Artykuły

Monologi Hamletów z zakładu karnego

- Hamlet czuł się uwięziony w beznadziejności emocjonalnej. Myślę, że więźniowie czują się tak samo - opowiada teatrolog Magdalena Zelent, która w zakładzie karnym na gdańskiej Przeróbce prowadzi warsztaty teatralne.

Efekt ich trzymiesięcznej pracy, powarsztatowy spektakl "(C)hamlety: Duchy Ojców", będzie można obejrzeć w czwartek 28 czerwca o godz. 18 na Scenie Teatralnej Alternatora Uniwersytetu Gdańskiego (aula 1.43 Wydziału Filologicznego UG; Gdańsk, ul. Wita Stwosza 55). Wstęp wolny.

Rozmowa z Magdaleną Zelent

Mirosław Baran: Jak trafiłaś do zakładu karnego na Przeróbce?

Magdalena Zelent: - Zawsze chciałam prowadzić działania artystyczne czy paraartystyczne w zakładzie karnym. Kręciło mnie chyba to, że jest to miejsce normalnie kompletnie niedostępne. Pracuję w Akademickim Centrum Kultury Alternator i zgłosili się do nas jakiś czas temu ludzie z oddziału terapeutycznego zakładu karnego na Przeróbce z pytaniem, czy ich podopieczni w ramach zajęć mogliby przychodzić do nas za darmo na DKF i spektakle. Oczywiście się zgodziliśmy. Zaproponowałam im wtedy prowadzenie warsztatów teatralnych z osadzonymi. Zaczęłam w marcu zeszłego roku; wtedy prowadziłam pierwszą grupę, w tym roku od marca drugą.

Udało się?

- Myślę, że bardzo. Może to głupio zabrzmi, ale pokochałam to więzienie i tych ludzi - osadzonych, z którymi pracuję. Dzięki zajęciom też sama sobie wiele uświadomiłam. To specyficzna praca, bo nie byłam ani terapeutką, ani wychowawczynią, tylko osobą z zewnątrz. Nie było więc miedzy nami relacji "systemowej". Więźniowie dzięki wnikliwej pracy nad tekstem Szekspira zaczęli się otwierać i opowiadać o sobie różne rzeczy. W pewnym momencie okazało się, ze wiedziałam o osadzonych więcej, niż ich wychowawcy.

A wiesz, za co siedzą?

- W zeszłym roku wiedziałam. W tym - częściowo. To nie jest coś, czym się chwalą. A i ja ich nie cisnę. To wychodzi czasem w trakcie rozmów, miedzy wierszami. Na początku zawsze jest z ich strony element kreacji; udają że lepsi, że wcale nie jesteśmy w wiezieniu.

Nie bałaś się?

- Nigdy. Chyba z natury jestem odważna. Od początku darzyłam ich zaufaniem. Do takiej warsztatowej pracy, która ma im coś dać, trzeba stworzyć odpowiednią atmosferę. Trzeba się otworzyć i wtedy oni odpowiadają tym samym. Zresztą teraz widzę, jaką pracę wykonują pracownicy z oddziału terapeutycznego w tym zakładzie karnym. Przekonują osadzonych do refleksji, zmiany podejścia, przyznania się do swoich błędów. Pracowałam ze skazanymi w trakcie lub przed terapią dla uzależnionych od narkotyków i alkoholu oraz z takimi, którzy już są po terapii. Od razu widać różnicę. Ci drudzy są bardziej otwarci do rozmowy o swoich emocjach.

Czego się od nich dowiedziałaś?

- Przede wszystkim zweryfikowałam swoją wizję więźnia. Wielu osobom, także kiedyś mi, wydaje się, że to są niedostępne i nieludzkie bandziory. No bo kto inny może wyładować w więzieniu z wyrokiem dziesięcioletnim? No przecież nikt "normalny". W trakcie pracy okazało się, że to są w porządku chłopcy. Mówię chłopcy, choć to przecież dorośli mężczyźni; większości mężczyźni miedzy 20. i 30. rokiem życia, ale też starsi, koło czterdziestki czy pięćdziesiątki. Szybko się przekonałam, że mają normalne uczucia i ambicje. Nie twierdzę, że w wiezieniu znaleźli się przez przypadek, ale ich sytuacja życiowa czy rodzinna miała na to z pewnością ogromny wpływ. I odkryłam, że są to ludzie naprawdę niesamowicie wrażliwi; często o wiele bardziej, niż osoby, które spotykamy na co dzień.

I naprawdę nie miałaś żadnych problemów?

- Problemem było to, że w trakcie zajęć grupa się wykruszała. Bardzo często uczestnicy warsztatów byli po prostu przenoszeni do innego zakładu. Cześć też rezygnowała sama, tak z dnia na dzień. To były takie trochę dziecinne sytuacje. Ci, którzy rezygnowali, nie chcieli ze mną rozmawiać. Wtedy terapeuci ich zmuszali, żeby do mnie przyszli i powiedzieli, dlaczego rezygnują. Mam za sobą już pracę z młodzieżą i studentami, to typowe zachowania. Boją się, że nie dadzą rady, więc trochę się obrażą i zrezygnują. W przypadku więźniów to nie tylko ogromny lęk, ale też problemy z osobowością. Bo mają oni bardzo niskie poczucie własnej wartości, a jednocześnie wielu z nich ma przeogromne ambicje.

Dlaczego na warsztaty wybrałaś teksty Williama Szekspira?

- Ten autor jest wdzięczny, bo wnikliwie opisuje relacje międzyludzkie czy wręcz rodzinne. Moją ambicją było zrobienie "Makbeta", ale gdy aktorzy się wykruszali, zrozumiałam, że to niemożliwe. W tym roku zaczynała z grupą 25-cioosbową, a przez wszystkie zajęcia przeszły cztery osoby. Decydowałam się więc na oklepany monolog z "Hamleta", zaczynający się słów "Być albo nie być". Okazuje się on bardzo ważnym tekstem, wiele im uświadamia. Niesamowite jest to, jak więźniowie mocno utożsamiają się w trakcie pracy z postacią Hamleta.

Utożsamiają? Jak to?

- Bo Dania jest więzieniem! Pewnie stad się bierze ich poczucie, ze są takimi Hamletopodobnymi bohaterami. Tak jak postać księcia Danii jest interpretowana różnie na scenie, tak każdy z nich odnajduje w niej coś swojego. W zeszłym roku realizowaliśmy główne moje pomysły i wizje. W tym roku mam wybitnie utalentowanych skazanych. Sami zaczęli pracować nad tym monologiem i szukać do niego pomysłów inscenizacyjnych i dramaturgicznych. Hamlet czuł się uwięziony w beznadziejności emocjonalnej. Myślę, że więźniowie czują się tak samo.

Co zobaczymy w spektaklu powarsztatowym?

- Skoncentrowany się na wspomnianym monologu. I to w różnych tłumaczeniach; w tym przypadku chodziło też o pracę językową z trudnym tekstem, taką czysto polonistyczną. Staram się pokazać ich samych poprzez te monologi, oczywiście wykorzystując ich własne pomysły. W trakcie pracy z nimi odkrywał różne talenty - ci więźniowie tańczą breakdance, śpiewają, rysują. Staram się to wszystko wykorzystać w pokazie. Na scenie wystąpi pięć osób. Jest też materiał audiowizualny z nagraniem monologu kolejnego uczestnika warsztatów. Nie może przyjechać na pokaz osobiście, bo na 3 lipca ma wyznaczoną wokandę i nie może opuszczać zakładu.

Czwartkowy pokaz będzie dla uczestników warsztatów pierwszym publicznym występem. Czują tremę?

- Myślę, że tak. Oczywiście jedni się bardziej do tego przyznają, inni mniej. Pracuję z Jackiem, 29-latkiem. Wcześniej był w poprawczaku, a od dziesięciu lat praktycznie bez przerwy jest w zakładzie karnym. Na jego przykładzie widać, jaki to chory system. Bo kiedy ktoś wychodzi po wyroku, jest skazany już sam na siebie. I często ten sposób zaprzepaszcza się lata pracy. Jacek wykonał ogromną pracę, uczęszczał na terapie i resocjalizację. Jednak idąc na przepustkę, opowiada, jak bardzo się ze się boi. Nie może poradzić sobie z rzeczywistością na zewnątrz, chce z przepustki wrócić jak najszybciej do zakładu. Na pewno dla niego występ będzie najtrudniejszy. Ale i inni, choć tyle o tym nie mówią, czują tremę.

Co, twoim zdaniem, te warsztaty dały skazanym?

- W zeszłym roku jeden z uczestników warsztatów po przepustce opowiadał mi z przejęciem, jak wygłosił monolog Hamleta swojej dziewczynie przy fontannie. Było to dla niego bardzo ważne. Poznając Szekspira, osadzeni mają świadomość, że stali się trochę lepsi. Wszystkie zajęcia kulturalno-oświatowe w tym zakładzie karnym są niezwykle istotne. Wielu z więźniów dopiero w ich ramach jest pierwszy raz w życiu w teatrze, kinie czy po prostu na kawie i pączku. Bo wcześniej nie znali takiego życia. A w trakcie warsztatów znaleźli sens w "Hamlecie", przyjrzeli się tej historii przez pryzmat własnych doświadczeń. Bo to dla nich nowość, że można rozmawiać o literaturze i sobie samym jednocześnie. I jeszcze samemu pokazać to na scenie. Czują, że ktoś w nich uwierzył i im zaufał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji