Artykuły

Teatr jest zawsze o siódmej!

To był piękny, słoneczny i ciepły weekend. Kupiłem bilet, wsiadłem w pociąg i udałem się na wschód, dwieście kilometrów z okładem. Przyjechałem punktualnie. Potem jeszcze tylko bus spod dworca, trzydzieści minut drogi i jestem na miejscu. Supraśl jest cudowny - pisze Mike Urbaniak w felietonie dla e-teatru.

Jest taka scena w "Aniołach w Ameryce" Tonego Kushnera kiedy Roy Cohn odbiera dziesiątki telefonów i naciskając nieustannie kilkanaście guzików załatwia setki spraw. Dzwoni do niego także pani Hollins (ma głos jak kierowca ciężarówki), żona sędziego Hollinsa (on brzmi jak Kate Smith) z prośbą o załatwienie biletów na "Koty" na Brodwayu. Kiedy na koniec rozmowy pani Hollins pyta Cohna, o której jest spektakl, ten odpowiada zirytowany: "O ósmej. Teatr jest zawsze o ósmej. Pierdoleni turyści".

To był piękny, słoneczny i ciepły weekend. Kupiłem bilet, wsiadłem w pociąg i udałem się na wschód, dwieście kilometrów z okładem. Przyjechałem punktualnie. Potem jeszcze tylko bus spod dworca, trzydzieści minut drogi i jestem na miejscu. Supraśl jest cudowny. Wszędzie mnóstwo zieleni, drewniane domy, wspaniały prawosławny monastyr z monumentalną cerkwią obronną, Pałacem Opatów i Muzeum Ikon, bulwary nad rzeką, wielkie pole rabarbaru, osiemnastowieczny Dom Ogrodnika, stadnina koni, dwa kościółki, przepiękny Pałac Buchholtzów, brukowane ulice, kwieciste skwery, mała fontanna, rozkoszne, drewniane, modernistyczne Kino Jutrzenka i tuż za rogiem, zaraz za maciupkim komisariatem, niepozorny budynek Teatru Wierszalin (ten z bocianim gniazdem). Żyć, nie umierać.

Przyjechałem jak zawsze wcześniej, żeby zrobić obchód i się zrelaksować długim spacerem. Do spektaklu miałem ponad dwie godziny. Perfekcyjne popołudnie, pomyślałem. Człapałem tak i człapałem, przysiadłem w końcu w jakiejś sympatycznej knajpce, by napić się czegoś chłodnego i w końcu zebrałem się do teatru. "Anatomia psa" Piotra Tomaszuka, która miała premierę jesienią zeszłego roku, była na mojej liście zaległości. Przyszedł czas ją nadrobić. Skręcam więc w bramę, wchodzę po schodach, biorę za klamkę. Koniec sielanki.

Dlaczego jest zamknięte? Ki czort? Sprawdzam nerwowo w telefonie czy nie pomyliłem dat. Nie, wszystko się zgadza. Szarpię mocniej i pukam jak oszalały. Nic. Podchodzę do kolejnych drzwi. Żywego ducha. A to dziady supraskie, mruczę wściekły pod nosem. Rozumiem, że teatr jest na wsi i nie raz na widowni było zaledwie kilka osób, ale skoro się odwołuje spektakl z przyczyn frewkencyjnych, to można przynajmniej powiadomić widzów. Wysyłałem im mejla, mają mój telefon i co? Myślą, że to takie hop-siup przejechać kilkaset kilometrów i pocałować klamkę? Ten kompletny brak profesjonalizmu i szacunku do widza już mi się składał na bardzo złośliwy felieton z najprawdziwszym batożeniem (takim, jakie rezerwuję tylko dla dyrektora stołecznego biura kultury), aż tu nagle... drzwi się otworzyły i usłyszałem kobiecy głos:

- Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc?

- Dzień dobry. Jak to w czym? Przyjechałem do teatru.

- Ale spektakl już się zaczął.

- Jak to się zaczął? Byłem przecież dziesięć minut przed siódmą.

- Gramy o osiemnastej.

Wtedy przypomniałem sobie fragment z Tony'ego Kushnera. O ósmej. Teatr jest zawsze o ósmej. Pierdolony turysto. To się nazywa siła przyzwyczajenia, która zwodziła mnie już niejednokrotnie. Okazuje się, że teatr w Polsce nie jest grany zawsze o siódmej (zaczynamy godzinę przed Broadwayem), a każdorazowe odkrywanie tej prawidłowości jest w moim przypadku bardzo bolesne. Nawet w tak bajkowym miejscu, jak Supraśl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji