Artykuły

Jak Nicholas Lens uśmiercił operowego "Slow Mana"

"Slow Man" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Adam Olaf Gibowski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Zawiedzione oczekiwania, stracona szansa. Operowy "Slow Man" okazał się porażką flamandzkiego kompozytora Nicholasa Lensa. Wierzyć się nie chce, że w XXI wieku kompozytor posługuje się językiem tak bardzo anachronicznym, właściwym dla lat 30. ubiegłego wieku.

Wychodząc w czwartkowy wieczór z gmachu Teatru Wielkiego po światowej prapremierze opery Nicholasa Lensa "Slow Man", usiłowałem znaleźć choćby jeden argument na usprawiedliwienie kompozytora, który poczęstował poznańską publiczność tak anachroniczną partyturą. Niestety, nie znalazłem. Na myśl przyszła mi jednocześnie gorzka konstatacja innego kompozytora - Krzysztofa Meyera, który przy zupełnie innej okazji wygłosił niezwykle trafne słowa: "Tymczasem śpiewać, grać, bądź komponować każdy może , i co gorsza, nie tylko na użytek własny oraz ewentualnie zaprzyjaźnionych słuchaczy, z wszelkimi tego konsekwencjami". I o konsekwencje tu właśnie idzie. Jakie są skutki prezentowania dzieł takich jak "Slow Man"? Zacznijmy od samego dzieła.

Odautorskie libretto opery powstało na kanwie powieści Johna M. Coetzeego "Powolny człowiek". Paul Rayment - główny bohater powieści, jest starzejącym się samotnym mężczyzną, który w wypadku traci nogę. Niezdolny do samodzielnej egzystencji bohater zaduża się w swojej opiekunce, chorwackiej emigrantce. Ale Coetzee nie na tym wątku oparł libretto. Wybrał epizodyczne spotkanie głównego bohatera z niewidomą kobietą - Marijaną, które zorganizowała tajemnicza pisarka Elizabeth Costello, manipulująca ludzkimi losami. Bo Paul przede wszystkim jest samotny, a od niedawna także kaleki, z czym nie może się pogodzić. Marijana podobnie - nie akceptuje własnego kalectwa, uważa, że ślepota odebrała jej to, co miała najcenniejszego - kobiecość. Młoda kobieta pożąda przede wszystkim miłości fizycznej, mówi, że jęczy z pożądania jak zwierzę w rui. O tajemniczej Elizabeth Costello niewiele wiemy. Widz dowiaduje się tylko tego, że przyjęła sobie za cel wyrwać Paula Raymenta z marazmu, w którym tkwi. Projektując przebieg wydarzeń, Costello splata losy Marijany i Paula - niestety, mało skutecznie.

W operowej wersji "Slow Mana" nie występuje podział na akty, wydarzenia zostały ujęte w 20 scen. Całość trwa prawie 2 godziny, co jest nie lada wyzwaniem dla widza. Dość zawiłej akcji nie pomaga muzyka, która jest nużąca i przewidywalna, utrzymana w silnie ekspresjonistycznej, atonalnej stylistyce. Wbrew przedpremierowym zapowiedziom w utworze Lensa nie mamy do czynienia z teatrem instrumentów. Partia orkiestry razi brakiem zróżnicowanych napięć, nie dynamizuje przebiegu dramatycznego dzieła - wprost przeciwnie, znacznie go osłabia i spowalnia. Ciągła dynamika forte i zawrotnie szybkie tempa wprowadzają nieznośną jednostajność, w efekcie muzyka po krótkim czasie zaczyna męczyć, brak jej dramatycznego nerwu. Największym grzechem partytury Lensa jest jej anachroniczność, to niewiarygodne, że kompozytor w XXI wieku posługuje się językiem właściwym dla lat 30. XX wieku.

Uznałbym zasadność sięgania po takie środki techniki kompozytorskiej, gdyby dzieło miało być pastiszem, a nie oryginalną kompozycją. Role solistów napisane zostały w piekielnie trudny sposób, w wielu momentach są wprost awokalne. Widać to szczególnie na przykładzie partii Marijany, opartej głównie na wysokich rejestrach i ostrej dynamice, co nie ułatwiało śpiewaczce Claron McFadden poprawnej realizacji.

Najjaśniejszym punktem premiery "Slow Mana" była kreacja barytona Marka Dossa. Artysta bardzo przekonująco zarysował swoją partię, wspierając ją nienaganną intonacją, urodziwą barwą głosu i rzadko spotykaną kulturą wokalną. Mało satysfakcji sprawiła Lani Poulson w roli tajemniczej Elizabeth Costello, borykając się z ciągłymi problemami intonacyjnymi głosu. Najbardziej przekonującym artystycznie elementem w jej wykonaniu był z pewnością finał opery.

Całkiem zgrabnie poradził sobie z przeładowaną partią orkiestry młody dyrygent Bassem Akiki. Mimo wątpliwej wartości dzieła, artysta starał się wydobyć i podkreślić najbardziej udane fragmenty opery.

Zastanawiam się, ile jeszcze wody w Warcie upłynie, ilu średniej klasy kompozytorów i miernych dzieł będziemy musieli wysłuchać, by poznański Teatr Wielki wrócił do równowagi i do czasów swojej świetności. Mam nadzieję, że zmiana dyrekcji będzie pierwszym krokiem w tym kierunku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji