Artykuły

Och, Antek!

"świadectwa wzlotu i upadku wzlotu wzlotu wzlotu upadku i tak dalej Antka Kochanka" piligrima/majewskiego w reż. Sebastiana Majewskiego Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu i w PWST we Wrocławiu. Pisze Agnieszka Michalak, jurorka XVIII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej, skład remontowo-budowlany, niegęsty las, warsztat samochodowy - nic dziwnego, że na ulicy Antka Kochanka w Wałbrzychu niemały ruch. Od czasu do czasu może ktoś zapyta, kim był jej patron. Tyle że niewiele o nim wiadomo. Na kartach historii zapisał się jako wielki bohater - był oficerem w stopniu kapitana, dowódcą słynnej Międzynarodowej Brygady Dąbrowskiego, walczącej po stronie komunistów w hiszpańskiej wojnie domowej w 1936 roku. Rok później zginął. Jednak miejskie legendy głoszą, że był jeszcze jeden Antek Kochanek - nieślubny syn Dąbrowszczaka co to paradował po powojennym Wałbrzychu w jasnym garniturze, kolorowych skarpetach, a pod nosem podśpiewywał triumfalne "Avanti, popolo". Ponoć panie mdlały z zachwytu na jego widok, a w najlepszym razie piszczały z podniecenia.

I właśnie domniemana historia tego przyjemniaczka, którego najlepszym przyjacielem była czarna pantera, stała się inspiracją dla Sebastiana Majewskiego (reżyser i współautor tekstu) oraz punktem wyjścia do rozważań na temat przeszłości i pamięci. Sztuka powstała cztery lata temu i, obok Peregrynacji Czarnej Izy Wałbrzyskiej, miała być jedną z tych, które wyznaczą nową linię programową sceny Szaniawskiego, eksponującą wałbrzyskie legendy. Premierę udało się doprowadzić do końca dopiero teraz, ale czekać było warto - tym bardziej, że reżyser zaprosił do pracy nad spektaklem studentów wrocławskiej PWST. W efekcie tekst zyskał podwójną siłę dzięki energii, spontaniczności i świeżości poczytujących aktorów, od których nie sposób oderwać wzroku. Przygotowując z Majewskim spektakl dyplomowy, studenci mieli tym trudniejsze zadanie, że na opowieść o Kochanku składają się serie nie powiązanych ze sobą monologów kolejnych postaci. Te zaś wystawiają bohaterowi "świadectwa wzlotów i upadków", całość bowiem została pomyślana jako sąd nad Antkiem. Tonem nie znoszącym sprzeciwu zaczyna Jadwiga Śląska (Ewa Bobrowska z talentem i wdziękiem operująca gwarą), która wyzywa bohatera od "komunistów, bękartów, Żydów, alfonsów i pedałów", apelując o pozbawienie ulicy jego patronatu i "nadanie jej szlachetnego imienio". Swoje świadectwa dokładają odsiadująca w więzieniu wyrok polityczny Anna Krajowy (znakomita, przerysowana jak trzeba Ewelina Ruckgaber), która wspomina, kiedy bohater rozdawał materiał genetyczny pracownicom kopalni, przyszywana siostra Kochanka - dobra rola Kamili Pieńkos, czy zmanierowana i przy okazji nienaturalnie pobudzona Róża Luksemburg (popisy z głosem i gestem Sary Celler-Jezierskiej). Z ich ust przeplatają się opowieści o tym jak to Kochanek (Adam Mortus) wdał się w homoseksualny romans, jak był podejrzany o zabójstwo prostytutki, wreszcie stał się królikiem doświadczalnym w eksperymentach prowadzonych w szpitalu psychiatrycznym, ale za to umarł szczęśliwy na Ibizie.

Majewski miesza fakty historyczne z literacką fikcją, myląc tropy i perspektywy. Czas wydaje się tu bez znaczenia, liczy się opowieść gryziona z różnych stron, mielona przez historię i wyobraźnię opowiadaczy. Stąd ten drwiący uśmiech na twarzy "starszej wersji" Antka Kochanka (zabawny Adam Wolańczyk), który w pierwszej scenie zapala światła i zaprasza młodszych kolegów do przypowieści o kontrowersyjnym rewolucjoniście, by potem aż do zakończenia spektaklu siedzieć na krześle i obserwować wydarzenia - jako niegdyś ich bohater, dziś w roli sędziego, a może spowiednika.

Reżyser bawi się formą, żongluje symbolami i schematami. Każda z osądzających Kochanka kobiet jest w ciąży - jakby były dozgonnie związane z bohaterem, bez reszty zaangażowane w te wydarzenia i noszące (do dzisiaj) rodzaj dziejowego balastu. Bo przecież w tej groteskowej historii przegląda się nie tylko Wałbrzych, ale dzisiejsza Polska - zdaje się mówić reżyser, któremu w osiemdziesięciominutowym spektaklu udało się zmieścić mądrą opowieść i o absurdach minionej epoki, ale też o samotnym w gruncie rzeczy człowieku, pobawionym kręgosłupa moralnego, ale nie pozbawionym wewnętrznego dobra. Człowieka, dla którego jednym ze sposobów na przetrwanie było rozdawanie miłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji