Spiskowa teoria "Hamleta"
Stary Teatr pod nową dyrekcją artystyczną Tadeusza Bradeckiego rozpoczął swój sezon od Shakespeare'a, choć nie oryginalnego, lecz - jak to określał Jarosław Marek Rymkiewicz w odniesieniu do swych adaptacji Calderona - w imitacji Janusza Głowackiego. Nie jest on pierwszym autorem, prowadzącym literacką grę z "Hamletem" - z jego postaciami i sytuacjami. Wystarczy przywołać Toma Stopparda "Rosencrantz i Guildenstern nie żyją" czy Ivo Breśana "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna", a z filmów "Ofelię" Claude'a Chabrola i "Reszta jest milczeniem" Helmuta Kautnera.
Głowacki zaproponował jednak w tym względzie nowe rozwiązania. Spojrzał bowiem na Elsynor i rozgrywające się w nim wypadki z perspektywy mocarstwa-protektora, czyli Norwegii Fortynbrasa, który u Shakespeare'a wkracza do akcji dopiero na końcu, by w śmiertelnej ciszy, jaka tam zapanowała, zaprowadzić ostateczny porządek w królestwie duńskim. U Głowackiego natomiast sam uwikłany zostaje w serię intryg politycznych, jakie dworskie otoczenie prowadzi wokół jego ubezwłasnowolnionego ojca. W Norwegii bowiem, której obraz zawiera przejrzyste aluzje do najnowszej historii politycznej świata, wszystko wydaje się być dziełem manipulacji i politycznej prowokacji (nawet duch starego Hamleta okazuje się nasłanym agentem). Wszyscy też wzajemnie się szpiegują i dla zmylenia grają obce role, aż w końcu sami się w nich gubią i przestają być sobą.
Są to zarazem czasy dziejowego przełomu. Stąd w świecie Głowackiego, scenicznie urzeczywistnionym przez Jerzego Stuhra, wieje w sensie dosłownym i przenośnym wiatr historii, targający płóciennymi dekoracjami i ludźmi, na próżno usiłującymi utrzymać równowagę, gdy wszystko wokół nich stanęło na głowie, pogrążając się w szaleństwie, a ideał sięgnął właśnie bruku (zaraz na początku, Sternborg - wszechwładny minister policji i szara eminencja reżimu - potyka się o walającą się czaszkę miejscowego Jorika). Poza tym w świecie powszechnego kryzysu wartości nie ma też miejsca na przeżywanie tragedii i związanej z nią wzniosłości. Co najwyżej jest on sceną dla jej parodii, gdyż wszystko obraca ,się w tragifarsę, w której podłość sąsiaduje ze złym smakiem. Stąd rekwizyty i efekty z podrzędnego teatru grozy (ucięte głowy i odarte skóry nawlekane na konary drzew) wypełniają scenerię rozgrywających się wydarzeń.
Głowacki posiada rzadki, a właściwie nieobecny u polskich dramaturgów, zmysł sceniczny oraz umiejętność prowadzenia żywego dialogu. Choć wraz z upływem czasu jakby wyczerpuje się jego językowa inwencja i zaczyna on trącić zbytnim rezonerstwem, podczas gdy przedstawienie traci początkowe tempo. Można też mieć pretensję do pomysłowości reżysera, że skoro zdecydował się na włączenie do finału projekcji filmowej - "transmisji" pojedynku pomiędzy Hamletem i Laertesem z Elsynoru, to aż prosiło się zacytować tę scenę z będącego aktualnie w repertuarze Starego Teatru "Hamleta" Andrzeja Wajdy.
Z obsady na słowa szczególnego uznania zasłużyli jak zawsze niezawodny Andrzej Kozak w przewrotnie pomyślanej roli "ducha starego Fortynbrasa" oraz Tadeusz Huk, z umiarem i rozwagą dozujący demoniczność postaci Sternborga, unikając przy tym kokietowania widza odniesieniami do realnie istniejących pierwowzorów. Interesujący epizod skrytobójczo zamordowanego Mortynbrasa - starszego brata tytułowego bohatera - stworzył Jacek Romanowski.
Sztuka Głowackiego i oparte na niej przedstawienie w Starym Teatrze, w sposób poniekąd symboliczny, zamykają rozdział panowania totalitarnego w kulturze, gdy o problemach władzy i mechanizmach jej sprawowania można było mówić wyłącznie za pomocą literackich metafor.