Artykuły

Aktor - postać - człowiek

Na czym polega to, że ktoś jest znakomitym aktorem? Rzucamy tym przymiotnikiem, najczęściej zasłużenie przecież, ale bez dodatkowych wyjaśnień. Jak gdyby określenie nie potrzebowało wyjaśnień, albo ich nie przyjmowało...

Myślałam o tym podczas oglądania monodramu telewizyjnego "Marmieładow" w wykonaniu Jana Świderskiego. Zachwycił mnie ów przedziwny koncert na twarz i ręce. Twarz! Żyjącą, bogatą, rozrastającą się w oczach. Nie wiadomo nawet, gdzie kończy się jej czysta fizyczność, sprawne operowanie mimiką, a gdzie zaczyna się jej "dusza". Jest rzeczą zdumiewającą, jak ten aktor potrafi "ingerować" w swoją twarz. Dowodem była też niedawno prezentowana w tv sztuka Rittnera - "Głupi Jakub", gdzie Świderski grał Szambelana.

"Marmieładow" stał się - dzięki twarzy aktora - głębokim studium ludzkiej nadziei, marzeń, upadku i tej iskry optymizmu za wszelką cenę, wbrew nędzy i poniżeniu. Oto tekst (niech wybaczą mi miłośnicy Dostojewskiego, że to tak ubogo brzmi) uzyskuje wymiar pełnego autentyzmu, spełnienia. Obraz działa jak dotknięcie prawdziwego człowieka. Twarz nie ilustruje tekstu i tekst nie ilustruje twarzy. To jest człowiek jedynie żywioł uchwycony w formę. Nie mogę napisać, że aktor gra. Bo to był Marmieładow. I jego twarz. Z ową lekko zakrytą łysiną, z pomarszczonym czołem, z oczami zmrużonymi i znużonymi, przepitymi, ale przecież błyskającymi od czasu do czasu rozwarciem i przytomnością. Z tą siecią drobnych zmarszczek "opuchniętych" pod oczami, z zarostem bezradnym w swojej niechlujności, świadomym swojej nędzy. I z ustami, które nie tylko mówić potrafiły, ale potrafiły także, ogarnięte nagłym znieruchomieniem, zatrzymać się w pół słowa, bezradne, starcze, bełkotliwe, pijane. A może tylko ludzkie, przerażone tą spowiedzią i własnym "gadulstwem"?

I były jeszcze ręce, kontrapunkt emocjonalny twarzy. Bezradnie wyłamywane palce, zaciśnięte nad stołem odrapanym, brudnym; palce z kawałkiem brudnej szmaty na jednym z nich.

Gdy myślę dziś o tej twarzy i o tylu innych, nie tylko Świderskiego, wydaje mi się, że wielkością aktora jest życie jego postaci. Obraz posługuje się językiem symbolicznym. Językiem znaków jest także widowisko. Dlaczego jednak tak rzadko dostrzegamy, że aktor, aby był "autentyczny", musi także znaleźć swój własny symbol postaci. To jest np. to, co Jan Kreczmar potrafił znaleźć dla postaci ojca w "Życiu rodzinnym" Zanussiego: w ruchu brwi, w niezwykłej korelacji między spojrzeniem gwałtownym a zimnym, między niecierpliwym unerwieniem twarzy a lodem klasycznego profilu.

Takim świetnym koncertem symboli postaciowych były np. "Biesy" w inscenizacji Wajdy w Krakowie. Nie jest chyba przypadkiem, że padły tu przykłady zarówno z teatru, jak z telewizji i filmu, ów symboliczny skrót postaci, znak, który szyfruje bohatera, a zarazem pozwala go odkryć, wchłonąć go, jest w równym stopniu wartością aktorstwa teatralnego, jak filmowego. Wydaje się nawet, że tak mocno akcentowane różnice między estetycznym kształtem aktorstwa ekranu i aktorstwa sceny, są sprawą sztuczną i mylącą. Zbyt często bowiem mylimy różnice techniczne w warsztacie jednego i drugiego aktora z wartościami estetycznymi jego sztuki. Techniczne są w dużej mierze różnicami w tworzeniu widowiska. Estetyczne natomiast są w charakterze swoim jednorodne. Być może, nie ma w ogóle aktorstwa teatralnego i filmowego, tylko jest po prostu aktorstwo dobre i złe. Czyli wrażliwe, unerwione, spalające się wraz z postacią - i to drugie, tylko odtwarzające.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji