręcz arcydzieło. Ja też tak uważam".

Gdy się jest aktorem bez przydziału, trzeba sobie radzić samemu. Z głośnej powieści Wiesława Myśliwskiego "Kamień na kamieniu" wykroił dla siebie monodram i gra go już piąty rok. Z powodzeniem, choć częściej poza Krakowem. - Ten spektakl pomógł mi uwierzyć w siebie - przyznaje. - Dwa lata go przygotowywałem, ale wiem, że to w pełni moje, a postać Szymka Pietruszki, powiem potocznie, bardzo mi leży.

Do 1992 roku, czyli do czasu, gdy Jasiński rozwiązał zespół aktorski, miał Andrzej Róg etat w STU. Potem, chcąc nie chcąc, musiał sobie radzić sam. I nawet mu się ta wolność spodobała, choć były i momenty niepokoju - zwłaszcza, że rodzina powiększyła się do czwórki dzieci.

Na szczęście z Teatru STU wyniósł przyzwyczajenie do pracy, wręcz niechęć do bezczynności. I tak znalazł się w Piwnicy św. Norberta, bez której nie wyobraża sobie życia

- bez muzyki Stefana Błaszczyńskiego i kolegów, bez poetyckich montaży przygotowywanych z Moniką Rasiewicz... Od 13 lat jest także w kabarecie Loch Camelot Kazimierza Madeja, a jeszcze był po drodze w paru innych, mniej znanych trupach kabaretowych.

Bo poezja i śpiew to od lat istotny nurt aktywności artystycznej Andrzeja; jeszcze jako student, w 1981 roku, został laureatem Olsztyńskich Spotkań "Śpiewajmy Poezję". Tyle że potem odstawił gitarę, uznając, że gra na niej zbyt słabo.

Z tamtych czasów wspomina, jak to Krzysztof Jasiński uczył ich, że na pierwszym miejscu

jest teatr, a potem się wszystko ułoży... - Wtedy może tak, teraz wiem, że na pierwszym miejscu jest rodzina. To, że udało nam się z Hanią stworzyć szczęśliwe stadło z dość licznym przychówkiem, spowodowało, że poczułem w tym sens, że realizując się jako mąż i ojciec zobaczyłem w tym jeden z najważniejszych pozytywów życia i bodźców do działania. I tak mi się splata życie zawodowe z rodziną, z wiarą, z kultem religijnym... - mówi 47-letni aktor. I dodaje, że nawet jeśli coś robił dla przeżycia, czyli dla zarobku, szukał w tym jakiegoś przesłania, by uspokoić sumienie, że to nie tylko dla pieniędzy. A że ma sumienie dość surowe, to jeśli nie mógł znaleźć przesłania, wyrzucał to sobie...

Kiedyś wystąpił w jednym z odcinków "Życia według Kiepskich", ale już zaproszony do innej produkcji tego samego producenta odmówił, uznając, że jest to napisane - jak mówi-językiem hotelu robotniczego. Oczywiście został natychmiast skreślony z notesu II reżysera i jeszcze dowiedział się, że mu się w głowie przewróciło. - W młodości długo byłem dzieckiem ulicy nasiąkającym rynsztokiem i teraz, w dojrzałym życiu, nienawidzę tego - mówi wprost. Mieszkał na Grzegórzkach, mama ciężko pracowała, a on włóczył się z grupami młodocianych chuliganów; dziś wielu nie żyje, inni wylądowali w więzieniu, niektórzy jakoś ciągną... - Wiedząc, co znaczy rynsztokowa mowa, unikam tego w sztuce. Uważam, że teatr, film, telewizja powinny ciągnąć widza w górę - mówi dobitnie aktor.

Kwestia rodziny wydaje mu się na tyle ważna, że - gdyby nie został aktorem - to nie wyklucza, iż zajmowałby się psychologią rodziny. Widząc, jak bardzo wielu ludzi szuka odpowiedzi na pytania, jak żyć w rodzinie, w małżeństwie, jak wychowywać dzieci, jak stwarzać atmosferę ciepła i miłości, sam nieraz, albo z żoną, stara się zaprzyjaźnionym osobom podpowiedzieć, że walka nie ma sensu w domu. Tylko dawanie siebie...

Andrzej Róg mówi, że czuje się w życiu, jak to piórko w filmie "Forrest Gump", obrazujące ludzi miotanych w różne strony podmuchami. Opowiada również, że bliska jest mu postać zabłąkanego gościa, coś pomiędzy menelem a prorokiem, jaką zagrał w spektaklu Teatru Telewizji pt. "Dziecko". Takiego zabłąkanego filozofa. Również bliski jest mu błędny rycerz - Don Kichot. - To postać, która bardzo pasuje do mojego życia, bliska mojemu sercu. Bo nawet, gdy się mylił, żarliwie walczył o swoje idee... - przyznaje.

Teraz właśnie zajął się "Jeziorem Bodeńskim" Dygata, by w swej adaptacji - jak wyłuszcza

- skupić się na obronie naszej polskiej donkiszoterii, słowiańskiej uczuciowości i odnalezieniu pozytywów w tym całym naszym narodowym szaleństwie.

I przywołuje też ostatnie słowa jednego z rozdziałów powieści Myśliwskiego - to nimi zamykał swą adaptację: "Nie dość, że od nowa ucz się chodzić, to i od nowa żyć zaczynaj".

- A gdybyś sam miał zacząć raz jeszcze? - To poprosiłbym drugi raz to samo, tylko lepiej przedestylowane, to znaczy mocniejsze i zdrowsze - odpowiada na poły żartobliwie, na poły tajemniczo, zważywszy, że jest prawie abstynentem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji