Dramat liturgiczny w Teatrze Wielkim
Od chwili otwarcia warszawskiego Teatru Wielkiego po wojnie oglądałem, prawie wszystkie dawane tam przedstawiania, nie opuściłem żadnej premiery prawdziwie udanej. Choć było wśród nich - w moim przekonaniu - kilka wspaniałych, żadna nie wzbudziła u mnie takiego entuzjazmu jak ostatnia: przedstawienie średniowiecznego dramatu, liturgicznego "Ludus Danielis" w reżyserii Hanny Chojnackiej, pod kierownictwem muzycznym szefa "Bornus Consort" Marcina Szczycińskiego, w wykonaniu tego już świetnego a stale się jeszcze rozwijającego zespołu.
Po stwierdzeniu, że jest to najlepsze z wszystkich przedstawień dotąd na tej scenie oglądanych, nie może nastąpić jego krytyka, lecz tylko uzasadnienie tak wysokiego o nim mniemania. Otóż, nie zdarzyło mi się wcześniej akceptować w spektaklu wszystko bez wyjątku: i formę sceniczną, i dekoracje, i muzykę, i jej wykonanie, i reżyserię, i aktorstwo, i przesłanie ideowe, dość długo. majaczące jakby na marginesie akcji dramatu i dopiero pod koniec przedstawienia rozbłyskujące pełnym światem.
" Grę o Danielu" odbiera się jako twór wielowarstwowy, ale w całości jednolity. Każdą warstwę można podziwiać oddzielnie, ale całością już tylko się zachwycać. Fascynująca jest sama forma prezentacji dramatu; nie jest on grany tak, jak to się zwykle praktykuje, zgodnie, z tradycją - w kościele ( tam byłby od początku ideowo jednoznaczny), lecz w miejscu całkiem świeckim, choć nietypowym, bo zarówno wykonawców, jak i publiczność umieszczono na wielkiej scenie Teatru Wielkiego. Przy czym ważne są tu nie tyle rozmiary poziome tej sceny, co jej wysokość, budząca skojarzenia z najwyższą w świecie katedrą - Beauvais (gdzie "Ludus Danielis" powstał w XIII wieku).
Drugą warstwą spektaklu jest scenografia Mariana Kołodzieja, nawiązująca do ikonografii średniowiecza w sposób zarazem wierny i osobisty, sygnalizująca widowni od początku, że wbrew rozpowszechnionym u nas i i podtrzymywanym w kręgach antyreligijnych przekonaniom, nie była to epoka ciemna i ponura. Kolorowość dekoracji Kołodzieja znajduje potwierdzenie w barwności fabuły dramatu i bogactwie materii przedstawienia, przy czym to, co pochodzi od anonimowego autora (zapewne francuskiego mnicha) i polskiej inscenitzatorki zostało tak doskonale powiązane, że wszelkie szwy są niewidoczne. Począwszy od śpiewu gregoriańskiego - zapewne dodanego przez realizatorów przedstawienia - dobiegającego z oddali do publiczności zajmującej miejsca, poprzez wejście "mnichów" przygotowujących się do odegrania dramatu, sceny zespołowe i solowe, ustępy instrumentalne i taneczne, epizody czysto teatralne (jak "zrobiona" wyłącznie śmiechem uczta Baltazara), teksty opowiadające akcję po polsku, recytowane przez Prologusa i w końcu - dodany jako finał motet "In te, Domine speravi". Akcja sceniczna rozgrywająca się między wstępnym chorałem a końcowym motetem, nie ma tak zdecydowanie religijnego charakteru, a nawet robi wrażenie "świeckiej", głównymi postaciami dramatu są bowiem kolejno trzej władcy asyryjscy: Nabuchodonozor, Baltazar, i Dariusz oraz ich kamaryla. Właściwy bohater - prorok Daniel - zrazu pozostaje na drugim planie. Wyeksponowaniu go nie sprzyja jego osobowość, pełna skromności i pokory. W przeciwieństwie do pozostałych postaci dramatu nacechowanych marionetkową niemal sztywnością, on jeden ma w sobie ludzką dobroduszność, z biegiem akcji przybierającą coraz więcej rysów świętości. Przekształcanie się Daniela w świętego okazuje się zasadniczym wątkiem indywidualnym przedstawienia, natomiast głównym wątkiem zbiorowym - przemiana rzeczywistości pogańskiej w chrześcijańską. Kulminacja dramatu rozkłada się na dwa epizody: cudowne ocalenie proroka od rozszarpania przez dzikie zwierzęta (w lochu do którego został wtrącony) i ukazanie się młodzieńca, odzianego w powłóczystą, białą szatę. Mimo, braku brody i innych zewnętrznych cech szczególnych, rozpoznajemy w tym, młodzieńcu Chrystusa, ale równocześnie mamy skojarzenia z dworna utworami scenicznymi: "Królem Rogerem" (wejście Pasterza) i ,,Nie-boską komedią" ("Galilee vicisti!"). Ostatnie sceny "Ludusa" zawierają też niejedną analogię z naszą dzisiejszą rzeczywistością. Zawdzięczamy to po części samemu tematowi a po części interpretacji dzieła przez jego inscenizatora. Zachodzi tu więc dwojaka projekcja XIII-wiecznego dramatu: wstecz - do starożytnych czasów biblijnych i wprzód - do naszej epoki. Może właśnie w tym potrójnym widzeniu tematu (bo przecież późne średniowiecze jest tu także obecne i to najbardziej!) zawiera się bogactwo wewnętrzne spektaklu, odkrywane stopniowo w czasie jego oglądania albo już po obejrzeniu; i to niekoniecznie zaraz, może dopiero po paru dniach, tygodniach czy miesiącach. Bo "Ludus Danielis" w stołecznym Teatrze Wielkim to jedno z tych nielicznych przedstawień, które się długo - może nawet da końca życia - pamięta.
Warszawski sukces "Gry o Danielu" jest równocześnie wielkim sukcesem indywidualnym i zbiorowym. Indywidualnym sukcesem reżysera Hanny Chojnackiej i zbiorowym wszystkich uczestników przedstawienia, którzy zaufali reżyserowi i rzetelnie wypełnili jego wolę. Posłuszeństwo okazało się w tym wypadku. największą cnotą, wydało bowiem, i zapewne wyda jeszcze obfite owoce artystyczne, duchowe i materialne (bo spektakli godny jest pokazania także i za granicą, gdzie zapewne zostanie również oceniony wysoko). W sukcesach zbiorowych równie ważne są role tytułowe i nieme. W tym wypadku tę pierwszą interpretuje tenor altowy Krzysztof Szmyt, który wygląda, jak prawdziwy święty, a śpiewa tak, jakby mu głosu użyczyli anieli. Tych drugich reprezentują im. in. czterej uczniowie warszawskiej Szkoły Baletowej, którzy robią wrażenie prawdziwych alumnów po pierwszych ślubach zakonnych. W kilku rolach (m. in. dyskretnie uwodzicielskiej Królowej) występuje Marcin Szczyciński-Bornus, prezentując wszelkie walory swego tenorowo- altowego głosu. Ostatnim, którego nazwisko wymienię (choć nie ostatnim godnym wymienienia) jest aktor Jan Kochanowski, znakomity w trudnej i odpowiedzialnej roli, określonej w programie jako "Prologus", a będącej czymś pośrednim, miedzy mistrzem scenicznej ceremonii a narratorem.