Artykuły

Koń by się (nie) uśmiał!

To historia konia, który mimo kłód pod kopytami i wątpliwego celu wyprawy, śmiało podąża przed siebie, aby sprawdzić własne umiejętności - o spektaklu "Bajka o Rozczarowanym Rumaku Romualdzie" w reż. Lecha Chojnackiego z Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu pisze Mona Branicka z Nowej Siły Krytycznej.

Ruszył Romuald z kopyta...

Któż to taki? Niedowartościowany rumak marzący o bajce na swój temat. Nie ma się czemu dziwić. Nikt nie chciałby ciągle żyć w cieniu rozkapryszonych królewien, czy czupurnych książąt, ciągnąć karoce, przeczesywać leśne gęstwiny - robić wiele, nie otrzymując niczego w zamian. Ciągłe życie na drugim planie może znużyć nawet konia. Zwłaszcza, jeśli nie bywa uwzględniany choćby w napisach końcowych.

Jest jedno miejsce, gdzie wszystko ma ulec zmianie. Scena, na której los zlekceważonych nie pozostaje bez znaczenia - Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu. Tutaj koń pragnący rozgłosu znajduje się nie u dołu listy występujących, ale w tytule. "Bajka o Rozczarowanym Rumaku Romualdzie" to spektakl w reżyserii Lecha Chojnackiego oparty na historii stworzonej przez młodą dramatopisarkę - Malinę Prześlugę. Autorka spełnia pragnienie zwierzaka, wysuwa bohatera przed szereg pozostałych postaci. Czy ten poradzi sobie z postawionym wyzwaniem? Marzyć to jedno, spełnić marzenie - drugie.

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tradycyjnie - standardowa bajka o wyprawie na pomoc uwięzionej księżniczce. Tyle, że tym razem bez księcia. Wszystko w kopytach konia (Urszula Raczkowska), który wygląda na dość przerażonego. "Bajka o mnie? To musi być pomyłka. Może to bajka o rycerzu w złotej zbroi i jego wiernym, nieistotnym koniu?" Przywykłemu do bycia jedynie pomocnikiem, niełatwo przejąć stery. Figury z popularnych opowieści dla dzieci jednak bez sprzeciwu powierzają mu swoją rolę, a jedna z nich - Czarnoksiężnik (Jerzy Gronowski) - kreuje nowe, baśniowe okoliczności. "Nowe" niekoniecznie oznaczają "lepsze". Świat skrywa w sobie tajemnice, z którymi przyjdzie się zmierzyć w trakcie przygody. Stres, strach, podekscytowanie. Aż dziwne, że mimo wszystko zwierzę nie zapomina się przedstawić. "Jestem Rumak Romuald"

"Ratunku! Pomocy!" - ktoś nawołuje. Należałoby zareagować, a to nie takie proste. Nogi odmawiają posłuszeństwa, nikt nie wydaje okrzyków, nikt ich nie naprowadza. Patataj, patataj! Trochę koślawo, trochę niepewnie, ale trzeba sobie poradzić. Galopować przed siebie do celu. W lesie jest jeszcze trochę bajkowo, potem wszystko się zmienia. Ktoś obraca zabawę w niepokojący żart. Pospolite blokowisko - zaskakująca (jak na bajkę) sceneria - nabiera ironicznego charakteru. Z mieszkania na szóstym piętrze betonowego bloku wydobywają się wrzaski. Czy to oczekiwana królewna? Uwięziona wypatruje swego wybawiciela, a jej obecność nadaje sens tytułowi opowieści. Rozczarowanie Rumaka Romka osiąga punkt szczytowy. Księżniczki przecież nie bywają mikroskopijnych rozmiarów, nie latają, nie bzyczą, a już z pewnością nie dają się uwikłać w lep. Wszystko nie tak! Nigdy wcześniej jednak nie było bajki o ocaleniu muchy - zawiedziony koń, choć z lekka ośmieszony, ma prawo czuć się bohaterem. Każdy musi czasem podjąć wyzwanie i na przekór przeciwnościom losu zrealizować marzenie lub spróbować pomóc komuś w potrzebie. Nie zawsze to efekt bywa najważniejszy, ale samo dążenie do osiągnięcia celu. Droga, która pozwala zdobywać doświadczenia i umiejętności, przekonuje o tym, że wytrawny przewodnik nie jest konieczny, aby samemu czegoś dokonać. Dowodzi tego Romuald - dzielny, mądry, odważny i potrafiący samodzielnie skręcać.

"Bajka o Rozczarowanym Rumaku Romualdzie" to spektakl, w którym nie do końca wykorzystano potencjał nowoczesnej bajki stworzonej przez dramatopisarkę młodego pokolenia. Morał wypływający z samej historii jest ważny, ale sama realizacja nie przykuwa wystarczająco uwagi. Zbyt mało tu miejsca dla młodzieńczej wyobraźni. Tekst, którego największą wartością jest lekkość i świeżość, na scenie zmienił się w banał. Wszystko podano w jednoznaczny, literalny sposób, do tego w skromnej oprawie scenograficznej. Wizualna strona spektaklu nie dodaje mu żadnego waloru artystycznego, wręcz przeciwnie - spłyca znaczenie samej fabuły. W drugiej części przedstawienia następuje istotne przełamanie akcji, od obserwacji której skutecznie odciąga scenografia - przedszkole, budynek straży pożarnej czy wielopiętrowy blok mieszkalny to płaskie, kartonowe miniatury, niezbyt atrakcyjne dla najmłodszej widowni. Kreacja samych postaci także niczym nie zaskakuje. Aktorzy ubrani w nudne kostiumy wyglądają jakby byli żywcem wyjęci ze starych, ilustrowanych baśni dla dzieci. Nawet główny bohater to niewielkich rozmiarów drewniana sylwetka konia, animowana przez aktorkę odzianą w szary kombinezon i końską kitę. Szkoda.

O ile linii fabularnej nie można wiele zarzucić, bo została precyzyjnie poprowadzona, o tyle artystyczna obudowa przedstawienia razi swoim anachronicznym kształtem. Brakuje jej nie tylko świeżości, ale przede wszystkim otwarcia na młodych odbiorców. Otwarcia rozumianego w znaczeniu wiary w wyobraźnię i możliwości percepcyjne dziecięcego widza. Czy w teatrze chodzi o to, żeby wszystko było dokładnie sprecyzowane? Raczej nie. "Bajka o Rozczarowanym Rumaku Romualdzie" to historia konia, który mimo kłód pod kopytami i wątpliwego celu wyprawy, śmiało podąża przed siebie, aby sprawdzić własne umiejętności. Skoro to spektakl o wyzwaniu, powinno się je rzucić także publiczności, dając jej możliwość wzbogacania treści o indywidualne skojarzenia. Dosłowność na scenie nie jest dobra - zabiera całą radość swobodnej interpretacji i sprawia, że ja jako widz czuję się zlekceważona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji