Artykuły

Dla dorosłych - o ujarzmieniu sekutnicy

O traktowania "Poskro­mienia złośnicy" jako zabawy scenicznej upoważnia wszystko: oczywiste po­krewieństwo z komedią dell' arte, ludyczny charakter aneg­doty o ujarzmieniu złośnicy przez nad wyraz męskiego play-boya, następnie nie koń­cząca się seria przebieranek, wreszcie .. wyrafinowana gra pozorów i podstępów. W kie­runku uruchomienia tych za­bawnych wartości zmierza tandem realizatorski w Teat­rze Dramatycznym w osobach Romana Kordzińskiego, inscenizatora i Włodzimierza Kacz­kowskiego, reżysera widowis­ka.

Zamierzeniu temu odpowia­da wykorzystanie sceny obrotowej z usytuowaną na środku dwustronną ścianą frontonu domu renesansowego, spowite­go bluszczem wedle projektu Władysława Wigury, który opracował scenografię przedsta­wienia. "Obrotówka" nie próż­nuje, obraca się żwawo i czę­sto, poczynając od efektowne­go wejścia gromady wykonaw­ców w pierwszej scenie, a kończąc na pomysłowym finale, kiedy to stojący na okręgu wykonawcy pomykają przed wi­downią z ruchem karuzeli, składając odbiorcom elegan­ckie ukłony.

Toczy się zatem spektakl lekko, żwawo, potoczyście i w wesołym krotochwilnym nastroju. Ma też swoją finezję, którą zawdzięczać należy zarówno inscenizatorom jak i dyscyplinie aktorów. Z uznaniem trzeba podkreślić, że twórcy spektaklu dali wyraz szacunku dla odbiorców, nie siląc się na inkrustowanie przedstawienia gagami i błazeńskimi trikami gwoli rozbawienia publiczności za wszelką cenę. Obserwujemy nawiązanie do szlachetniejszego nurtu komedii dell' arte, wolnego od grubiańskich trywialności.

Przedstawienie jest żywe, barwne i ma niezłe tempo.

Zacznijmy od pierwszej pa­ry spektaklu, którą tworzą Elżbieta Miłowska w roli Ka­tarzyny i Piotr Napieraj, gra­jący Petrukia. Nie zgłaszam do wykonawców pretensji, że nie zrobili więcej nadto, co zaproponowali. Przeciwnie.

Napieraj ma pełne prawo uznać Petrukia za swój sukces artystyczny. Zgodnie z założe­niem jego Petrukio jest usy­tuowany w wyrazistym kon­traście w stosunku do reszty zniewieściałych, niedołężnych i skonwencjonalizowanych za­lotników i w ogóle do drep­czących po scenie osobników płci męskiej. Jest męski, pro­sty, szorstki i rubaszny.

Tu muszę uczynić pewien wtręt. Otóż, w notatkach reży­sera, które publikuje się w programie przedstawienia, znajdujemy komentarz psycholo­giczno - filozoficzny do mał­żeństwa Petrukia i Katarzyny, które ma stanowić ucieleśnienie mitu "o miłości prawdzi­wej, wyzwolonej spod nacis­ku konwenansu, wywalczonej w ostrych starciach"... Myślę, że ta linia interpretacyjna, której istotą jest przeciwstawie­nie miłości prawdziwej, auten­tycznej i skonwencjonalizowa­nej, ujętej w sztywne formy, mimo różnych zabiegów nie została w spektaklu przepro­wadzona w sposób dostatecz­nie czytelny. Aktorzy skoncentrowani raczej na działaniach fizycznych nie usiłują zasu­gerować jakichkolwiek podtekstów, prowadząc rzecz w kategoriach jednoznaczności i pozostając w niefrasobliwej, ale za to pełnej zgodności z intencją zawartą zarówno w tytu­le komedii, jak i wygłoszo­nym przez Petrukia w fina­le morałem.

"Poskromienie złośnicy" pla­suje się w skali poprawności. Wyróżniłbym tu jednak sze­reg propozycji wznoszących się nieco nad ową popraw­ność. Należą do nich bez wątpienia odtwórcy ról pa­ziów i służących - więc ruchliwy i jak zawsze zwinny Marek Milczarczyk w roli Grumia autentycznie komicz­ny Waldemar Czyszak jako Biondello oraz Leszek Jancewicz - służący Lucentia, udający swego pana. Talent, wdzięk i dobre wyczucie to­nu komediowego zaprezento­wała publiczności Krystyna Pryszczyk - Paleta w roli Bianki. Z zaskoczeniem przyjąłem miejscami zupełnie dob­rą, a nawet nienaganną grę Janusza Kulika w roli Lucen­tia. Kulik ze statysty niepo­strzeżenie przeistoczył się w aktora i w spektaklu absolut­nie nie odstaje od reszty, zużytkowując doskonałą apary­cję, świeżość młodości i tro­chę melancholijny tempera­ment przynależny przecież także i jego bohaterowi. Wa­dy głosu, niestety, nie ułatwiają Kulikowi aktorskiego star­tu.

Konwencja komedii dell`arte jak żaden inny rodzaj teatru, z uwagi na wzmiankowa­ną już aktywizację fizycznej zręczności aktorów wymaga także akrobatyki języka, a więc precyzyjnego, czystego, nieskazitelnego artykułowania wyrazów i zdań, by żadne ze słów nie umknęło uwadze od­biorców. A kto ma tego uczyć, jeśli nie nauczyła szkoła? Jeś­li nie ma w zespole etatowego reżysera, który reagował by na te sprawy? Reżyser "z importu" zatrudniony na ja­kąś pojedynczą okazję? I pod tym względem - niestety - daleko aktorom Teatru Dra­matycznego do doskonałości. Na palcach policzyć wykonawców artykułujących słowa tak, by brzmienie ich docho­dziło do połowy widowni teatru - a do wyjątków takich należy Stanisław Brodacki, tu doskonale interpretujący postać starego błazna Gremia.

Dodam, że niefrasobliwość artykulacji nie ułatwia od­biorcom orientacji w akcji. Nie brak i innych przyczyn zakłócających czytelność niektó­rych fragmentów. Niektóre - być może - tkwią w niedo­statku dopracowania realiza­cyjnego.

Przedstawienie nie jest zdarzeniem teatralnym na miarę krajową. Należy je jednak uznać za sukces sceny elbląs­kiej w zakresie organizacyj­nym a po części i artystycz­nym, gdyż jest ciekawą pró­bą mierzenia sił zespołu z ut­worem nietuzinkowym, próbą nie we wszystkim udaną, lecz zasługującą na szacunek. Tym więcej, że nie brak tu doj­rzałej inicjatywy inscenizacyj­nej i reżyserskiej, że widowi­sko jest zrealizowane na grun­cie interesującego i konsek­wentnie przeprowadzonego za­łożenia plastycznego, że jest bogate, żywe, wewnętrznie spójnie i aktorsko na ogół po­prawne a miejscami wręcz dobre. Nic dziwnego, że z wdzięcznością przyjmują je elbląscy widzowie, pełni na­dziei na lepsze jutro tutejszej Melpomeny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji