Artykuły

Przejście wełnianych ludzi

XXV Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

W środku afrykańskiego dnia dziewięć szarych postaci, każda z walizką, dyndającą w garści, drepce parzącą patelnią z kamienia. Dziewięć? Jedna mniej? Może dwie więcej? Nie upieram się. Buty solidne i jakby obce, niepasujące - ani na lato, ani na jesień, ani na zimę, ani na wiosnę, ale za to na drogę, każdą drogę. Przaśne portki, nie lepsze spódnice. I płaszcze wełniane, ociężałe, postnego kroju, po dziadku lub babce, płaszcze z epoki garderoby trwałej, nie do zdarcia, co musiała służyć lata całe, a jak się o nią dbało - to i dziesiątki lat służyła. I jeszcze kilka filcowych kapeluszy. To wszystko. Dziewięciu wełnianych wędrowców nie z naszego świata równikowego skwaru - idzie przez Rynek. Nie wiadomo skąd, ni dokąd. Nie wiadomo po co. I bez słowa. Wariaci? Nie? Więc kto?

Odklejeni od czasu kloszardzi? Nie znąjące potu widma? Obcy z planety, gdzie plus 40 w cieniu to jesienny przymrozek? Co z nimi robić? Jak reagować? Ty, goły na kamiennej patelni, któremu za chwilę białko w mózgu zetnie się na amen - cóż możesz powiedzieć, stając oko w oko z niemą innością, okutaną grubym jak piana w kuflu, na ostatni kościany guzik zapiętym szynelem z czasów Franciszka Józefa? Inność nalewa z miejskiej pompy wodę do walizki i niesie ją do kwietnych straganów. Inność adoruje żółte piękno wehikułu do przewozu śmieci. Inność prosi spływającego potem w piwnym ogródku golasa z Ameryki o choćby łyk żółci z pianą. Na kilku innych stacjach swego wędrowania, łagodnym gestem, niespiesznym spojrzeniem, jasną twarzą - inność dotyka naszego świata. Bez słowa. I na każdej stacji wręcza ci różę. A później znika w Siennej, Grodzkiej bądź Wiślnej. Nic więcej. I co? Nagłe, niezaplanowane, półgodzinne spotkanie z Innym u nas w domu - oto seans "Kamchatka" hiszpańskiej trupy "Kamchatka". Na Jerzego Zonia Festiwalach Teatrów Ulicznych zawsze jest jakiś "okruch", który okazuje się sednem całości. Przejście dziewięciu szarych postaci przez Rynek Główny, kilka ich łagodnych dotknięć, a wszystko utkane na słowie SPOTKANIE - to było sedno tegoroczne. Tak, już chyba trochę zapoznane, może nawet wstydliwe, stare słówka SPOTKAĆ OBCEGO. Oni - ciebie, ty - ich. Co mogłeś zrobić? Biało-czarne roboty ("Planeta Lem", Teatr Biuro Podróży). Człeczyna niepiśmienny, co latać próbuje na skleconych z byle czego skrzydłach ("Ballada o Janie Wnęku", Teatr Gry i Ludzie). Samotni, wirujący na szpitalnych łóżkach ("Ślepcy", Teatr KTO). Cały w czerniach, bielach i czerwieniach Klaun Pinezka ("Pinezkologia", Teatr Pinezka). Bajkowi kolarze na różowych, żółtych lub białych, uskrzydlonych rowerach ("Cykliści", Teatr Porywacze Ciał). Albo stalowe, ogromne, dwa razy większe od ciebie wilki bezlitosne, łażące na tylnych łapach ("Wilki", Teatr Deabru Beltzak). Te i kilka, kilkanaście innych dziwności nie z twego świata spotkałeś nagle na Rynku. I co?

Zawsze można jakąś wielką, porządkującą IDEĘ doczepić do dzieła sztuki, zwłaszcza do festiwalu. Ale też w teatrach ulicznych właśnie jest coś istotnie nieideologicznego, niepolitycznego - nawet jeśli przedstawienie jest w zamyśle polityczne. W tych potężnych, wysoko nakładowych bądź maleńkich, wręcz chałupniczych kuglarstwach - to, co najistotniejsze, rozgrywa się przy ziemi, w rzeczonym, krótkim SPOTKANIU kogoś pojedynczego z pojedynczą dziwnością, tak krótkim, że nie wiadomo, czy było naprawdę, czy tylko się śniło. Były wilki? To zależy, czy dalej czujesz strach. Przeszli wełniani wędrowcy przez skwar niedzielny? Jedno pewne: zostawili kilka róż. I odeszli. Chyba Sienną. 25. Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych. Kraków, lipiec, rok 2012.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji