O każdym i o niczym (fragm.)
Przyjęło się uważać, że wystawianie klasyki to wybór bezpieczny, gdy tymczasem dramat współczesny niesie ze sobą artystyczne ryzyko. Dwie premiery młodych reżyserów pokazują; że jest odwrotnie: przywrócenie scenie dramatów dawnych to trudna misja, której efekty oceniane są tym surowiej, gdyż nie może być tu taryfy ulgowej, stosowanej w przypadku inscenizacji tekstów o niepewnej wartości.
Sztuka moralna
Michał Zadara napisał swobodną wariację na temat średniowiecznego moralitetu "Everyman", niejako powtarzając gest dawnych tłumaczy, którzy adaptowali oryginał do lokalnych zwyczajowi aktualnej problematyki, modyfikowali styl i język, a nawet radykalnie zmieniali wydźwięk utworu - z propagandy katolickiej na protestancką lub odwrotnie. W swojej wersji miesza wzniosły język z ulicznym slangiem, a moralne sentencje zmienia na idiotyczne przysłowia, wygłaszane z komiczną powagą.
Maksymalnie zagęszczona dramaturgicznie historia opowiadająca o człowieku, który nagle dowiaduje się, że zostało mu bardzo niewiele życia i musi dokonać podsumowania swoich uczynków oraz dokonań, to wątek, który w żaden sposób się nie zestarzał, o czym najlepiej świadczy niezliczona ilość filmów na nim bazujących. W filmach śmiertelny wyrok ma najczęściej charakter nieuleczalnej choroby; w moralitecie Śmierć przychodzi we własnej osobie. W prostocie pomysłu, by moralnych przestróg nie ilustrować historią "jak z życia" lecz pokazać obrany z realnego mięsa aż do teologicznego kośćca mechanizm zbawienia i potępienia, tkwi autentyczna (post) dramatyczna rewolucyjność Formy i zalążek zgoła nie naiwnych pytań o to, czy sztuka może być (mówiąc językiem zarówno średniowiecznych autorów, jak Brechta) moralna i pouczająca.
Bezlitosna symetria i logika ukazanych mechanizmów etycznych, nieubłagana Boska arytmetyka (7 grzechów, 3 cnoty, 10 przykazań, rozum z 5 części złożony...), zderzona ze strachem, bólem, osamotnieniem małego, bezimiennego, niemądrego człowieczka, potraktowanego jak cyfra w ewidencji ludzkich działań i skazanego na śmierć, przeraża okrucieństwem. Tego typu kontrast niezwykle przejmująco pokazał Zadara w "Fedrze" Racinea, chyba najdoskonalszym swoim spektaklu. Także w "Każdym/ej" jest kilka scen, które mają zbliżoną siłę - chociażby moment, w którym Każda (główna rola przechodzi z rąk do rąk) zmuszona zostaje do założenia "szaty smutku", w której ma większą szansę przypodobać się Bogu: niebrzydka dziewczyna ubrana zostaje w ohydny szary worek z zakrywającym głowę kapturem, co sprawia złośliwą satysfakcję przedstawicielom boskich cnót. Albo scena, w której umierającą tchórzliwie opuszczają ostatni towarzysze, tacy jak Siła i Wiedza...
Niestety, mimo konsekwentnej i klarownej koncepcji reżysera, który moralitet rozegrał jako rodzaj teatralnej zabawy w Każdego, najprostszymi środkami: na pustej scenie, z siedmiorgiem zwyczajnie ubranych aktorów, którym towarzyszą jedynie frapujące projekcje (napisy-komentarze do akcji, fragmenty ascetycznych filmów) - spektakl trudno uznać za udany. Czystość jego formy zakłócają niepotrzebne dopiski - wtręty polemiczne, wymierzone a to w powierzchowne wykorzystywanie postdramatycznych teorii, a to w prymitywną publicystykę sceniczną, tyle że owe wyśmiane stereotypy dalej pozostają nierozbrojone, nic istotnego nie wnosząc do przedstawienia.
Zasadniczy problem tkwi jednak w fatalnym aktorstwie: nijakim, wycofanym (lub osuwającym się w tanią zgrywę), momentami po prostu nieporadnym. Poza rzadkimi momentami kreatywności, zespół odtwarza wyuczone niby-improwizacje, jak gdyby nie czując się swobodnie w wyznaczonym przez reżysera miejscu pomiędzy postacią a znakiem, prywatnością a rolą, spektaklem a próbą (na tym tle zdecydowanie najlepiej wypada Stanisław Brudny, który porusza prawdą psychologicznego aktorstwa i precyzyjnie posługuje się absurdalnym humorem). Szkoda więc potencjału tkwiącego w ciekawym pomyśle i szansy na istotną, bo niebezpieczną i nieprzewidywalną, niczym Greenaway`owska "Wyliczanka" konfrontującą z umieraniem "zabawę".