Artykuły

Podróż po sinusoidzie emocji

"Nietoperz" w reż. Kornela Mundruczó w TR Warszawa. Pisze Marek Kubiak w serwisie Teatr dla Was.

Każdy reżyser pracując nad swoim nowym spektaklem marzy o tym, by osiągnąć efekt do tego stopnia wiarygodny i poruszający, że uwiedzie widzów, zawładnie ich umysłami; i to tak dalece, że każdy inscenizacyjny pomysł przełoży się na emocje i żywiołowy odbiór publiczności. Tak wielu reżyserów o tym marzy, a tak nieliczni - niestety - tego doświadczają i są w stanie osiągnąć obrany cel. Kornél Mundruczó, w swoim najnowszym dziele "Nietoperz" w TR, wzbija się na wyżyny i już nie tylko wpływa na publiczność, ale ją wręcz hipnotyzuje. To jeden z najlepszych spektakli teatralnych, jakie widziałem w ostatnim czasie; i pomyśleć tylko, że bazuje - wprawdzie luźno - na banalnym i dzisiaj już archaicznie wiotkim "stelażu fabuły" operetki Straussa.

Niczym w "Zemście nietoperza" jedna noc ma tutaj być wydarzeniem, które zaważy na losach wszystkich bohaterów tego teatralnego przedsięwzięcia. Nie miejmy złudzeń, my - jako widzowie - też jesteśmy bohaterami, i jak się może za chwilę okazać nawet głównymi postaciami. Historia obserwowana na scenie, to jedynie pretekst uzasadniający to, w czym uczestniczymy do ostatniej minuty przedstawienia. Biorąc pod uwagę fakt, że intryga dotyczy tym razem śmierci i eutanazji, prawa o samodecydowaniu kiedy i w jaki sposób umrzeć, operetkowa konwencja do pewnego momentu wydaje się jedynie groteskowa i obrazoburcza zarazem. Śmiejemy się śmiechem szczerym, pozbawionym drugiego dna, bo to wszystko wydaje się takie lekkie, wręcz oczywiste - ktoś postanawia zakończyć swój pozbawiony przez chorobę jakości żywot i ma do tego prawo, a znajdują się dodatkowo tacy, którzy są skłonni mu w tym pomóc. W specjalnej klinice ma się za moment odbyć ostatni zabieg kontrolowanej śmierci, a my mamy być jego naocznymi świadkami. Wszystko rozgrywa się zgodnie z przyjęta procedurą i jest adekwatnie udokumentowane, łatwo, lekko i przyjemnie. Ten landschaftowo wyglancowany obrazek zaczyna jednak pękać i się kruszyć w momencie śmierci dwojga bohaterów, a aria Adeli nie jest beztroskim chichotem, tylko przełomem, po którym otwiera się zupełnie nowy rozdział tego spektaklu. Odtąd już nic nie będzie takie zabawne; i choć kwestie padające ze sceny jeszcze parę minut wcześniej bawiłyby nas do rozpuku, teraz jakoś się trudno roześmiać. Dalej już lawinowo odsłaniają się kolejne karty, a na widowni nie ma chyba ani jednej osoby, która nie poczułaby się jakby ktoś jej wysunął, jednym ruchem, dywanik spod nóg. W miejsce wykrzykników i kropek, które kończyły nasze myśli, pojawia się coraz więcej znaków zapytania. Moment, kiedy proszą nas o oddanie pigułki rozdanej w prologu i odkrycie, że nie jest tak łatwo sięgnąć do kieszeni, choć jeszcze godzinę temu nie mielibyśmy z tym najmniejszego problemu, to mentalna cezura. Uzmysławiamy sobie nagle, że to MY jesteśmy bohaterem tej historii i to nasze przemyślenia grają w tej operetce pierwsze skrzypce.

Fantastyczne gra aktorska wszystkich - bez najmniejszych wyjątków - aktorów, obecnych na scenie, filmowy posmak obrazu obserwowanego szerokim planem, no i wreszcie wspomniana wcześniej reżyserska maestria to największe walory tego spektaklu. Aby docenić w pełni powalający efekt końcowy mistrzowskiej reżyserii, trzeba wyzbyć się osądów i skłonności do ferowania wyroków już w trakcie trwania spektaklu. Jeśli ktokolwiek tylko pozwoli sobie na zbyt szybką opinię, uzna tę sztukę za banalną, płytką, dziwaczną, tanią sensacyjnie i prowokacyjną. Tymczasem dopiero po dołożeniu ostatniego puzzla - do tej układanki - wszystko staje się jasne, a odkrycie po co to wszystko, powoduje, że ludzie podrywają się z krzeseł i szczerym, emocjonalnym owacjom na stojąco nie ma końca.

Co najważniejsze, nikt z twórców tego spektaklu nie uzurpuje sobie prawa do opowiadania się po stronie jakiejkolwiek opcji: "za", czy "przeciw"; pokazuje jedynie, że każdy temat podobnych teatralnych rozważań, zupełnie tak samo jak i życiowych wyborów, ma swoje odcienie szarości, a skłonność do nadużyć swobody wyboru będzie nam ludziom towarzyszyła zawsze.

Operowanie skrajnie przeciwstawnymi środkami wyrazu, umiejętne stawianie pytań widzom niczym celne "wbijanie szpilki"; i ta drażniąca spokój sumienia świadomość, że nic nie jest już takie oczywiste, jakim się wydawało przed wejściem do teatru - to wszystko posyła widza w podróż po sinusoidzie emocji; do tego irracjonalnie i paradoksalnie czuję, że jeszcze chyba nikt nigdy w teatrze nie sprawił mi równej przyjemności w "manipulowaniu" mną samym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji