Artykuły

Ani tu żyć, ani umierać

Podczas spektaklu "Merylin Mongoł" według dramatu Nikołaja Kolady w Teatrze im. Jaracza w Łodzi widzowie czują się jak podglądacze

"Noszę żałobę po własnym życiu" - mówi jedna z bohaterek "Mewy" Antoniego Czechowa. Rosyjska litera­tura dramatyczna minionego wieku wydaje się w nieskończoność trawesto­wać to zdanie. Komunizm jest wciąż nieuleczalną chorobą rosyjskiej duszy. Pisarze wiedzą, że przez długie lata będą zmagać się z tym kompleksem. Ale wciąż go nie oswoili. W ich potycz­kach nie ma ostentacji. Jest strach i nie­pewność.

Dramaturgia Kolady mieści się w Czechowowskiej tradycji, ale należy już do naszego czasu. Dowodem obniżenie rangi postaci, ale i próby ocalenia ich człowieczeństwa.

Miasteczko gdzieś daleko, dwa zakła­dy, cztery ulice. Palą tanie papierosy, wódka leje się strumieniami, bo piją wszyscy, miasto właściwie nie trzeźwie­je. Ludzie z dramatu Kolady nie umieją ani żyć, ani umrzeć. Olga, czyli,,Merylin Mongoł", już zapomniała, że można naprawdę żyć. Akceptuje swą chorobę, bo szaleństwo oznacza ucieczkę w lep­szą barwniejszą rzeczywistość. I żarli­wie modli się, aby Bóg ją wysłuchał i na dobre pozbawił ludzi bólu.

W teatrze łatwo taki obraz zbanalizować. Przeczernić i tak skrajnie pesy­mistyczną wymowę i nie pozostawić nawet odrobiny nadziei. A przecież u Czechowa zdarzały się chwile, kiedy świeciło słońce. Kolada dozuje je bar­dzo skąpo, ale i on patrzy na ludzi z wyrozumiałością.

W spektaklu Barbary Sass w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza Merylin Mongoł gra Gabriela Muskała. Ci, któ­rzy oglądają łódzkie przedstawienia, wiedzą, że to jedna z najbardziej nie­zwykłych aktorek swego pokolenia. Jej gra, a raczej bycie na scenie nie mieści się w żadnych kategoriach. Nie jest ani piękna, ani brzydka, bo nie odnoszą się do niej kanony urody. Aktorka do reszty stapia się ze swymi bohaterkami, obda­rza je swoim ciałem, ale pozwala, aby to one ją kształtowały. Dlatego bywa kobieca i dziecięca, niewinna i zgorzk­niała, naiwna, a po chwili rozumiejąca więcej niż wszyscy inni. Do każdej roli znajduje sobie "nowy" głos, sposób poruszania się, twardość lub miękkość gestu. I chyba tylko oczy - szeroko otwarte, jakby zdziwione światem zawsze pozostają takie same.

Muskała prowadzi swoją rolę precy­zyjnie w każdym geście i słowie, zawie­szeniu głosu, spojrzeniu. Wzrusza samotność tej dziewczyny, która dopro­wadza ją do ucieczki w inny świat.

Reszta postaci należy do bardziej je­dnowymiarowego teatru, bo tak zosta­ły skonstruowane przez autora. Ewie Beacie Wiśniewskiej udało się pokazać autodestrukcję Inny, która na oczach publiczność zmienia się z pięknej dziewczyny w wulgarną ulicznicę, ale kryje się pod tym desperacja i łaknienie kontaktu, choćby czyjegoś oddechu. Inna chce wyjechać jak najdalej, jednak u Kolady siostry nie wierzą nawet we własne marzenia.

Barbara Sass nie boi się tak niepopu­larnego w polskim teatrze realizmu. Wszystko na scenie dzieje się napraw­dę. Aktorzy (jeszcze Mariusz Jakus i Marek Kałużyński) prosto i bez osło­nek grają skrajne emocje. Być może Sass zabrakło tym razem tego, czym tak imponowała, realizując "Idiotę" w krakowskim Teatrze im. Słowackie­go - żelaznej ręki w dozowaniu napięć. Wystarczy przecież jedna łza, a u Kola­dy i w łódzkim widowisku najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem natężenie emocji wciąż rośnie.

Najważniejsza jest jednak uczci­wość łódzkich aktorów, szacunek do partnera, unikanie gwiazdorskich póz. To dzięki nim spektakle takie jak "Merylin Mongoł" są jak haust czyste­go powietrza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji