Artykuły

Żółta kartka

Pisanie utworów literackich na te­mat sportu jest zabawą niebez­pieczną. Z jednej strony można liczyć na pewny sukces, bo gwarantuje go atrakcyjność i popularność masowej rozrywki, wokół której osnuwa się swo­ją powieść czy sztukę. Z drugiej strony, dobrą książkę, dramat czy nawet scena­riusz filmowy o sporcie napisać jest bardzo trudno. Po prostu dlatego, że sport, jako taki, jest dramatycznym wi­dowiskiem, które tylko wtedy okazuje się atrakcyjne, kiedy dzieje się napraw­dę. Wszelkie udawanie, naśladowanie, podrabianie jest dla sportowego wido­wiska zabójcze. Przecież nawet ogląda­nie piłkarskiego meczu w telewizji, kie­dy znamy już końcowy wynik, jest czymś zupełnie innym niż patrzenie na bezpośrednią transmisję. Przy całym, tylekroć już rozpatrywanym podobień­stwie sportu i sztuki widowiskowej, róż­nice wydają się dużo większe. Jedynie prymitywny odbiór popularnych dzie­dzin sztuki, jakimi są powieści i filmy kryminalne, ma wspólną ze sportem podstawową cechę, która sprowadza się do emocjonalnego zaangażowania pły­nącego z niepokoju i zaciekawienia - jaki będzie końcowy wynik (w spor­cie) - jakie będzie rozwiązanie zagad­ki (w powieści czy filmie kryminalnym). Szczególnie w teatrze, gdzie oglądamy po pięć razy w różnych inscenizacjach "Hamleta" czy "Wesele" ten sposób od­bioru albo nie istnieje w ogóle, albo w stanie szczątkowym. Od sportu jeste­śmy tu bardzo daleko.

Głowacki pisząc swój "Mecz" nie sta­rał się "podrabiać" zawodów sporto­wych. Zresztą, w przypadku piłki noż­nej, nie byłoby to na scenie możliwe. Napisał po prostu obyczajowo-satyryczną sztukę o działaczach sportowych, której akcja dzieje się w kuluarach wielkiego stadionu podczas wyimagino­wanego meczu piłkarskiego Polska-Holandia. Jest to po trosze komedia, po trosze moralizująca sztuka z tezą i "kluczem". Ktoś, kto choć powierzchow­nie zna środowisko działaczy piłkar­skich, trenerów, zawodników i dzien­nikarzy sportowych może nawet od­naleźć tam "i życia wzięte" powiedzonka, sposoby zachowania, wady i przywary, a nawet całe postacie. Najkrócej mó­wiąc, jest to dramaturgiczny obrazek na­szego piłkarstwa w kryzysowym mo­mencie, kiedy po sukcesach i zaszczytach, właśnie podczas (autentycznych już) meczów eliminacyjnych do mistrzostw Europy, rozgrywanych z Holandią, na­stąpiło załamanie reprezentacji zakoń­czone odejściem trenera Górskiego. W prasie sportowej i kulturalnej było wówczas bardzo dużo artykułów o nie­dobrej atmosferze panującej w polskim piłkarstwie. I o tym też napisał Gło­wacki swoją sztukę.

Pomysł był dobry, i od strony publi­cystycznej, i od strony obyczajowej. "Mecz" przypomina reportaże interwen­cyjne zawierające jednocześnie sporo społecznych i psychologicznych obser­wacji. Głowacki nie patyczkuje się za­równo z ludźmi, którzy z organizowa­nia sportu zrobili sobie lukratywne za­jęcie, jak i z piłkarzami, którzy zara­biają grubo więcej niż profesorowie uniwersytetu i mają pierwszeństwo w przydziałach atrakcyjnych towarów (sa­mochody).

Postacie, jak to w reportażu często bywa, są i w tej quasi reportażowej sztuce narysowane szkicowo albo wręcz blado. W warszawskim przedstawieniu, zarówno Pieczka (Prezes), jak Herdegen (V-Prezes) czy Kowalski (Skarbnik) ciężko zmagają się z papierowymi schemacikami, które muszą zamieniać na role. Dobre są epizody Trenera (Grąziewicz) i Migonia (Majchrzak), a naj­lepszy ze wszystkich rozgrywających jest chyba Kazimierz Kaczor, któremu w epizodycznej prawie roli Cichońskiego udało się stworzyć naprawdę trójwy­miarową postać.

Ani reżyser, ani scenograf nie wymy­ślili niczego, co by szczególnie pod­nosiło atrakcyjność tego "Meczu". Te­lewizor chrypi i podryguje jak praw­dziwy, wnętrze, w którym wszystko się rozgrywa, jest banalne, a sytuacyjne rozwiązania poszczególnych scen nie odbiegają od przeciętności. Mówiąc ję­zykiem sprawozdawców sportowych był to dla reżysera i aktorów "mecz o pie­truszkę", bo powodzenie zapewnia spor­towy temat, a "szmal" i tak zarabia się w filmie, nie w teatrze.

Niedawno pisałem o innej premierze pokazanej na tej samej scenie. Tam było o co się spierać, było z czym dys­kutować, było o czym mówić. Tutaj można by jedynie pomówić o piłce noż­nej, ale od tego jest "ławka rezerwo­wych". Można by oczywiście nabrać się na sugestie zawarte w tekstach druko­wanych w programie "Meczu", gdzie pełno aluzji do "drugiego dna" i rze­czywistych treści tej sztuki. Wtedy na­leżałoby zacząć rozpatrywać ją jako jakieś uogólnianie sytuacji społecznej, dla której sport jest jedynie pretekstem. Takie sztuki, książki czy filmy rzeczywiście istnieją. Tam, na przykła­dzie jakiejś wyizolowanej grupy czy zespołu, pokazuje się mechanizmy i działania, postawy i choroby społeczne o charakterze powszechnym, poważa­nym i znaczącym. Dlatego też te utwory wywołują polemiki, kwasy i awantury. "Mecz" pokazuje wynaturzenie jednej tylko dziedziny życia, a nawet mniej - jednej (choć najbardziej masowej) roz­rywki. I nic więcej. Będzie się podobał. Oby tylko jego autorowi, który pisuje dobrą prozę, starczyło poczucia humo­ru pozwalającego bezpiecznie znieść ten sukces. Na razie najwięcej poczucia hu­moru wykazał Teatr Powszechny dru­kując program "Meczu" na "żółtych kartkach", a zaproszenia - na czerwo­nych. O ileż to ładniej zażartować so­bie z krytykami (i działaczami) w ten właśnie sposób, niż - po jakiejś złej recenzji - wymyślać krytykom na ła­mach gościnnego dwutygodnika "Teatr". Ale o poczucie humoru, a także poczu­cie proporcji (szczególnie wobec włas­nej artystycznej osobowości) jest chyba najtrudniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji