Pajacować w transie
W niezwykłości podejmowanych przedsięwzięć Stary Teatr z Krakowa może się ścigać tylko z samym sobą. Inaugurując Warszawskie Spotkania Teatralne "Rękopisem znalezionym w Saragossie" Jana Potockiego, oszołomił rozmachem inscenizacyjnym, korowodem postaci, urodą kostiumów i rewelacyjną, wyrównaną grą. Ponad pół setki aktorów na scenie, 150 kostiumów, 3,5 godziny grania (całość z przerwami - 4,5 godz.), w czasie których widz, atakowany ze wszystkich stron widowni i sceny, zmuszony jest do poddania się magii teatru.
Nie bardzo wprawdzie wiadomo, kto czyim jest synem, kto właśnie umarł, kto się narodził i kto opowiada kolejną historię, ale nic to i - czy chaos świata można w ogóle ogarnąć rozumem? Awantury, miłostki, intrygi, przypowieści gonią jedna drugą w tempie przyprawiającym o zawrót głowy; mieszają się gatunki i style, więc cóż dopiero mówić o wątkach... Jeśli nawet gorączka wydarzeń na kilkanaście minut opada, ustępując miejsca refleksji, za chwilę korowód postaci rusza cwałem.
Stary Teatr wielokrotnie udowadniał, że jest w stanie unieść każde zadanie. Teraz pokazał, że i takie karkołomne również. Ogromny zespół - niezwykle wyrównany. Młodzi aktorzy w poważnych rolach radzą sobie znakomicie, a asy w miniscenkach tworzą prawdziwe kreacje. Jakby to pajacowanie w transie dodawało wszystkim skrzydeł. Jerzy Trela, Tadeusz Huk, Andrzej Grabowski, Jerzy Bińczycki dają popisy aktorstwa najwyższej próby. Śmiech na widowni nie milknie.
Tyle adoracji, teraz - bluźnierstwo. A jednak czas działa na niekorzyść tego spektaklu. 4,5 godziny najlepszej nawet zabawy i w najlepszym wykonaniu wywołuje uczucie znużenia i przesytu. Tym bardziej że przecież intryga nie wciąga, a bawimy się głównie widząc, jak dobrze nas bawią, bijąc brawo za klasę, za formę, za niezwykłość i bezkonkurencyjność. Bawilibyśmy się jeszcze lepiej przedstawieniem podzielonym na dwa wieczory.