Artykuły

Szepty i krzyki

Tytułowa samotność staje się konwencją, narzędziem emocjonalnego ekshibicjonizmu, ostatnią dostępną formą komunikacji - o spektaklu "Samotność pól bawełnianych" w reż. Radosława Rychcika z Teatru im. Żeromskiego w Kielcach prezentowanym na Gliwickich Spotkaniach Teatralnych pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.

"Może i jestem dziwką, ale burdel mój nie jest z tego świata" - powiada jeden z bohaterów kultowego już spektaklu Radosława Rychcika - niekwestionowanej gwiazdy tegorocznych Gliwickich Spotkań Teatralnych. Jednak mroczne zaułki, które odwiedzamy wraz z bohaterami, przynależą do naszego świata, choć może chcielibyśmy się tego wyprzeć. "Samotność pól bawełnianych" zaprezentowana w ruinach miejskiego teatru Victoria ukazała chyba najdojrzalszą i artystycznie najlepszą twarz teatru "histerycznego", jaki uprawia ubiegłoroczny zdobywca Lauru Konrada.

Tekst Koltesa opowiada o (nie)przypadkowym spotkaniu dwóch mężczyzn pośród nocy mrocznej, światłem elektrycznym nieoświetlonej. Ich rozmowa - kompulsywna, brutalna, wyzwalająca i wikłająca jednocześnie - staje się dla widza doświadczeniem granicznym. Uczestniczymy w jakimś mrocznym rytuale, balansującym na granicy jawy i snu, dnia i nocy; rytuale przywodzącym na myśl video clipy Bowiego z lat, w których głównym składnikiem jego diety były kokaina i zielona papryka.

O czym opowiada nam Rychcik? Przede wszystkim o nienasyceniu. O niedefiniowalnych, niemożliwych do zaspokojenia pragnieniach, które skrywamy głęboko przed światem i przed sobą. Tacy są bohaterowie "Samotności" - poszukują i pragną czegoś nienazywalnego. Być może pragną siebie? Potencjalny "dostawca" i potencjalny "klient" - współczesna odmiana relacji Pan i Niewolnik, a może, potencjalnie, szansa na autentyczne spotkanie dwojga ludzi? Ich głód, metaforycznie wyrażony głodem narkotykowym, jest w istocie tęsknotą za drugim człowiekiem.

Oczywistość - powie ktoś - nieomal banał. Problem w tym, że tej elementarnej potrzeby nie potrafimy już zaspokoić. Tytułowa samotność staje się konwencją, narzędziem emocjonalnego ekshibicjonizmu, ostatnią dostępną formą komunikacji. W najbardziej przejmującej scenie spektaklu, "handlarz" okrywa nagiego i zmarzniętego ćpuna marynarką, ten jednak po chwili cynicznie odrzuca ten najzwyklejszy z gestów. A potem wspólnie z parą bohaterów oglądamy na rozpostartym nad sceną ekranie hipnotyzujący filmowy klip, dynamiczny teledysk. Zmysłowy i pełen erotyki obraz przesytu, odrażającej, niepohamowanej konsumpcji!

Co sprawia, że im się nie udaje, że nie może się udać? Nie przypadkiem dla swojej opowieści wybiera Koltes (a w ślad za nim Rychcik) "metaforę handlową", jak ująłby to Fromm. Bohaterowie nieustannie "kupczą". Sobą, swoją samotnością, swoimi pragnieniami, lękami, obsesjami. Wykorzystują się wzajemnie. Reżyserowi udaje się w tym rozemocjonowanym, niemal performatywnym widowiskiem powiedzieć coś szalenie istotnego o współczesnym świecie. Jest w tym spektaklu odważna, rewolucyjna diagnoza współczesności. Współczesności zdominowanej uprzedmiatawiającym wszystko i wszystkich kapitałem. W finałowej scenie bohaterowie "pożerają się" wzajemnie, konsumują. To jedyna dostępna, znana im forma zbliżenia.

Ta oniryczna, niepokojąca podróż, którą odbywamy z bohaterami "Samotności pól bawełnianych", ów mroczny "piknik na skraju drogi", pokazuje, że po to, by mówić o rzeczach istotnych, nie potrzeba efektownych inscenizacji, "wielkiego szachrajstwa sztuki". Wystarczy aktor, jego prawda, odrobina muzyki, światła... i dymu. Tylko tyle i aż tyle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji