Artykuły

"Dzień dzisiejszy straszny w swym bezsensie"

Jerzy Grzegorzewski gra "Wujaszka Wanię" przy światłach zapalonych na widowni. Na wielkiej scenie przedłużonej podestem, obrzeżonej wyplatanymi stołkami. To właśnie te stołki wsunięte częściowo pod podest spra­wiają, że scena wygląda trochę tak, jak wielki stół, na którym ustawiono inne stoły, krze­sła różnej proweniencji, fotele, fortepian, a nawet jakąś drewutnię. Pod jej skośnym daszkiem schną... drewienka - "nogi" leża­ków. Z jakiejś zastawki wyrastają rachityczne brzozy.

W przejściu między sceną a widownią, tuż obok wyplatanych foteli, Grzegorzewski-scenograf ustawił puste framugi drzwi, wyznacza­jąc przestrzeń domu i przestrzeń nie koń­czących się promenad. Mamy zatem wszystko to, na co liczyliśmy idąc na Grzegorzewskiego i Czechowa: brzozy w prześwitach zastawek, zeschłe liście, dziwny szklany stół, postać czło­wieka huśtającego się na równoważni skon­struowanej z podestu scenicznego. Samowar wolno zsuwający się raz w jedną, raz w drugą stronę po przechylonym stole między leniwymi rozmówcami.

A przecież, mimo że wszystko mogliśmy przewidzieć, przedstawienie zaskakuje niezwy­kłą bolesno-komiczną aurą.

Dwa spektakle, które obejrzałam były dia­metralnie różne.

Pierwszy z rozchichotaną widownią znaw­ców i zawodowców (teatrolodzy, aktorzy, kry­tycy) miał aurę "arcywesołej" komedii. Drugi wysłuchany w skupieniu pełnym napięcia przez widownię oczekującą dramatu, oczeki­wanie to spełniał, nadając mu kontury groteskowo-tragiczne. Obie edycje "Wujaszka" i ta śmieszna, która unaoczniła tragizm, i ta tragi­czna, nad którą czaił się chichot, były znako­mite. Łączyło je mądre współczucie dla czło­wieczego cierpienia.

Aktorzy nie dali się sprowokować widowni, ale wykorzystali jej estetyczne preferencje. Niezwykle skomplikowana tkanka formalna przedstawienia okazała się na tyle elastyczna i mocna, że mimo sprzecznych oczekiwań i reakcji widzów wykonawcy-twórcy zachowa­li to, co w tym spektaklu najcenniejsze: niepo­wtarzalny splot komizmu i tragizmu.

Czechowowski śmieszny tragizm i tragiczna śmieszność, choć opisywana z pasją przez krytyków i historyków literatury, wydają się jakościami estetycznymi osiąganymi w teatrze niezwykle rzadko.

Z reguły Czechow na scenie bywa sentymen­talny, dramatyzowany pauzami. Tragizm w ten sposób pokazanych czechowowskich bohaterów jest banalny, stereotypowy, a ko­mizm, jeśli się zdarzy, ma charakter powierz­chowny, farsowy i likwiduje dramat. W przed­stawieniu Grzegorzewskiego tragizm jest zanurzony w rzeczywistą śmieszność. Tajemnica naturalności i prawdziwości tego zabiegu da się wyjaśnić prostą decyzją radykalnego od­młodzenia wszystkich aktorów scenicznych zdarzeń. "Wujaszek Wania" Grzegorzewskiego to dramat zamordowanej młodości, dramat bolesności umierania ideałów, starzenia się, tracenia złudzeń na samym początku życia, kiedy wszystko jeszcze - tak się wydaje - można by zdobyć, zmienić.

We dworze profesora Sieriebriakowa wszys­cy są młodzi lub bardzo młodzi. Nawet zasu­szony, kostyczny profesor (W. Press) - za­zdrosny o cudzą młodość. Młody jest przede wszystkim bezradnie śmieszny wujaszek Zbi­gniewa Zamachowskiego i śmiertelnie zmęczo­ny Astrow Wojciecha Malajkata. Także świet­lista, nerwowa Sonia (Aleksandra Justa) i upozowana, pusta Helena (Joanna Trzepiecińska). "Wujaszek" Grzegorzewskiego to nie tylko dra­mat zmarnowanego, zaprzepaszczonego po­kolenia, które chce już jedynie "przespać" życie. To dramat przerażenia własną wewnęt­rzną brzydotą i zbrodnią zaniechania życia, komedia wyparcia się siebie.

Grzegorzewski wycina sporo tekstu, ograni­cza gadulstwo, postacie mniej mówią, więcej milczą - trwają. Wmontowane w na pół symboliczne, groteskowe sceny ceremoniałów domowych zdradzają swoje namiętne prag­nienie życia i niemożność wyrwania się z puła­pki, jaką okazał się dom, świat, inni ludzie. Z labiryntu, jakim są sami dla siebie. Siedząc zasypiają. Sen jest ucieczką przed życiem. Znieruchomienie jest ucieczką przed życiem. Praca i lenistwo, miłość i brak miłości jest ucieczką przed życiem. Respektowanie praw moralnych i konwenansów wypływa z lęku przed działaniem, tak jak ich burzenie bywa tylko rozpaczliwą próbą uratowania tego, cze­go już uratować nie można - sensu egzysten­cji. Cierpienie nie uszlachetnia. Ci ludzie są groteskowi - nawet prawdziwe namiętności przeżywają tylko jako inscenizację: w obiek­tywie aparatu fotograficznego śmieszność ero­tycznej Frenezji może zostać uszlachetniona. Warto więc upozować się "drapieżnie". Warto śmiesznością unieważnić wzruszenie. Cierpie­nie więc nie uszlachetnia, ale śmieszność boli naprawdę. Sonia mówiąc o niezwykłości uko­chanego Astrowa potyka się, upada. Wojnicki metodycznie zdejmuje but, skarpetę i nagimi, bezradnymi palcami usiłuje poruszyć cyngiel strzelby. Zabić się jednak nie zdoła, bo niania odbiera mu broń. Pijany Astrow płacze nad pięknością Heleny, która nie chce, nie umie być dobra i mądra.

Cierpienie upokarza, irytuje, dorabia gębę. Wojnicki dokonując ostatecznego rozrachun­ku swego nieudanego buntu jak dziecko prze­skakuje kolejno nad kuklastymi ciałami wypo­czywających w słońcu bohaterów. Dlaczegóż nie miałby skakać, skoro to jego uważają za wariata, a nie tych, którzy oszukują, udają, grają. Wszystkie jego próby samobójcze są równie nieudane jak próby życia. Sonia prze­żywając miłosny dramat czuje się tak szczęś­liwa, a w finałowej scenie rzuca się jak uwięzio­ne zwierzątko, histeryczna, zrozpaczona. Cze­pia się słowa, powtarza go histerycznie jak w transie, bo wszystko już zostało zaprzepasz­czone, także owa zbawienna, mrówcza praca, Więc pozostaje rozpaczliwe miotanie się na scenie życia, zawsze komiczne, bo każde życie jest nieudane, przynajmniej dla tych, którym się zdaje, że widzą jego straszliwy bezsens.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji