Artykuły

Mencwel i Hausner w rocznicę Paktu dla Kultury

Wzywamy Obywateli Kultury, aby stanowczo przypomnieli i twardo przy tym obstawali, że idzie nie o urzędnicze korekty polityki kulturalnej, lecz o źródłową zmianę jej społecznej treści - piszą profesorowie Jerzy Hausner i Andrzej Mencwel w manifeście napisanym rok po powstaniu Paktu dla Kultury.

Pakt dla Kultury, wypracowany i zredagowany przez ruch nazywający się Obywatele Kultury, został uroczyście podpisany 14 maja 2011 roku - na paradnych schodach westybulu Muzeum Narodowego, w świetle jupiterów, z towarzyszeniem kamer filmowych i telewizyjnych, z powszechną aprobatą, a nawet wzruszeniem, które budzi każde: "nareszcie!". W imieniu strony rządowej Pakt dla Kultury podpisał premier Donald Tusk, w imieniu strony społecznej - reprezentanci "Obywateli Kultury", pośród nich wybitni artyści: Agnieszka Holland, Katarzyna Kozyra, Krzysztof Warlikowski. Bez artystów nie ma kultury, o czym powinni wiedzieć ci, którzy kojarzą ich tylko z "kosztami uzysku".

Jednego z następnych pogodnych dni majowych oryginał tego dokumentu został, prawie równie uroczyście (kamer było mniej, bo i rządu nie było), wniesiony do Biblioteki Narodowej i zdeponowany w zbiorach najważniejszych zabytków polskiego życia społecznego. Ponieważ mija właśnie okrągły rok od tych podniosłych chwil pora, zapytać, czy Pakt dla Kultury jeszcze żyje politycznie i społecznie, czy też pozostaje tylko cenionym przez amatorów obiektem archiwalnym.

Nie odpowie się poprawnie na to pytanie, jeśli nie zdamy najpierw sprawy z kilku kwestii zasadniczych, wykraczających poza resortowe zakresy kultury. W Konstytucję Rzeczypospolitej, a także w idee założycielskie Unii Europejskiej wpisano zasadę pomocniczości, która jednak u nas jest słabo pojmowana i marnie praktykowana. Pomocniczość państwa to szanowanie autonomii i podmiotowości osób, wspólnot i grup, a także ich stowarzyszeń i organizacji. Ale nie może być ona biernym respektem, musi oznaczać rzeczywiste, czynne ich wspieranie. Państwo sprawdza się i usprawnia wtedy, kiedy swoją administracyjną skorupę wypełnia miąższem wspólnot czynnych i stowarzyszeń twórczych, przy tym nie może ono działać odgórnie (żadnych "pasów transmisyjnych"), lecz musi chętnie sprzyjać inicjatywom oddolnym, czyli osobistym i społecznym. W szczególności pomocniczość nie może oznaczać abdykacji państwa w dziedzinie kultury i wyzbywania się odpowiedzialności za nią. Nie może też oznaczać redukcji tej odpowiedzialności do tej tylko sfery kultury, która jest politycznie reprezentacyjna.

Solidarność i kreatywność

W poszukiwaniu, rozpoznawaniu i pobudzaniu właściwych czynników rozwoju miotamy się od kilku dekad, między rynkiem i państwem, anarchią i hierarchią, wolnością i przymusem. Nad praktyką kolejnych rządów oraz opinią publiczną ciążą doraźne ideologizacje przeciwstawnych sił i wartości, które zamęt pomnażają. Wygląda na to, że jeśli nie rzucamy się od ściany do ściany, to gramy sami ze sobą w "ślepą babkę". A jest przecież oczywiste, gdyż sprawdzone doświadczeniem pokoleń, że rozwój pełny i harmonijny wymaga konkurencyjnego rynku i sprawnego państwa.

Oczywistość ta jednak pozostaje gołosłowna dopóki nie potrafimy określić, od czego zależy efektywna konkurencyjność rynku i skuteczna sprawność państwa. Najprościej mówiąc - zależy ona od ludzi, a nie od ideologicznych zaciemnień, zwłaszcza wtedy, gdy wydają się olśnieniami. Od ludzi, to znaczy - od ich kreatywności i solidarności, innowacyjności i uspołecznienia, a gdy o administratorów chodzi - od ich profesjonalizmu i odpowiedzialności. Wszystkie te oraz inne pożądane cechy osobiste i obywatelskie nie powstają z pobożnych życzeń ani politycznych obietnic, lecz rodzone i rozwijane są w kulturze, na jej żywotnym podłożu, z dziedzictwa pokoleń przeszłych i twórczej aktywności obecnych i przyszłych. Kultura nie jest ozdobną kolekcją salonowych bibelotów ani reprezentacyjną aranżacją państwowych rytuałów, choć nimi przygodnie bywa - jest natomiast istotowo żywą tkanką międzyludzkich emanacji i kreacji. Bez takiej pulsującej i owocnej tkanki społecznej nic naprawdę twórczego w żadnych państwach nie powstaje - najwyżej "niewidzialna ręka rynku" handluje widzialnymi towarami "drugiej ręki". Dlatego w polityce państwa kultura nie może być traktowana jako uciążliwy margines budżetowy, który publicznie przedstawia się jako odświętny ozdobnik. Podobnie jak teatr w Ziemi Obiecanej.

W Polsce współczesnej niezbędne staje się rzeczywiste i dogłębne przeobrażenie zespołu czynników rozwojowych i wzbogacenie go o ciąg: kultura- kreatywność-innowacyjność. Powinien on w tej samej mierze pobudzać aktywność indywidualną i zbiorową. Wzbogacenie to nie jest tylko dodawaniem, przeistacza ono całą konstelację rozwojową i nadaje jej nową dynamikę. Powiedzmy, w przyjmowanym dziś języku, że przeistoczenie to winno pomnażać kapitał społeczny, czyli ożywiać i wzmacniać te więzi międzyludzkie, które, osadzone na wzajemnym zaufaniu i zrozumieniu, prowadzą do partnerskiego współdziałania i je animują. Dzięki temu wnoszą do rozwoju nie tylko "współczynniki humanistyczne" - intencjonalność, podmiotowość, kreatywność, ale sam rozwój dopełniają i uczłowieczają. Pomnażanie i upowszechnianie tych czynników nie dokonuje się za sprawą zawłaszczania i akumulacji, jak w dziedzinie "twardych" kapitałów gospodarczych, lecz przez wzajemność i współpracę. Nie tworzy się prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego, zamieniając ludzi w graczy giełdowych, aktorów sceny politycznej albo celebrytów masowych mediów - tworzy się je właśnie tam, gdzie wartości powstają przez kreatywność, wzajemność i współpracę. Czyli w kulturze, której "wartością dodaną" jest bogactwo form samorzutnego uspołecznienia.

Nie bądźcie wsobni

Ruch Obywateli Kultury podejmując społeczną pracę nad Paktem dla Kultury i prowadząc do jego podpisania przez stronę rządową, realizował te właśnie podstawowe idee i zasady. Dążenie do przygotowania i zawarcia tego Paktu było również nastawione na współtworzenie nowej u nas teorii i praktyki polityki kulturalnej. Mamy na celu taką politykę kulturalną, jaka nie sprowadza się do "kulturalnej" legitymacji aktualnego porządku ekonomicznego ani też rządowej koalicji, wzmacnianej propagandowym hukiem mediów masowych. Winna ona być natomiast nakierowana na trwałe pobudzanie podmiotowej aktywności w procesie społecznej zmiany, wyzwalającej rozwojowe zasoby ludzkiej inicjatywy, innowacji i kreacji. I to gdziekolwiek pojawiają się jej ogniwa - na peryferiach i w centrum, w gminach i stolicach, w lokalnych sąsiedztwach i narodowych instytucjach. Tylko taka polityka będzie społecznie zasadna oraz instytucjonalnie sprawna, a prowadzące ją podmioty władzy publicznej będą przygotowane do partnerstwa i współzarządzania. Pobudzi też ona zbiorową refleksyjność i strategiczną wyobraźnię tak, abyśmy poważnie, a nie doraźnie odpowiadali na pytanie: skąd i dokąd idziemy?

Niezbywalnym składnikiem nowej, społecznej polityki kulturalnej musi być gruntowna reforma publicznych, a realnie państwowych, instytucji kultury na wszystkich szczeblach ich istnienia - od poziomu gminnego, poprzez miejski, powiatowy i wojewódzki, po narodowy. Rzecz jasna reforma ta nie może sprowadzać się do nagłych okrojeń budżetowych, jak dzieje się to obecnie, przybierając nierzadko, w samej stolicy, formy żałosne. Jest tajemnicą poliszynela, że to stołeczna kultura płaci w tym roku za nadmierne koszta organizacji imprez towarzyszących piłkarskim mistrzostw Europy. To znaczy jej się obcina - aby tam dodawać! To warszawskie teatry miejskie dopłacają teraz do "stref kibica"! I jest to reprezentatywny, jeśli nie kliniczny, przykład społecznych kosztów polityki kulturalnej, zredukowanej do reprezentacji politycznej.

Nowa polityka kulturalna, wyzbyta takich kosztownych mistyfikacji, winna otwierać wszystkie placówki kultury na swoje bezpośrednie otoczenie, oddawać je ludziom do współtworzenia, przekraczać wszędzie, gdzie to osiągalne, podziały na nabywców i producentów, widzów i aktorów, twórców i odbiorców. Zrozumienie i stymulowanie możliwości, jakie takiej otwartości i współtworzeniu dają nowe media, przede wszystkim internet, musi stanowić istotny komponent nowej polityki kulturalnej, pojmowanej jako całościowa polityka społeczna. Tylko tymi sposobami możemy uleczyć istniejące instytucje kultury z wiadomych dolegliwości i schorzeń - politycznego klientelizmu (zwłaszcza telewizji), zawodowo-korporacyjnej wsobności (zwłaszcza teatrów), estetyzującego izolacjonizmu (zwłaszcza galerii). Funkcjonujące tak jak dotąd, zbierające lwią część dostępnych publicznych środków, tworzą one zasadniczo kulturę dla wybranych, przybytki dla uprzywilejowanych, salony dla samych siebie. A nam potrzebna jest kultura zmiany, a nie przetrwania, społecznego rozwoju, a nie zastoju, humanistycznej pełni, a nie selektywnego wykluczania.

Mija rok i trzeba prawdzie spojrzeć w oczy. Niewiele z tego, co zakładał i do czego zobowiązywał "Pakt dla Kultury", zostało osiągnięte i weszło w życie. I to nie dlatego, że Obywatele Kultury czegokolwiek zaniechali lub zaniedbali. Przeciwnie - rozszerzenie ich działalności, pobudzenie aktywności środowisk, pakty regionalne i miejskie, jakie dotąd zawarto, to potwierdzają. Samorzutna obrona przedszkoli i szkół, bibliotek i domów kultury tworzy ogniwa nowego społeczeństwa obywatelskiego, a pojawiają się też inicjatywy innych paktów - dla edukacji czy nauki. Natomiast rządzący, którzy, tak wierzymy, podpisywali ten Pakt w dobrej wierze, sprowadzili jego zobowiązania do nielicznych i nieznacznych urzędowych posunięć. Wygląda więc na to, że aksjologicznej warstwy tego porozumienia albo nie zrozumieli, albo nie przyjęli. Co w końcu oznacza, że urzędują dalej tak, jak dotąd, co najwyżej, częściej usprawiedliwiając to, że nie da się inaczej. Ten wykręt znamy nadto dobrze od dziesięcioleci, bez względu na fundamentalne różnice formacji politycznych: "teraz nie pora na kulturę". W domyśle - "mamy ważniejsze rzeczy na głowie". Ale jakie właściwie, jeśli nie rozwój, innowacja i uspołecznienie? Oraz wizję polityczną Polski wolnej, sprawiedliwej i twórczej - dla każdego obywatela, w każdym z nich i z każdym z nich.

"Pakt dla Kultury", nawet lekceważony przez rządzących, nie był błędem i jest nam wszystkim potrzebny. Wzywamy Obywateli Kultury, aby stanowczo przypomnieli i twardo przy tym obstawali, że idzie nie o urzędnicze korekty polityki kulturalnej, lecz o źródłową zmianę jej społecznej treści. Ku takiej zmianie winni iść rządzący nie tylko krajem, ale także województwami, miastami i gminami. Najwyższy czas, aby zrozumieć, że publiczne deklaracje pociągają za sobą publiczną odpowiedzialność, a niedotrzymywanie takich zobowiązań nie tylko osłabia władzę, ale kaleczy też tkankę społeczną, czyli kulturę w pełnym sensie tego słowa. Dalej posunięta erozja tej tkanki grozi takim społecznym kryzysem, z którego nie wyłoni się demokratyczny porządek, lecz ochlokratyczny chaos. A wtedy wszelkie pakty trzeba będzie naprawdę chronić w archiwach.dne staje si

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji