Artykuły

Bajka z Archangielska

Ponad dobę jechały studentki polonistyki pociągiem z Uniwersytetu Arktycznego w Archangielsku do Petersburga na warsztaty translatorskie, wykład o polskim teatrze i warsztat dramatopisarski. Przywiozły ze sobą własnoręcznie wykonane przekłady na polski kilkunastu bajek Stiepana Pisachowa, archangielskiego pisarza - Artur Pałyga zamiast felietonu prezentuje jedną z bajek oraz przedmowę.

Z przedmowy autora:

- Powiedzcie, ile domów było wcześniej w Archangielsku?

Coś takiego niedbałego, pobłażliwego brzmiało w jego pytaniu. W takim samym tonie dałem odpowiedź:

- Wcześniej stał jeden słup, a na słupie deska z napisem "A-r-c-h-a-n-g-i-e-l-s-k". Ludzie tulili się wkoło słupa. Domów nie było, o ich istnieniu nie wiedziano. Jedni gałązkami choiny przykrywali się, drudzy w śnieg zakopywali się, zimą w zwierzęce skóry zawijali się. Ja miałem niedźwiedzia. Rankiem wyciągałem niedźwiedzia ze skóry i sam właziłem w skórę. Ciepło chodzić w niedźwiedziej skórze i mróz się mnie nie ima. Na noc skórę zwracałem niedźwiedziowi.

Nie podoba się - nie słuchaj

O naszym archangielskim kraju tyle różnej nieprawdy i kłamstw opowiadają, więc pomyślałem wyznać wszystko, jak u nas jest. Całą nagą prawdę, cokolwiek powiem - wszystko będzie prawdą. Ziomkowie nie pozwolą zełgać. Na przykład, rzeka nasza Dźwina w najwęższym miejscu ma trzydzieści pięć wiorst, a w najszerszym jest szersza od morza. A pływano po niej siedząc na krach wiecznych. Nawet mamy lodników. To tacy ludzie, którzy żyją z lodowego rzemiosła. Zgarniają kry z morza i wypożyczają chętnym.

Wiosną, żeby na próżno kra z przeręblą nie topniała, do piwnicy ją ciągną - kwas chlebowy, piwo studzą. Dawno temu pannom w posagu w pierwszej kolejności wieczną krę dawali, w drugiej - lisie futro, żeby było na czym i w czym za rzekę w gości jeździć.

Latem do nas dużo ludzi przyjeżdża. Przychodzą do lodnika i zaczynają się targować, żeby dał lepszą krę po trzy kopiejki od człowieka. A bilet na tramwaj w tamte czasy kosztował piętnaście kopiejek.

No, lodnik nic, robi wrażenie, że się zgadza. Podsunie zdechłą krę - starą, lichą, ledwie żywą (kry chociaż są wieczne, ale i one kończą żywot).

Przybysze od brzegu odpłyną z dziesięć wiorst, dobrze się poczują, pieśń zaśpiewają. Nasi chłopacy już czyhają - twardą krą stukną, stara się rozsypywać zacznie. Przybysze zapiszczą: "Oj, toniemy, oj, ratujcie!"

No, chłopacy podpłyną na mocnych krach, otoczą: "Po rublu od ryja, a tam już niedźwiedź płynie, a jeszcze morsów napuścimy!"

A wynajęte, albo na pańszczyźnie misie białe z morsami swoją pracę znają. Już płyną. Przybysze ze strachu po rublu płacą. Na przyszłość, się nie targuj! A co do nas - my zgraną kompanią jesteśmy - wynajmujemy krę. Najpierw nogą wypróbujemy, ile ona ma lat dowiemy się, jeżeli więcej niż sto - nie weźmiemy, jeżeli nie ma setki - znaczy, nadaje się do roboty; u nas nawet i starcy, którzy mają prawie sto lat, chodzą jak młodzi.

Na krę siadamy, żagiel dla szybkości postawimy, a przed słońcem parasolki otworzymy, żeby nie bardzo przypiekało. U nas latem słońce nie zachodzi: nudno mu na jednym miejscu wysiedzieć, więc krąży po niebie. Na dobę z pięćdziesiąt razy się obróci, a jeżeli pogoda jest ładna, i pomyślny wiatr wieje, to i z siedemdziesiąt; jeżeli jest deszcz i wilgoć, wtedy słońce odpoczywa, stoi.

A na drugim brzegu, co za rozkosz! Moroszka jest dorodna, jagody ważą ze trzy funty albo i więcej, i dużo jest różnych innych jagód.

Łosoś i dorsz same się łowią, same się patroszą, same się solą, same się w beczki kładą. Rybacy tylko próżne beczki do brzegu podtaczają i dna w nich zabijają. A ta ryba, która najzręczniejsza, nie tylko wypatroszy się, ale i w pierog się sama zawinie. Łosoś i halibut, najbardziej zwinnie ze wszystkich ryb, w pierog zawijają się. Gospodynie tylko masłem smarują i w piec wkładają.

Białe niedźwiedzie mleko sprzedają - przyuczone są. Białe niedźwiadki pestkami słonecznika i papierosami handlują. Ptaki różne świergotają: sowy polarne, mewy, edredony, nury, gęsi, łabędzie, północne orły, pingwiny.

Pingwiny chociaż u nas nie są pospolite, ale przyjeżdżają na zarobek, z katarynkami chodzą i z bębenkiem, a inne się ubierają jak małpy, różne figle wyprawiają, do nich nie pasuje jak małpy się ubierać - nogi mają krótkie, ale my nie kaprysimy, dla nas choćby i nieprawdziwa małpa była, byle tylko nas śmieszyła. A w wielkie święta zaczynają pingwiny z białymi niedźwiedziami korowody wodzić i jeszcze tańczą z przysiadami tak, że pękamy ze śmiechu. A morsy i foki przy brzegu w wodzie chlupoczą i porykują - robią muzykę po swojemu.

A chłopaki łapią wieloryba lub dwa, przywiązują do brzegu i każą wodę fontanną puszczać dla schłodzenia powietrza. A brunatnym niedźwiedziom wstęp surowo wzbroniony. Na mieście słupy stoją, a na nich napisy: "Brunatnym niedźwiedziom wstęp wzbroniony".

Pewnego razu wiózł chłop worek mąki. To było w górze rzeki, aż za Lawlą. Ów chłop zgubił worek w lesie. Niedźwiedź znalazł, w mące cały wytarzał się i upodobnił się do białego. Ukradł łódkę i popłynął do miasta: niosła go woda i pomyślny wiatr, a on tylko sterem ruszał. Do rynku dopłynął, na krze przysiadł. Wymyślił, że najpierw słonecznikiem i kwasem będzie handlować, a kiedy się już wzbogaci, także samogonem. Ale rozpoznali go - jak nie rozpoznać? - wygląd go zdradził! Dużo śmiechu było! W wodzie wykąpali go. Mokry był, parskał, śmiechem i pieśniami go dzieciaki za miasto wygnały.

Niedźwiedź zapłakał od obrazy. Ale ludzie u nas dobrzy są: dali mu wiązkę precli z kminkiem, cukru pół puda i doradzili od czasu do czasu po szangi przychodzić.

Tłumaczenie Natalia Jankowskaja

Przekładów dokonano pod kierunkiem Doroty Hałat i Łukasza Wrony, lektorów języka polskiego na archangielskiej uczelni.

Aktualnie dziewczyny piszą sztuki po polsku. Czekamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji