Męcząca codzienność
Sztuka "Chleb powszedni" w reżyserii Pawła Miśkiewicza to kameralne, surowe przedstawienie, którego bohaterami jest piątka młodych ludzi. Pozbawieni umiejętności nawiązywania kontaktu tkwią osamotnieni w męczącej codzienności albo pocieszają się ułudną namiastką uczuć. W opisywanej przez nich rzeczywistości nie odnajdziemy najmniejszych nawet znaków wskazujących na możliwość zmiany tej sytuacji.
W inscenizacji Pawła Miśkiewicza postaci wzajemnie się przenikają, problemy, wydarzenia, w których uczestniczą są uniwersalne, mogą dotyczyć zarówno kobiety, jak i mężczyzny. Bohaterowie dramatu mówią o sobie:
Sezam (Mateusz Drewera)
Tworzymy klub przymusowych domatorów, depresjologów, bacznych obserwatorów ścian, typów pytających: "dlaczego ja?". Wszyscy jesteśmy samotni. I to nas łączy, nawet jeśli o tym nie wiemy. Czasami można przeczytać o sobie w procentach i wtedy staje się jasne, kto tak bezczynnie siedzi w domu. Osobiście nie jestem jeszcze takim beznadziejnym przypadkiem albo czymś, czym już teraz trzeba by się zająć.
Ela (Ewa Brainer - Leonowicz)
Ludzie stawiają na mnie i moje społeczne właściwości, które zwą się miłość i które służą hodowli dzieci. Zawsze można mnie spotkać w telewizji. Zawsze jestem bardzo czyściutka i to jest jeden z najważniejszych obszarów moich zainteresowań. Nowy środek czyszczący może sprawić, że zacznę tańczyć i odnajdę swój uśmiech w kafelkach. Również nowe potrawy czynią mnie hiperszczęśliwą. Potem zlatuje się cała rodzina, a czasem nawet jeszcze dzieci sąsiadki, które nie mają aż tyle szczęścia, pędzą do mojego stołu i plądrują, i wcinają wesołe spaghetti. Rzadko uda mi się dostać za to buziaka, bo zwykle muszę już czyścić ubrania jakimś wyjątkowo skutecznym środkiem piorącym. Wtedy jestem kochaną mamusią, a mój najmłodszy strzela bramkę, która pachnie.
Nelke (Małgorzata Buczkowska)
Sama przed telewizorem. Po prostu jestem zbyt zmęczona, żeby robić jeszcze cokolwiek innego. Nie powinnam sobie odpuszczać, przynajmniej w sobotę wieczór powinnam gdzieś wyjść i przeżyć coś pięknego, społecznego, powinnam zadzwonić teraz do jakiejś koleżanki, do takiej, z którą mogłabym usiąść przy barze i pogadać o różnych sprawach, najlepiej do takiej koleżanki, która choć trochę jest do mnie podobna, z koleżanką łatwiej też poznać jakiegoś mężczyznę, powinnam teraz o to zadbać, żeby w sobotę znowu nie gapić się samej w telewizor.
Ulrich (Marcin Tyrol)
Siedzę teraz w intercity, jest moim biurem. Wyglądam nieźle, trochę jak idealny zięć, jeśli ktoś byłby zainteresowany. Obok mnie wielu innych idealnych zięciów. Jestem efektywną grupą docelową dla towarów o podwyższonym standardzie. Przede mną spotkanie, wymiana zdań, jakoś to pójdzie. Bez nerwów, oby tylko spokojnie, bez nerwów. Mam w sobie pokłady do wykorzystania, no i ubezpieczę się prywatnie, chociaż jeszcze nie mam przed czym się zabezpieczać. Muszę tylko zawsze być tam, gdzie trzeba, będę zawsze tam, gdzie trzeba, będę się trzymał, wystarczą tylko odpowiednie możliwości i można zaatakować. Mam talent do rozpychania się łokciami, no i instynkt. Mam siebie. Zawsze.
Gala (Arthemis Chalkidon)
Nagle wyrosła przede mną megadługa sobota. Weekendowe plany zakupowe wzięły w łeb, ale jakoś nie mogłam znieść myśli o samotności w supermarkecie. Kupić jakiś ciuch, a może zrobić naprawdę porządny shopping i wydać wszystkie pieniądze, co do grosza. Nie, nie mogłam znieść myśli o samotności w sklepie. Potem ucieczka do biura, tam jak zwykle było coś sensownego do roboty. W drodze powrotnej zahaczyłam o bar, wypiłam kieliszek wina, a potem drugi i jeszcze trzeci, wzięłam taksówkę, próbowałam pogadać z taksówkarzem, o czymkolwiek, i było już po sobocie. Muszę się lepiej zabezpieczać na weekendy. Już nigdy nie dam się wciągnąć w ten stan.