Artykuły

"Hedda Gabler" - klapa w Słowackim

Gdyby na premierze "Heddy Gabler" na scenie Miniatura Teatru Słowackiego w Krakowie zjawił się człowiek, który pierwszy raz w życiu miał do czynienia z Ibsenem - pomyślałby, że to straszny grafoman.

Droga cioteczko Julio, jak dobrze, że przyszłaś - pauza. Mój drogi Jörgenie, jakże się cieszę, że cię widzę - cisza. Cioteczko masz ładny kapelusz - pauza. Cioteczka: - przewlekła cisza.

Nie jest to dosłowne przytoczenie tekstu sztuki Henryka Ibsena "Hedda Gabler", ale próba oddania rozmamłanego klimatu przedstawienia w krakowskim Teatrze Słowackiego. Cisza, dziura, popatrywanie, bezwładność...

Hedda Gabler - femme fatale - spaceruje po scenie wyginając się w tył, jakby w talii miała umocowany rozżarzony pręt. Jörgen Tesman - mąż - zagląda jej w oczy. Zapomniał tekstu? Chyba nie. Zwolnienie obrotów sceny spowodowane jest tym, że nie wiadomo co robić dalej.

Chodzą, gadają, popatrują... i krzyczą. Dlaczego tak krzyczą? - pyta szeptem moja towarzyszka. Może tu jest za mała odległość między sceną, a widownią i dlatego tak głośno słychać - zastanawia się z naiwną wiarą człowieka, który przywykł doszukiwać się rozsądnych przyczyn w każdym zdarzeniu. Nie wie - bo rzadko chadza do teatru - że tu często krzyczą i na małej i na dużej scenie. Krzyczą, bo nie wiedzą, jak powiedzieć tekst. Nie da się go wymachać rękami, wytupać nogami, więc krzyczą. Hedda Gabler z natężenia aż pąsowieje. A tymczasem prawdziwe wrzaski mamy dopiero przed sobą. Gdy pojawi się jej fatalny kochanek Eilert Lörborg, dopiero zaczną dokazywać!

Widownia siedzi cichutko, jak mysz pod miotłą. Przypomina batalion karny, bo prawie sami aktorzy z rodzinami. Mają o czym rozmyślać. Mają o co wzdychać w swoim i tych biedaków ze sceny imieniu. Panie Boże ześlij nam reżysera, który by wiedział, o co w tym fachu chodzi!

Pod koniec XX wieku w Krakowie, na jednej z dwóch głównych scen, nie można grać sztuki jak w XIX wieku w Bochni. Są jakieś granice artystycznej tandety.

Przerwa. Na przerwie pewna pani z uznaniem konstatuje, że siostry Urszulanki są świetnymi reżyserkami. U nich przed południem uroczystości komunijne trwały kilkadziesiąt minut. Świetne tempo, dobre wyczucie dramaturgii, poprawna dykcja, niewinny wdzięk aktorów, no i kostiumy - skromne, ładne...

W drugiej części przedstawienia Hedda Gabler śpi na szezlongu, gada i gada, pali rękopisy i wymownie patrzy na sekretarzyk, w którym schowane są pistolety ojca generała. Ona popatruje, a widz marzy, żeby wreszcie zrobiła to, co jej z oczu patrzy od pierwszej minuty przedstawienia - zastrzeliła się. I już!

Gdyby na premierze zjawił się człowiek, który by pierwszy raz w życiu miał do czynienia z Ibsenem - pomyślałby, że to straszliwy grafoman. Gdyby potem przeczytał, co o Ibsenie piszą sławiący go krytycy, z Janem Kottem na czele - doszedłby do wniosku, że powariowali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji