Artykuły

TOV dance

Udało się stworzyć integralną, muzyczno-taneczną, całość - o spektaklu "TOV/Dobro" zrealizowanym przez Rosanna Gamson/Word Wide i Teatr CHOREA na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym RETRO/PER/SPEKTYWY 2012 w Łodzi rozmawiają Katarzyna Lemańska i Karolina Wycisk z Nowej Siły Krytycznej.

Kasia: Spektakl Rosanny Gamson i CHOREI to osobista historia ujęta w metaforyczne ramy opowieści o wymarłej rasie dzikich koni - tarpanów.

Karolina: Jak dowiadujemy się w trakcie przedstawienia, gatunek został unicestwiony, bo mięso koni miało wyszukany smak. Ostatnie okazy "dzikich koni" przetrwały do lat 80. XIX wieku na Ukrainie.

Kasia: Aby zrozumieć fabułę spektaklu, należy poznać kilka faktów. Tarpany zamieszkiwały też tereny Polski - okolice Puszczy Białowieskiej. Twórcy "TOV/Dobro" nawiązują do historycznej próby wskrzeszenia tego gatunku przez niemieckich naukowców. W latach 30. XX wieku podjęto badania nad "odrodzeniem" tarpanów na podstawie genotypu tzw. koników polskich.

Karolina: Historia unicestwionego gatunku to aluzyjne nawiązanie do planu eksterminacji ludności żydowskiej w czasie II wojny światowej. Zresztą wydarzenia te zbiegają się na planie czasowym, dlatego łatwo jest przeprowadzić taką analogię. Czy myślisz, że to właściwy trop?

Kasia: Tak, mimo że Rosanna Gamson nie chce wprost odwoływać się do Holocaustu. Dla niej jest to prywatna opowieść o jej przodkach. Amerykańska choreograf, pracująca w Los Angeles, ma polsko-żydowskie pochodzenie, do którego wyraźnie nawiązuje w tej opowieści.

Karolina: W spektaklu rolę narratora pełni Tomasz Rodowicz, który przytacza historię przodków Gamson - polskich Żydów ze Szczecina. Najważniejszą postacią wydaje się nauczyciel, myśliciel Nachum Ish Gamzu, którego filozofia mieści się w zdaniu "Gamzu l'tovah" ("To także jest dla dobra"). Od tego powiedzenia wziął się tytuł spektaklu - "TOV/Dobro".

Kasia: Wspominałaś o Rodowiczu, pełni on rolę nie tylko narratora rodzinnych opowieści Gamson, ale także przewodnika...

Karolina: Storyteller to ostatnio modne słowo.

Kasia: przewodnika chóru. Nie jest to bowiem tylko spektakl taneczny, ale wokalno-słowne oratorium, w którym mieszają się polskie, hebrajskie i niemieckie pieśni z językiem jidisz i angielskim. Ta wielokulturowość widoczna jest w całym spektaklu, także w powitaniu przed przedstawieniem, kiedy Gamson wzniosła z widzami toast polską wódką.

Karolina: Miłe i jakże swojskie powitanie z brudzią w scenariuszu. To miało ośmielić widzów do zapowiadanych interakcji z aktorami, których w spektaklu jednak nie było...

Kasia: Interakcja nie zaszła nie z winy publiczności. W tak hermetycznym spektaklu, odnoszącym się do osobistych, wręcz intymnych relacji, komunikacja na poziomie performer-widz nie polega wyłącznie na bezpośrednim "zwrocie" do publiczności. To nie było konieczne, od początku czuliśmy się adresatami tej historii.

Karolina: Myślę, że właśnie o to chodziło reżyserce. Nie tyle o reakcje czy interakcje z widzami, co o intymną atmosferę spektaklu. Przestrzeń została tak zaaranżowana, by wszystkie gesty, taniec, ruch odbywały się bardzo blisko publiczności, niemal na wyciągnięcie ręki.

Kasia: Nawet kiedy performerzy (czyli tancerze i śpiewacy) rozsypywali na podłodze sól, aby umownie zaznaczyć "miejsce gry", nie zatarli granicy między sceną a widownią.

Karolina: Sól była obecna w spektaklu prawie przez cały czas, różnie wykorzystywana. To odwołanie do tego, czym zajmowali się przodkowie Gamson - transportem soli. Sól może być też symbolem pewnych wartości, jak uważasz?

Kasia: W monoteistycznych religiach sól symbolizuje przetrwanie, ma właściwości ochronne i konserwujące. Mnie kojarzy z powiedzeniem "To także jest dla dobra", i jest to skojarzenie nie tylko kulinarne (śmiech). W jednej z ostatnich scen performerzy sypią sól na ziemię, aby upamiętnić zmarłych podczas drugiej wojny światowej - ten moment jest swoistą "litanią" w intencji przodków - każdej nacji, nie tylko polskiej czy żydowskiej.

Karolina: Tak, jednak sama scena jest dla mnie niewiarygodna, za bardzo przeżywana i melancholijna. W porównaniu ze świetnymi scenami grupowymi, w których choreografia była naprawdę imponująca, wydaje się nawet tandetna.

Kasia: Twórcy nazywają ten spektakl "dramatem tanecznym", dlatego mieszają się w nim różne konwencje. Pojawia się też estetyka kiczu - budowanie pewnych "obrazowych lanszaftów", tak jak oświetlony podest, na który spadały płatki śniegu. Muszę jednak przyznać, że aktorom udało się przejmująco "ograć" niektóre sytuacje, na przykład scenę podróży powozem. Najmłodsza aktorka ciągnie linę, a za nią podąża korowód tancerzy. Wydaje mi się, że najtrudniejszym zadaniem było pokazanie za pomocą tańca historii o koniach, nie uważasz?

Karolina: Podobne zadanie wyznaczyli sobie aktorzy z bytomskiego Wydziału Teatru Tańca PWST w spektaklu na podstawie fabuły książki "Czyż nie dobija się koni?". Chociaż tam zostało to inaczej rozwiązane, to jednak nasuwają się analogie - dynamika tańca, charakterystyczne odruchy i odgłosy. Polsko-amerykański zespół poradził sobie z tym wyzwaniem. Jakie są jeszcze ruchowe atuty spektaklu?

Kasia: Na pewno układy taneczne, w których występowali wszyscy tancerze. Wywierające niesamowite wrażenie zwłaszcza w tak małej przestrzeni. W swoich choreografiach Rosanna Gamson zaangażowała cały zespół, zarówno tancerzy, jak i śpiewaków, dzięki czemu udało jej się stworzyć integralną, muzyczno-taneczną, całość, co nie zawsze się udaje w tego typu projektach. A tobie co się bardziej podobało - partie taneczne czy muzyczne?

Karolina: Ich połączenie. Tancerze pracowali w nowych warunkach, musieli zaangażować nie tylko ciało, ale też głos. "Umuzycznie tancerzy" było zadaniem dla artystów CHOREI, którzy w ramach projektu prowadzili warsztaty dla członków grupy teatralnej Rosanna Gamson/Word Wide.

Kasia: Nie zgodziłabym się, że tylko tancerze zostali umuzycznieni, to raczej zadanie skierowane dla wszystkich wykonawców. To śpiew zespołu CHOREI uruchomił ruch sceniczny.

Karolina: Z polskich artystów tylko Michał Gośliński (kontratenor) wydawał się nieco zagubiony. Reszta zespołu była jak zawsze pewna siebie, chociaż w porównaniu z partiami ruchowo-tanecznymi, ich śpiew nie był nadrzędnym motywem w spektaklu.

Kasia: Pieśni nie pełniły jednak roli wyłącznie akompaniamentu dla tańca, chociaż to on stanowił główny środek scenicznego wyrazu. Grupa z Los Angeles zdecydowanie zdominowała scenę - ich taniec był lepiej dopracowany pod względem technicznym. Amerykanie mieli też więcej występów solowych.

Karolina: Nie wiem jednak, czy takie podziały są potrzebne. Jako cała grupa, różnorodni artyści dopełniali sceniczny obraz: ruchem, śpiewem, energią, precyzją. Za pomocą taneczno-muzycznego języka udało się im opowiedzieć historię nie tylko nawiązującą do przeszłości, ale dosyć aktualną - o przemijaniu, odchodzeniu, pamięci.

Kasia: Zapamiętałam scenę, w której Rodowicz przytoczył przypowieść o modlitwie sprowadzającej deszcz. Dzisiaj nie pamiętamy już słów modlitwy, nie wierzymy w Boga sprowadzającego deszcz ani nie znamy miejsca kultu. Nadal jednak istnieje historia, którą chcemy się dzielić. Dla mnie "TOV/Dobro" jest właśnie metakomentarzem o opowiadaniu historii. Osobistych i tych dziejowych, nieznanych i zapomnianych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji