Gombrowicz prawdziwy
Dużo słyszeliśmy i czytaliśmy o tym spektaklu. Pochwały i komplementy okazały się w pełni zasłużone. "Trans-Atlantyk" w wersji reżysera i adaptatora zarazem - Mikołaja Grabowskiego, to obok "Operetki" pokazanej przez Dejmka - najlepszy, bo niefałszowany Gombrowicz. Budząca wśród pierwszych czytelników wiele wątpliwości i zastrzeżeń, owiana legendą skandalu powieść o pozach i minach, upajaniu się potokami własnych słów i żałosnych próbach kontynuacji modelu szlachecko-sanacyjnego na gruncie argentyńskim - znowu rozpala emocje. Grabowskiemu udało się stworzyć przedstawienie mądrego teatru politycznego w chwili, gdy Kosiubidzki i Podsrocki, Pyckal i Baron odżyli w swych nowych wcieleniach... Znowu załgując się na temat krzepy i tradycji, znowu pławiąc się w sosie narodowym, prezentuje krzywdy, które muszą być dostrzeżone przez świat... Postacie z muzeum wróciły na życiową scenę. Wspaniale sparodiowana sienkiewiczowska polszczyzna "Trans-Atlantyku" zabrzmiała jak głosy z krucht i miejsc, gdzie schodzą się cierpiętnicy i amatorzy cudów. Satyra na to, co runęło w roku 39 zachowała aktualność także i teraz, kiedy rumowisko nie mniej malownicze. Dzieło krakowskich gości Teatru Polskiego było oglądane z wielką uwagą. Rzadko bowiem zdarza się ostatnio, by grano przeciw znacznej części publiczności. Tej części, nastawionej na łatwe aluzje i mętne matafory... "Transatlantyk" na scenie błyszczy wieloma świetnie zagranymi rolami. Mam tu na myśli przede wszystkim Kazimierza Witkiewicza (Minister), Jerzego Nowaka (Pyckal), Jerzego Sagana (Pułkownik). Ciekawą postać narratora - Gombrowicza zarysował wrażliwy i inteligentny Jacek Chmielnik. Ale wszystkie te role bledną przy wybitnym osiągnięciu aktorskim Jana Peszka. Jego Gonzalo to nie tylko wierne oddanie wizji autora, ale stworzenie postaci niepokojącej. A po cóż chodzi się do teatru, jeśli również nie po to, by nagle zetknąć się z prawdziwym talentem, który nie pozwala o sobie zapomnieć.