Artykuły

Ostał się jeno pył... (?)

Czas jest okrutnym mordercą, a ludzkie doświadczenie jego bezlitosnym pomocnikiem. Czas zniszczy każdą wartość, wyszydzi i wydrwi nasze marzenia, pozbawi złudzeń, zbezcześci symbole. Czas rządzi też w literaturze i teatrze. Ale mimo wszystko winniśmy samym sobie przywilej pamiętania i prawo do pożegnań.

"Miazga". Kiedyś był to tytuł-hasło, nieodmiennie jednym tchem łączony z nazwiskiem Jerzego Andrzejewskiego. Było to słowo, w którego znaczeniu zamykał się los ogromnej (i bodaj najwartościowszej) części naszej powojennej literatury. "Miazga", to była cenzura i jednocześnie podziemne wydawnictwa. "Miazga", to było "nowe wesele polskie" a zarazem "socjalistyczny gabinet figur". To utwór, który "raził złośliwym schematyzmem i prymitywizmem, w wielu fragmentach zniżający się do poziomu taniego paszkwilu antyradzieckiego i antykomunistycznego oraz trywialnego obyczajowego skandalizowania" - jak pisano w "notatce" Wydziału Kultury KC PZPR, wysłanej członkom i zastępcom członków Biura Politycznego oraz sekretarzom KC. Ten właśnie "złośliwy, prymitywny i schematyczny" utwór, dokumentujący Polskę lat 60. i 70. wzbudzał przed laty spore emocje. Drukowano go na prymitywnym sprzęcie w piwnicach, przemycano przez granice (nierzadko za cenę ograniczenia wolności). Dziś, podejrzewam, pokolenie licealistów nie wie nawet o jego istnieniu. Pomimo tego "Miazga" istnieje, jeśli nie w podręcznikach historii literatury, to na pewno w nas, w naszej rzeczywistości. Wystarczy tylko trochę zmienić nazwiska, fakty czy przynależność organizacyjną bohaterów.

Kazimierz Braun planował we Wrocławiu wystawienie własnej adaptacji "Miazgi" na scenie Teatru Współczesnego w sezonie 1984-85. Ale czas nie był łaskawy. Urzędnicy mieli inne plany wobec powieści i reżysera. Zapomnienie. Braun przestał być dyrektorem teatru, wyjechał do Stanów, gdzie z powodzeniem uczy i reżyseruje do dziś. I "Miazga" przez 7 lat murszała, kruszyła się, aby nagle - znów w atmosferze sensacji i złośliwych uśmiechów ("no to wreszcie się okaże") pojawić się w planach repertuarowych Teatru Polskiego. Po tygodniach prób doszło do premiery. Premiery, powiedzmy to sobie otwarcie, nieudanej. Ale potrzebnej. Ta porażka była bowiem, w moim odczuciu, swoistym pożegnaniem. Pożegnaniem z pewną, epoką i z pewnym modelem teatru, określanego najczęściej jako teatr polityczny lub publicystyczny. Złośliwy paradoks polega na tym, iż dla Kazimierza Brauna "Miazga" jest utworem "nadal aktualnym i żywym". Braun powracający zza oceanu każe nam pamiętać. O naszej przeszłości, o sobie, o swoim teatrze. Ale ta lekcja przeszłości nie odniesie skutku. Jest bowiem lekcją martwego języka. Spektakl Brauna jest swoistym powtórzeniem "Wesela" Wyspiańskiego - na miarę końca XX wieku, na miarę naszej dzisiejszej rzeczywistości. "Miazga" na scenie Polskiego to złośliwy portret współczesnego polskiego teatru. Ten spektakl nie mógł być udany. Prawdziwe pożegnania powinny być tragiczne.

Premierowe przedstawienie zakończyły manifestacyjnie chłodne brawa. Właściwszym byłoby milczenie. Cóż, dbajmy o to, aby inne premiery nie czekały 7 długich, chudych lat na swe wystawienie. Czas jest okrutnym mordercą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji