Artykuły

Wokół Moravii

"Pogarda" Alberto Moravii określana jako dramat psychologiczny, cieszyła się, podobnie jak i inne książki tego włoskiego pisarza, dużym powodzeniem. Ale prawdziwą sławę przyniósł jej dopiero film {pod tym samym tytułem) zrealizowany przez Jean-Luca Godarda w 1963 roku. Zaakcentowanie "powodzenia" i "sławy" wydaje się o tyle ważne, iż określenia te w sposób konkretny wartościują obydwa utwory. Książka Moravii przynosi konflikt pary małżeńskiej uwikłanej w kontakty osobiste i zawodowe z ludźmi spoza codzienności przeciętnej. Reprezentujących nie tylko film jako sztukę, ale i kino z całym jego bagażem, co potęguje jeszcze rozdział na zwykłych śmiertelników i wybrańców. Przeciętny człowiek - mąż - nie wytrzymuje konkurencji ze światem "luksusowych" wartości i poprzez przemożną chęć identyfikacji z tą sferą i tymi ludźmi, maleje i szarzeje w oczach żony. Bohaterka, nie uświadamiając sobie istotnych przyczyn swej pogardy dla męża (za brak indywidualności), uzasadnia swoją postawę pozornym konfliktem małżeńskim. W filmie Godarda fascynacja światem kina - zewnętrzną atrakcyjnością, blichtrem, oleodrukowym pięknem, tym wszystkim co składa się na jego mit - przesłania banalny małżeński dramat, zmienia punkt widzenia bohaterów. Świat w jednakiej mierze pociągający co nienawistny, stał się przeznaczeniem, praprzyczyną ich klęski.

Telewizyjny spektakl wyreżyserowany przez Andrzeja Łapickiego pozbawiony był tego sztafażu. Adaptacja ograniczyła się wyłącznie do konfliktu psychologicznego. Uogólniła, a zarazem ukonkretniła sprawy i relacje między bohaterami dramatu. I... obnażyła całą jego kruchość i nienaturalność. Przyczyniła się do tego również znakomita gra Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej. To stwierdzenie może wydawać się paradoksem. Ale w momencie, gdy aktorka uczyniła z postaci Emilii kobietę świadomą, wrażliwą i inteligentną, a nie jak u Moravii i Godarda - uprzedmiotowioną, bierną, istniejącą wyłącznie poprzez biologiczne emocje, straciły rację bytu wszelkie zarzuty, które stawia mężowi. Co w takim przypadku oznaczać może fakt ostentacyjnych towarzyskich kontaktów z obcym, lecz już znajomym mężczyzną? Relacje między Emilią a producentem (Andrzej Łapicki) zależą przecież wyłącznie od niej. Mąż nie może być godny pogardy tylko dlatego, że nie chroni jej przed pokusami, a nawet zakusami na jej cnotę. Kobieta-człowiek, a nie kobieta-zabawka odpowiada za siebie, do niej należy wybór i wszystko co on ze sobą niesie obciąża jej własne konto, nie cudze. Ta wyraźna rozbieżność między propozycją postaci, jaką dała Budzisz-Krzyżanowska, a książkowym pragnieniem Emilii odnalezienia w mężu średniowiecznego rycerza broniącego honoru damy, sprawiło, iż owych przyczyn tytułowej pogardy szukał Andrzej Łapicki poza scenariuszem. Finałowa scena, w której mąż wystawia "na sprzedaż" - czyli do filmu - jeszcze "ciepłe ciało" tragicznie zmarłej żony, a nie tak emfatycznie rzecz ujmując - pisze scenariusz własnego życia - ma być gwarancją tego, iż sugestie Emilii były słuszne.

Celowa eliminacja ze spektaklu owej atmosfery sugerującej dzianie się wydarzeń w cudzysłowie wielkich, czyli rezygnacja z akcesoriów kinowego mirażu, sprowadza postać reżysera (Andrzej Wajda) do mądrego komentatora akcji, może przewidującego wcześniej wydarzenia, lecz nie angażującego się w nie. Reżyser nie tyle jest częścią owego wielkiego mitu, ale kimś spoza akcji ingerującym na zasadzie sceptycznej (czy przewrotnej) wiedzy o życiu. To samo odnosi się do męża (Jan Nowicki). Brak urzeczenia światem, do którego chce za wszelką cenę dotrzeć (a którego w spektaklu po prostu nie ma), sprawia, iż jego żałosne pragnienia dotyczą pieniędzy, a jego duchowe troski sprowadzają się do niepewności erotycznej. Pogarda? Może tak, ale chyba dla małości i banalności tego, co się dzieje między ludźmi.

Te uwagi krytyczne nie są kierowane pod adresem reżysera spektaklu. Andrzej Łapicki wielokrotnie przekonał telewidzów, iż nawet z zupełnie miernego materiału potrafi wykroić propozycje więcej niż interesujące. "Pogarda" Moravii, a właściwie konflikt psychologiczny, do czego spektakl się sprowadzał, jest bardzo mizerny w kategoriach psychologii właśnie. Można było doń odnieść się z pewnym dystansem, żeby ocalić nasze dobre wyobrażenia o Moravii. Łapicki postąpił inaczej: bez przesadnej estymy dla głośnego, ale przecież przereklamowanego pisarza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji