Artykuły

Bóle fantomowe

Pierwsza premiera nowej dyrekcji Starego Teatru okazała się przedstawieniem nijako poprawnym, nużącym i obojętnym.

Tadeusz Słobodzianek uznawany jest za wybitnego dramaturga. "Car Mikołaj" jednak, i jako dramat, i jako sceniczna realizacja, żywego dowodu na tę wybitność nie daje. Z fascynującego (i autentycznego) tematu Słobodzianek wraz z Remigiuszem Brzykiem stworzyli płaską, papierową wycinankę ludzką z dość oczywistą diagnozą społeczno-historyczną w tle.

Dramaturg z reżyserem, gdyż Słobodzianek przerabiał swoją sztukę na bieżąco, w trakcie pracy nad przedstawieniem, i różni się ona mocno od pierwotnej wersji sprzed 16 lat. Różni się w szczegółach, ale nie zasadniczo. "Car Mikołaj" opowiada o ludziach mieszkających na białostockiej wsi w latach 30. Między Polską a Białorusią, bolszewizmem a II Rzeczpospolitą, katolicyzmem a prawosławiem.

Powierzchowna atrakcyjność

Ale to pogranicze kultur, religii, ustrojów i czasów tylko z pozoru jest zapomniane przez Boga i ludzi. Pojawiają się tam prorocy, ziemskie wcielenia Chrystusa i świętych, zmartwychwstały car Rosji. Działa partia komunistyczna, porządku strzeże polski policjant, władze mają interes w popieraniu proroka Ilji, który odciąga lud od bolszewizmu. W potrzaskanym świecie ludzie na oślep poszukują wiary i porządku, gotowi uwierzyć każdemu, kto uzna się za Bożego pomazańca. Temat jest znakomity i nic dziwnego, że Słobodzianek tak uparcie go drąży. Szkoda tylko, że z nie najlepszym rezultatem.

"Car Mikołaj" cierpi na przykrą przypadłość: powierzchowną atrakcyjność. Mam wrażenie, że liczni bohaterowie, których dramaturg powołał do życia, niewiele go obchodzą. A nawet, że patrzy na nich z wysokości jak na nieprzyjemne, głupawe, śmieszne, ale w gruncie rzeczy nieciekawe indywidua.

Mieszkańcy wsi Ostrowo, zarysowani grubymi krechami, istnieją jako proste charaktery czy wręcz grepsy (jeden się jąka, drugi jest pijany; jeden z bliźniaków - granych przez bliźniaków Janickich - gada, drugi tylko przytakuje). Są naiwni, niemądrzy i prymitywni, jak to lud wiejski w stereotypie. Na tym tle nieco wyraziściej rysują się główni bohaterowie: mniemany car Mikołaj Regis (Artur Dziurman), goszczący go Bonifaciuk (Zbigniew Ruciński), policjant Majewski (Mieczysław Grabka), prorok lłja (Roman Gancarczyk), komunista Wowa (Andrzej Hudziak), pijaczek-donosiciel Kozłowski (Zbigniew Kosowski), para nieszczęsnych zakochanych - Ola (Małgorzata Zawadzka) i Kosma (Zbigniew W. Kaleta).

Są bardziej wyraziści nie dlatego, że mają ciekawsze, pełniejsze charaktery, ale dlatego, że autor napisał im dłuższe kwestie i sceny, w których mogą wypowiedzieć parę prawd o życiu, dać wyraz swojemu stosunkowi do rozwijającej się sytuacji, a przede wszystkim wypowiedzieć myśli autora na różne tematy. Ożywić takie postaci-tuby jest dość trudno, obcujemy więc z rodzajem kabaretu, tyle że raczej na poważnie i bez niezbędnej dla tego gatunku energii. Gdyby udało się Brzykowi zrobić z "Cara Mikołaja" tragikomedię czy groteskę, może spektakl byłby lepszy i żywszy, a gruba krecha usprawiedliwiona. Ale się nie udało, choć widać nieśmiałe starania w tym kierunku.

Solennie i estetycznie

Przedstawienie jest solenne i estetyczne. Oszczędna scenografia (podłoga ze starych desek i jeżdżąca do przodu i do tyłu drewniana ścianka z oknem i drzwiami, na której zmieniają się tylko portrety: Stalina, Piłsudskiego, cara Mikołaja, i Ilji), skromne, czarno-szare kostiumy. Reżyser ładnie grupuje i oświetla aktorów, starannie ustawia sytuacje, sprawnie zmienia miejsca akcji. Zatrudniono wybitnych specjalistów od śpiewu archaicznego - Jana Bernada i Monikę Mamińską, dzięki czemu pieśni ludowe i religijne brzmią pięknie i autentycznie (a śpiewa się tu dużo), choć ten autentyzm nijak nie pasuje do scenicznej umowności. Aktorzy starają się jak mogą zarysować postaci czy przekonująco wypowiedzieć kwestie.

Ale spektakl jest blady, wydarzenia i ludzi ogląda się z oddali, jak przez pomniejszające szkło. Reżyser nie pokazał ciekawie nawet mechanizmu cudownej przemiany bezrobotnego śpiewaka cerkiewnego w zmartwychwstałego cara i jego degradacji. Spektakl pokazuje, że istnieją takie zdarzenia, ale nie stara się zagłębić w ich istotę, przyczyny i mechanizmy - a to byłoby najciekawsze.

Dlaczego akurat "Car Mikołaj"? Bo po coś przecież został zrobiony. Czy dla przewijających się w nim myśli, że w świecie idącym ku gorszemu ludzie potrzebują jakiegokolwiek oparcia, a każdej wiary można użyć do manipulacji? Ale te oczywiste prawdy obecne są głównie w słowach, nie zaś w scenicznej rzeczywistości. A czy spektakl, z którego wynosimy jedynie kilka słów, przylegających do naszej rzeczywistości, może być poruszający? "Car Mikołaj" miał pewnie boleśnie ranić naszą narodową czy społeczną duszę, ale bóle te i rany są jedynie fantomowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji