Artykuły

Nadeszli młodzi

Na rozpoczęcie sezonu 2002/2003 dyrektor Krzysztof Babicki postawił przed sobą i swoim zespołem zadanie niezwykle ambitne - realizację "Biesów" według Fiodora Dostojewskiego. Ambitne z różnych powodów, wśród których bardzo ważny jest fakt, że jeśli lubelski spektakl "wyjdzie w Polskę" - bardzo liczę, iż lak się stanie - będzie musiał siłą rzeczy podlegać porównaniom z legendarną, krakowską inscenizacją Wajdy. Ale może to i dobrze, bo wcale nie stoi na straconej pozycji; wręcz przeciwnie.

Wśród wszystkich dzieł Dostojewskiego "Biesy" mają charakter chyba najbardziej uniwersalny, Odnosi się to i do marnej powieści, i - jeszcze bardziej - do scenicznej adaptacji autorstwa Alberta Camusa. Kontekst historyczny, polityczny, społeczny, obyczajowy nawet, w jakim się znajdujemy, niejako automatycznie przenosi się na powieść lub spektakl. Co nie zawsze bywa rzeczą szczęśliwą. Tym niemniej "Biesy" to tekst aktualny i ważny również dziś. Nie dlatego nawet, że Dostojewski odkrywa jakieś nowe, nieznane dotychczas prawdy. Bo nic odkrywa. Całą ludzką nikczemność znajdziemy w kilku dramatach Szekspira; Dostojewski jednak ową nikczemność wywleka na wierzch i doprowadza do skrajności, wręcz do granic wytrzymałości. I w tym jest genialny, Także chyba "skuteczniejszy" od Szekspira, bowiem czasem dopiero tak wyraźne, rzec można: namacalne zobaczenie czyichś biesów pozwala uświadomić sobie istnienie również własnych. Dlatego trzeba ten spektakl oglądać, choć wrażenia nie zawsze będą dla widza przyjemne.

Nie mam tu oczywiście na myśli wrażeń artystycznych. Ta strona spektaklu jest bez zarzutu. Już sama inscenizacja Krzysztofa Babickiego jest bardzo oryginalna, przypomina filmowy montaż. Ten zabieg, rewelacyjnie wsparty przez "mobilną" scenografię Marka Brauna i świetną muzykę Marka Kuczyńskiego, buduje nastrój świata pogrążonego w chaosie, wstrząsanego paroksyzmami. Świata, w którym właściwie dla nikogo nie ma nadziei. Stad już tylko krok do beckettowskiej "Końcówki".

W trakcie całego spektaklu widać wyraźnie, że Krzysztof Babicki miał gruntownie przemyślaną zarówno jugo treść, jak i strukturę, co oznacza, że długo pracował nad tym materiałem. Jednak dopiero teraz mógł zrealizować to przedstawienie; jeszcze rok-dwa lata temu byłoby to niemożliwe. Przez ten czas zgromadził w lubelskim teatrze grupę niezwykle utalentowanych młodych aktorów będących solą tego spektaklu. Wybitną kreację stworzył Jacek Król. Jego Stawrogin jest zimny i wyniosły, niemal monumentalny. Nawet gdy okazuje emocje - na przykład w scenie z Szatowem czy w spowiedzi u Tichona (Ludwik Paczyński w niewielkiej, ale wyrazistej roli) - są one ściśle kontrolowane. A jednocześnie każdym ruchem, każdym spojrzeniem pokazuja jak wielka tkwi w nim siła. Na przeciwstawnym krańcu skali emocjonalnej jest Piotr Wierchowieński Szymona Sędrkowskiego. To postać pełna dynamizmu, energii, rozgadana i rozgestykulowana. Niemal groteskowa, ale pod ową pozorną groteskowością czai się prawdziwe zło. Wspólne sceny Króla i Sędrowskiego naładowane są niemal fizycznie dotykalnym napięciem. Wreszcie Bartosz Mazur jako Szatow - wyciszony, zagubiony w otaczającym go, pełnym chaosu świecie, a być może nawet już z nim pogodzony. To także rola, którą się zapamiętuje.

Temu znakomitemu tercetowi nawet o krok nie ustępują trzy młode aktorki, Aneta Stasińska jest wręcz fenomenalna w roli Marii Timofiejewny. Gdy tylko pojawia się na scenie natychmiast skupia na sobie całą uwagę; nic sposób się od niej oderwać. Zadziwia siłą aktorskiego wyrazu i głęboką prawdą psychologiczną swojej kreacji. Porównania z Anną Chodakowską w jej najlepszych rolach nasuwają się same. Znakomita jest również Anna Bodziak jako Liza - posągowo piękna i nienaganna warsztatowo. Wreszcie debiutująca na lubelskiej scenie Anna Kurczyna (Dasza) - skupiona, ale bardzo wyrazista; rzekłbym: pełna elegancji w stosowanych środkach. Z całej trójki nasz teatr będzie miał bardzo wiele pożytku.

Lubelskie "Biesy" to spektakl przede wszystkim aktorów młodych. Co jednak nie znaczy, że ich starsi koledzy odstają od nich. Przeciwnie - o każdym dałoby się powiedzieć coś dobrego. Ja przywołam dwóch: Andrzeja Golejewskiego w pięknej roli Kiriłłowa oraz zawsze zaskakującego Henryka Sobiecharta jako Stiepana Wierchowieńskiego.

Napisałem na wstępie, że dyrektor Babicki wziął się za przedsięwzięcia ambitne, a dodałbym, ze również nieco ryzykowne. Premiera przekonała, że ryzyko warto ponosić,a zespół Teatru Osterwy jest przygotowany do najpoważniejszych wyzwań artystycznych. Dzięki takim spektaklom jak "Biesy" Lublin ma szansę stać się jednym z najważniejszych miejsc na teatralnej mapie Polski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji