Artykuły

Przedwiośnie

Olsztyński Teatr im. Stefana Jaracza wystąpił z "Przedwiośniem" *Stefana Żeromskiego w adaptacji Romana Kordzińskiego i w jego reżyserii. Podjęto znowu wielki wysiłek organizacyjny i artystyczny sięgając po rzecz arcytrudną i wieloznaczeniową, po rzecz, która w dalszym ciągu dostarcza powodu do zatartych sporów interpretacyjnych, po rzecz, na której niejeden, teatr połamał już sobie zęby

Przede wszystkim więc "Przedwiośnie" nie za bardzo nadaje się do pokazania na scenie, jest bowiem powieścią ateatralną i przyciężką, bardziej opowiadającą niż przedstawiającą, pękatą przy tym i nęcącą różnymi wątkami. Nie za bardzo wiadomo, który z wątków autor uznawał za najważniejszy.

Powody, dla których wystawione zostało "Przedwiośnie" właśnie w Olsztynie wyjawiają pospołu reżyser i dyrektor Krzysztof Ziembiński. Oto ich wypowiedzi:

Romana Kordzińskiego (na pytanie Marzeny Lipeckiej): "Istnieje słuch literacki i słuch społeczny. Tak bywało, że ludzie, często wspaniale odczuwający literaturę i adaptujący tekst Żeromskiego na scenę mają słuch literacki. Pozbawiają się jednak często słuchu społecznego. To, co Pani wymienia: szklane domy, marsz na Belweder, Gajowca - staram się zobaczyć tak, aby idee utworu przełożyć czy dostosować do brzmienia dzisiejszego czasu. Szukam tego, co jest siłą dramatu, ale nie mierzę jej tylko w kategoriach literackich. Przede wszystkim w kategoriach odniesień do naszej rzeczywistości (...). Nie ma gotowych odpowiedzi. W stawianiu samych tych pytań leży siła. Nie w odpowiedzi. Problem szklanych domów, marsz na Belweder - to wszystko razem wzięte ma postawić nowy znak zapytania - a dokąd?".

Otóż to właśnie - jak dodaje Krzysztof Ziembiński: "(...) Siłą rzeczy patrzę na tę pozycję jako na jedną z propozycji nieprzypadkowo włączonych do naszego repertuaru (...) "Przedwiośnie" zatem jest kontynuacją tej linii naszych zainteresowań, którą można by nazwać gorzką polską linią tropiącą nasze losy, próbującą odpowiedzieć na pytanie, dlaczego dziś jesteśmy tacy jacy jesteśmy. Patrzą więc na "Przedwiośnie" nie tylko w kontekście jego wielkiego bogactwa teatralnego zawartego w samej powieści, ale też w kontekście naszych wcześniejszych realizacji - "Wesela", "Popiołu i diamentu", "Zemsty", "Wielkiego Fryderyka", "Nocy listopadowej", "Dziewczyny z bzem majowym", "Portretu" i "Szalbierza". Jeśli zatem zobaczymy "Przedwiośnie" jako ciąg dalszy naszych zainteresowań repertuarowych, sprawa wyboru tej pozycji stanie się oczywista. Stanowi ona kolejne dopełnienie problematyki polskości, którą staramy się prezentować widzom ze sceny (...). Może wolelibyśmy, aby i pewne wątki zawarte w "Przedwiośniu" przeszły już do historii i nie brzmiały dziś równie gorzko, jak brzmiały w epoce Żeromskiego...".

Czy są to dostateczne powody, aby sięgać po "Przedwiośnie" i przedstawiać je w taki właśnie sposób - osądzą sami widzowie. Można z poglądami Kordzińskiego i Ziembińskiego (a szczególnie Ziembińskiego, który w jednym kotle umieścił nie zawsze do siebie przystające realizacje teatru w całej swojej kadencji) się zgadzać, ale też można z nimi - w oparciu o kształt przedstawienia - polemizować.

Autor adaptacji zdecydował się pokazać "Przedwiośnie" właśnie w zgodności z autorem. Nie eksponując żadnego z wątków - daje widzowi wolny wybór. Zatem - jakie "Przedwiośnie" chcemy widzieć dzisiaj, w roku pańskim 1989? Jakich chcemy doszukać się związków ze współczesnością? Czy tych kilka korespondujących dzisiaj z naszymi czasami haseł potrafi wzbudzić żywszą reakcję widowni? Czy te aluzje brzmią wystarczająco mocno, wystarczająco przekonują, wystarczająco pobudzają? Myślę, że pokazane w przedstawieniu problemy nie są już problemami. Skoro tyle się mówi, tyle odkłamuje - to czymże są aluzje z "Przedwiośnia"? Tak też powiada Kordziński, taki nadaje spektaklowi kształt: proszę, oto jest bryk z "Przedwiośnia", ściągaczka na lekcję literatury, aby nie trzeba było czytać tej nudnej powieści, w której najlepsze i najlepiej ze współczesnością korespondujące dowcipy wypowiada Matka Baryki: "Kakije u was płochije briuki" i "Kakaja u was krasnaja róża". Ale i tutaj nikt się nie śmieje, wszystko jest ciężkie, owiane mgłami popiołów, zniewolone, odciśnięte serią wielkich nieszczęść.

Niech więc uczy się młodzież, niech patrzy. To "Przedwiośnie" Roman Kordziński zrealizował pod jej adresem rozkładając z jednakowym natężeniem wszystkie najważniejsze wątki, przeplatając wątłe scenki obyczajowe z deklaracjami politycznymi, ucząc wiecznej niepokorności, jaką wyraźnie zaznacza Baryka, który nie jest samobójcą, lecz - wychodząc na czoło pochodu - rzuca takie samo wyzwanie losowi, jak wówczas w Baku, czy wówczas gdy wyruszył na poszukiwania szklanych domów. Wieczny romantyk, wieczna niespokojna dusza, wieczny wędrowiec po bezdrożach pamięci, sentymentów, polskich fobii, wiecznego niespełnienia.

Z tą reżyserską wizją koresponduje dobrze podzielona na filmowe zgoła sekwencje scenografia Zbigniewa Bednrowicza. Osobne opowieści, poszczególne wątki mają - tak jakby - swoje klatki, swój osobny świat, w którym mogą swobodnie się poruszać, a poza którym czeka tylko śmierć. Myślę, ze symbolika oprawy plastycznej ma w olsztyńskim "Przedwiośniu" wielkie komentujące spektakl znaczenie. Więcje nawet - jest ważną częścią spoiwa sprawiając, że przedstawienie to zwarta całość.

Kolejni realizatorzy - Urszula Gembik (muzyka) i Przemysław Śliwa (choreografia) nie mieli już wiele do działania. Reżyser i scenograf nie pozostawili im pustego miejsca, stąd i muzyka, i układ ruchu spełniają rolę tła.

W całkowitej zgodności z reżyserską wizją spektaklu gra Cezarego Barykę Cezary (nomen omen!) Ilczyna. To dobra rola i dobrze jest grana. Słowem - brać i wybierać co kto lubi. Może więc być Baryka - patriota, Baryka - socjalista. Baryka- wieczny malkontent, Baryka - żołnierz itd. Wielość tych wcieleń dobrze świadczy o młodym aktorze, któremu bardzo dobrze partneruje Stanisław Krauze (Hipolit). Obydwaj aktorzy zresztą wymieniają się, gdyż Krauze gra również Barykę. Tymczasem jego Hipolit jest właśnie wyniosłym, ale umiejącym docenić prawdziwą przyjaźń młodym arystokratą. Polskim arystokratą oczywiście.

Joanna Biesiada i Krzysztof Ziembiński tworzą parę rodziców Baryki. Parą narratorów natomiast są Anna Lipnicka (Siostra M.) i Ryszard Machowski (Storzan). Laurę i Barwickiego grają Halina Ziembińska i Jerzy Lipnicki. Wielosławską jest Lubomira Tarapacka, przerysowanym Anastazym Tadeusz Madeja, Karusią - Anna Rajewska, Wandą - Ewa Sztuka. W rolę Maciejunia wcielił się Józef Czerniawski. Krzykliwym, ale dobrym Lulkiem jest Jarosław Borodziuk. Rezydentki grają Halina Lubaczewska, Witolda Czerniawska i Wanda Bajerówna. Za te epizody należą się trzem paniom wielkie brawa! Doskonałym Gajowcem jest Stefan Burczyk. Parę komunistów natomiast tworzą Hanna Wolicka (Lekarka) i Zbigniew Kaczmarek (Towarzysz).

I to już wszyscy realizatorzy tego może niezbyt błyskotliwego, ale równego, solidnego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji