Artykuły

Historia bez Polaków

"Idąc rakiem" w reż. Krzysztofa Babickiego Teatru Miejskiego w Gdyni na Darze Pomorza. Pisze Mirosław Baran w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

"Idąc rakiem" w reżyserii Krzysztofa Babickiego, sceniczna adaptacja głośnej powieści Guntera Grassa przygotowana w Teatrze Miejskim im. Gombrowicza w Gdyni, jest jednym z najważniejszych trójmiejskich spektakli ostatnich lat. Bynajmniej nie z powodów artystycznych

Powieść urodzonego w Gdańsku laureata literackiej Nagrody Nobla wydana w 2002 r. bezpośrednio odwołuje się do największej katastrofy morskiej w historii świata: zatopienia 30 stycznia 1945 r. przez radziecką łódź podwodną statku "Wilhelm Gustloff". Na jego pokładzie, prócz załogi, znajdowały się tysiące niemieckich cywili, uciekających z Prus Wschodnich i Pomorza przed czerwonoarmijną ofensywą, oraz ranni żołnierze Wehrmachtu, transportowani do kraju. Z około 10 tys. pasażerów statku udało się uratować zaledwie co dziesiątemu. Jedną z uratowanych osób jest nastoletnia, brzemienna Tulla Pokriefke (znana także z "Psich lat" czy "Kota i myszy" Grassa). Spektakl rozpoczyna się współcześnie, gdy wnuk Tulli Konny ma stanąć przed sądem za morderstwo. W kolejnych scenach, sięgających przeszłość (do których pisarz i autorzy spektaklu cofają się, "idą rakiem"), widzimy dzieciństwo pochodzącej z Kociewia Tulli w Wolnym Mieście Gdańsku, zamordowanie przez żydowskiego studenta Dawida Frankfurtera działacza NSDAP Gustloffa (po którym statek nosi imię), wypłynięcie statku z portu w Gdyni i jego zatopienie, losy kapitana radzieckiej łodzi podwodnej Aleksandra Marinesko, lata spędzone przez Tullę w komunistycznych Niemczech Wschodnich (konkretnie: w Schwerinie, rodzinnym mieście Gustloffa) i współczesne rozmowy na internetowym czacie Konny'ego z podającym się za Żyda Dawidem. Rozmowy, które doprowadzą do kolejnej tragedii.

W Grassowskiej wizji historii wydarzenia zapoczątkowane jeszcze w Niemczech w latach 30. XX wieku - wraz z rosnącym w siłę faszyzmem - z porażającą mocą wpływają na dzień dzisiejszy. Tulla Pokrief ke do dziś nie zeszła z pokładu "Wilhelma Gustloffa". Co więcej - w rejs pamięci zabrała ze sobą syna Paula i wnuka Konny'ego. U Grassa nie ma możliwości przerwania nakręcającej się spirali zdarzeń: dawni kaci zmienią się w ofiary, a ideały narodowego socjalizmu (wśród coraz liczniejszych w całej Europie neonazistów) okazują się równie silne jak pamięć o ofiarach Auschwitz. Symboliczny mord założycielski sprzed lat - śmierć Gustloffa - znajduje swoje odwrócone odbicie we współczesnym zabójstwie Dawida przez Konny'ego.

Spektakl Teatru Miejskiego im. Gombrowicza grany jest w niezwykłej scenerii; nie na scenie przy ul. Bema, ale pod pokładem żaglowca "Dar Pomorza". To chwyt udany: klaustrofobiczna przestrzeń podkreśla tragiczny wymiar historii, która wielokrotnie zmierza ku nieuchronnym katastrofom. A kluczowym momentem dla życia trzech pokoleń bohaterów okazuje się przecież zatopienie statku.

Pisarz Paweł Huelle, kierownik literacki Teatru Miejskiego im. Gombrowicza, w swojej scenicznej adaptacji streścił najważniejsze wątki powieści. A reżyser Krzysztof Babicki wybrał dla nich niezwykle oszczędną formę. Jedyne elementy scenografii to prosty stół, krzesła i taborety, aktorzy korzystają z pojedynczych rekwizytów. To teatr niezwykle tradycyjny, chwilami archaiczny wręcz, ale właśnie taka forma pozwala w pełni wybrzmieć tekstowi. Bo w gdyńskim "Idąc rakiem" na pierwszym planie mamy tekst Guntera Grassa, często przez aktorów bardziej recytowany niż grany.

Co nie znaczy, że brak tu świetnych ról. Dorota Lulka, jeszcze parę lat temu czołowa aktorka Teatru Miejskiego, ostatnio obsadzana w rolach drugoplanowych, tworzy w "Idąc rakiem" wyśmienitą, zapadającą w pamięć kreację. Jej Tulla to niesamowita mieszanka dziecinnej naiwności i ogromnej nienawiść, to postać tragiczna, której życie w pewien sposób zakończyło się wraz z zatonięciem "Wilhelma Gustloffa". Lulka buduje postać oszczędnie i szalenie precyzyjnie, unikając efekciarskich chwytów i nadekspresji. Świetnie też sobie radzi z trudnym, "gwarowym" tekstem - pochodząca z Kociewia bohaterka powieści Grassa do końca życia nie opanowała biegle niemieckiego akcentu.

Bardzo dobre, wiarygodnie psychologicznie role tworzą też Dariusz Szymaniak (Paul, syn Tulli), Rafał Kowal (kapitan Marinesko), Maciej Wizner (Konny), Andrzej Redosz (Gustloff), Grzegorz Wolf (Frankfurter) i Beata Buczek-Żarnecka (Gabi, żona Paula). Niestety, po raz kolejny (choćby po tytułowej roli w "Antygonie") blado prezentuje się Agata Moszumańska. Jej nastoletnia Tulla jest bardziej wykrzyczana niż zagrana, prowadzona cały czas na jednej emocji, irytująco przesadnie ekspresyjna.

Gdyńskie "Idąc rakiem" jest jednym z najważniejszych trójmiejskich spektakli ostatnich lat. I to wcale nie z powodów artystycznych. Reżyseria Krzysztofa Babickiego jest poprawna, ale wcale nie wybitna, pozostaje cały czas elementem podrzędnym wobec tekstu. Za to siłą przedstawienia jest właśnie proza Grassa. Według niemieckiego pisarza trwająca już blisko sto lat spirala nienawiści i przemocy jest nie do zatrzymania; przez te lata - z czym można dyskutować - całkowicie rozmyły się kategorie winy i kary, oprawcy wielokrotnie zamieniali się miejscami z ofiarami, wydarzenia sprzed lat znajdują swoje odwrócone odbicie we współczesności.

Tym, co uderza w historii opowiadanej - za Grassem - przez Huellego i Babickiego, jest całkowity brak w niej bohaterów-Polaków. To opowieść, w której główne role odgrywają Niemcy, Żydzi, Kociewiacy oraz Rosjanin rumuńsko-ukraińskiego pochodzenia. I choć pojawiają się w niej nazwy Gdańska czy Gdyni, nie jest to tragedia Polaków. Powieść Grassa przypomina nam, że historia Pomorza w niewielkim tylko stopniu splata się z historią naszego narodu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji