Artykuły

Jak gaśnie człowiek

"Slow Man" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Wielkim w Poznaniu na XXII Malta Festival Poznań. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Wyprodukowana specjalnie dla festiwalu Malta opera "Slow Man" z librettem noblisty J.M. Coetzeego to nasycona poetyckim pięknem opowieść o młodości, której utraty nic nie zrekompensuje. Ostatni pokaz spektaklu dziś.

Po życie Paula Raymenta zgłosiły się śmierć i pisarka. Emerytowany fotograf i archiwista starzał się samotnie, tracąc z widoku kolejnych przyjaciół, rodziców, byłą żonę. W wyniku wypadku znalazł się na krawędzi światów. Przez chwilę, gdy upadał z roweru ku płytom chodnika, nie czuł swojego 60-letniego ciała, ale oczyszczającą lekkość. Słyszał odgłos własnej czaszki uderzającej o beton, rozleniwione w ostatnich latach zmysły wyostrzyły się i rejestrowały wszystko z chłodną precyzją maszyny.

0 tym momencie między starczym otępieniem a nieznośnym bólem chciała słuchać pisarkaElizabeth Costello, która pewnego dnia wprowadziła się do mieszkania okaleczonego w wypadku Paula Oznajmiła, że przejmuje kontrolę nad jego losem, czyniąc z niego bohatera własnej powieści. Costello w kolejnych książkach służy południowoafry-kańskiemunobliścieJ.MCoetzeemu za alter ego. Autor chętnie przygląda się sobie we wcieleniu dojrzałej, przenikliwej kobiety, która nie tyle współczuje swoim bohaterom, co rozumie ich ból czuje go niezależnie, równolegle.

Pisarka w bazującej na powieści Coetzeego operze "SlowMan" nie lituje się nad kalekim Paulem. Bierze poci pozbawioną afektu opiekę i kontrolę, W otwierających scenach widowiska Mai Kleczewskiej z muzyką Nicholasa Lensa występujący wglównych rolach Mark S. Doss i Lani Paulson stoją przy swoich pulpitach przyciśnięci do przeciwległych brzegów sceny. Rozdziela ich fosa orkiestry i zastępujący kurtynę ekran z projekcjami. Gdy śpiewają o cierpieniu (niepożądanym skutku odczuwania) i intuicji (odczuwaniu - narzędziu pracy artysty), na ekranie przesuwąją się obrazy przynoszące skojarzenia z wypadkiem. Niebo i ziemia zbliżają się do siebie z nienaturalną prędkością. Bruk, trawnik, opadłe liście wirują. Przed sunącym przez noc samochodem pojawia się droga zniekształcona światłem reflektorów. Zmysły oszukują, a technologiczne podpórki nie pozwalają zobaczyć prawdy - najwyżej stworzyć przybliżoną wersję czy iluzję.

Maja Kleczewska w realizacjach teatralnych posługiwała się dotąd symboliką religijną, hiperrealizmem i kiczem, by pokazać brutalną i pierwotną przemoc kryjącą się za deklaracjami miłości czy troski. Tym razem główną zasadą spektaklu uczyniła grę zmysłów i złudzeń. Gdy ekran się podnosi, widzom ukazuje się wnętrze betonowego bunkra, w którym wszystko jest czymś innym, niż się zdaje. Balkoniki rehabilitacyjne stają się miejscem seksualnego zbliżenia. Za siedzącym na monumentalnym wózku inwalidzkim Paulem przesuwa się na wózku lichym powykręcany bólem starzec. Trzy kobiety o pomarszczonych twarzach kolejno zdzierają maski, tańczą, ujawniają dziewczęce rysy bądź męskie ciała.

Gdy Costello i sprowadzona przez nią dla Paula niewidoma kochanka Marijana (ClaronMcFadden) zaczynają arię, nie wiadomo, która śpiewa, a która tylko rozchyla usta w dramatycznych grymasach. Część libretta przebiega niewyśpiewanajako napisy na ekranie.

Reżyserka opowieść o żądzy i fizycznej niemożności nasyciła fantomami i mylącymi powtórzeniami. Kolorowe wzory z wywróconych na drugą stronę sukienek artystek zlewaj ą się z ekranem, na którym te same barwy pojawiają się w chwilach zakłóceń. Kobiety kwiaty okazują się kobietami usterkami, chwilowymi błędami w transmisji. Projekcje wydają się tak prześwietlone, jakby filmowano je zza przymkniętych, porażonych słońcem powiek Zniewalają urodą i wywołują dyskomfort, a zbliżenie drżącej ręki starca niezauważalnie staje się wstrząsanym przez owada kwiatem.

Muzyka belgijskiego kompozytora podbija ten stan porażenia zmysłów, którym nie można już ufać. Pełno w niej zrywów i zaskoczeń. Z początku jest cicha i płynna, przerywana nagłymi inwazjami klarnetowego harmidru lub kryształkami dzwonków. W chwili gdy zapada decyzja o sprowadzeniu Marijany kompozycja nabiera podniosłości mszy żałobnej.

Twórcy przekazali widzom dramat okaleczonego przez starość, ślepotę lub wypadek ciała. Z wierzchu stało się ono zimnym bunkrem, ale kłębią się w nim nadal pomieszane żądze, czucie, żywe bądź blaknące wspomnienia barw. Widz zostaje z nieznośnym przekonaniem, że nic nie zrekompensuje młodości. Ani pamięć, ani archiwum obrazów. "Troska to nie miłość, ale tylko na nią liczymy gdy stajemy się drżący" - śpiewa Costello. Pod ścianami kłębią się kostiumy, piętrzą porozrzucane wózki. Poetyckie, pisarskie ambicje Costello nikomu nie przyniosły ulgi, nie zrekompensowały utraty władzy nad ciałem. Paulson spokojnie czeka, aż dźwięki ostatniego instrumentu przestaną wibrować i światło zgaśnie dla wszystkich na dobre.

***

Coetzee mówi:

- Nie będę się bawił w budowanie abstrakcji czy wskazywanie, z którymi postaciami się identyfikuję - zaczął Coetzee wczorajsze spotkanie z widzami w poznańskim Pasażu Kultury. - Nie interesuje mnie psychologizacja ani interpretacja procesu pisania.

Praca z kompozytorem nie była niepokojącym wyzwaniem. Ja i Nicholas Lens mamy podobny sposób patrzenia na sztukę. Nie dręczyły mnie więc obawy, że zostanę źle zrozumiany, a moja wizja - wykoślawiona. Zdawałem sobie jednak sprawę, że trzeba dokonać radykalnego wyboru. "Powolny człowiek" dotyczy w dużym stopniu tematu domu: bezdomności, tęsknoty za domem, poczucia przebywania nie u siebie.To nie jest najlepszy temat na widowisko muzyczne. Wybrałem więc tylko jedną sekwencję. W powieści stworzyłem płaszczyznę, na której autorka, bohater i wyobrażenia bohatera istnieją na równych prawach i wchodzą w interakcję.

Aż do czwartkowej premiery nie byłem pewien, czy moje proste, wyciągnięte z prozy zdania okażą się wystarczająco mocne, by unieść ciężar muzyki. Lens lubi separować słowa i frazy, powtarzać je. Można wtedy odnieść wrażenie, że to frazy szczególnie znaczące. Zwłaszcza jeśli często powracają w spektaklu lub są ostatnimi słowami bohaterów. Próba złożenia libretta ze słów wystarczająco "muzycznych"

zajęła mi sporo czasu. Doceniam to nowe doświadczenie pracy w operze. Ale pisanie książki też nie jest "występem solowym". Zaczynasz pisanie sam, ale potem wkraczają redaktorzy, wydawcy, promocja, krytycy. Z tym że, siedząc na widowni opery, zdajesz sobie sprawę z czegoś więcej - na scenie spotykają się wybitni artyści, którzy przez kilka tygodni pracowali nad twoim tekstem. I w ten jeden wieczórzaprzęgają cały swój warsztat, wiedzę i doświadczenie, by przekazać jak najlepiej twoje słowa. To jednak zupełnie inne uczucie, niż kiedy otrzymuje się pocztą kopię świeżo wydanej książki.

Spotkanie z pisarzem prowadził szef działu kultury "Gazety" Paweł Goźliński

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji