Artykuły

Kasa z budżetu dla teatrów? Ale niby dlaczego?

Artyści na publicznych etatach protestują, że dostają za mało i niesmacznie atakują tych, którzy ośmielą się mieć inne zdanie. Tymczasem ci twórcy i animatorzy kultury, co nie żyją z dotacji i nie próbują wkupić się w łaski mocodawców, robią swoje, płacą ZUS-y, podatki, prowadzą często firmy i przy okazji robią sztukę na całkiem wysokim poziomie - pisze organizator koncertów Łukasz Minta*.

Teściowa poprosiła mnie o kupno biletu na spektakl "Dziewczyna z kalendarza" w Teatrze Wielkim. Teściowej się nie odmawia (lepiej nie ryzykować!), więc wybrałem się do kasy, mimo że mój kontakt z poznańskimi teatrami jest praktycznie zerowy. W kasie usłyszałem, że mogę kupić ostatni bilet, na drugi balkon, za cenę 95 zł. Kupiłem i wyszedłem z przekonaniem, że zapewne to niezły spektakl, ale też z poczuciem, że Teatr Wielki w Poznaniu nieźle sobie radzi w tych trudnych czasach.

Artyści lepsi, artyści gorsi

Inna refleksja przyszła chwilę później. Na poznańskie teatry przeznaczane są milionowe kwoty z budżetów miejskich i państwowych, które zasilane są podatkami m.in. takich osób jak ja. Bez wstydu przyznaję, że nie chodzę do teatru i nie czuję się z tym źle. Wolę inne formy rozrywki, inny model obcowania z kulturą. Sam zajmuję się organizacją koncertów różnego typu i do tej estetyki jest mi najbliżej. Niestety, z niezrozumiałych dla mnie powodów nikt nie dofinansowuje akurat tych imprez, które interesują mnie ze względów zawodowych albo po prostu trafiają w mój gust. Mam zresztą wrażenie, że problem nie tyczy się tylko i wyłącznie fanów muzyki, ale również np. kabaretu.

Wchodząc głębiej w ten temat, można łatwo stracić orientację. Okazuje się bowiem, że niektórzy artyści - na przykład Anna Maria Jopek, Kasia Nosowska, czy Pat Metheny - to komercja lub prosta rozrywka dla plebsu, niewarta wsparcia, a spektakle typu "Dzień świra", "Dziewczyny z kalendarza", spektakle Teatru Muzycznego czy duetu Strzępka/Demirski to kultura wysoka, której wręcz należy się stosowna dotacja.

Kultura wysoka - a co to jest?

Tylko czymże jest ta "kultura wysoka", kto do niej może przynależeć i kto o tym decyduje? Czy ktoś potrafi udzielić odpowiedzi? W latach kryzysu ekonomicznego te pytania stają się coraz bardziej natarczywe, bo oto niektórzy artyści zaczynają protestować, że dostają za mało i niesmacznie, atakując tych, którzy ośmielą się mieć inne zdanie. Tymczasem twórcy i animatorzy kultury, którzy nie żyją z dotacji i nie próbują wkupić się w łaski mocodawców, robią swoje, płacą ZUS-y, podatki, prowadzą często firmy i przy okazji robią sztukę na całkiem wysokim poziomie.

Piszę te słowa w momencie kiedy kryzys finansowy, zarówno w skali lokalnej, jak i globalnej, zdaje się być oczywisty. Przez ponad 20 lat od zmiany systemu politycznego nastąpiły w Polsce olbrzymie zmiany, niemal wszyscy musieli się dostosować do nowej rzeczywistości. Tak się dziwnie składa, że przez te lata upadły w Poznaniu kluby muzyczne, kina, kabarety, niektórzy artyści wyemigrowali, inni przestali być artystami, a w "kulturze wysokiej" wszystko stoi w miejscu. Milionowe dotacje, etaty niezależne od wyników finansowych, brak redukcji zatrudnienia - żyć nie umierać.

Czy ktoś to kontroluje? I jak? Bo efekt końcowy jest taki, że wszyscy mieszkańcy zrzucają się na kulturalne potrzeby wąskiej grupy ludzi oraz etaty nie tylko aktorów, ale również pracowników administracyjnych. Zrzucają się właściciele prywatnych kin, niedotowani muzycy, właściciele klubokawiarni, organizatorzy kabaretów oraz wszyscy ci, którzy teatrem zainteresowani nie są, a ich oczekiwania kulturalne są zwyczajnie ignorowane przez władze miasta.

"Prymitywne gusta" mieszkańców

Trudno oprzeć się wrażeniu, że mieszkaniec, którego "prymitywne gusta" nie zasługują na finansowe wsparcie z publicznych pieniędzy staje się obywatelem drugiej kategorii. Na szczęście bez wsparcia rozmaitych władz także można robić sztukę na dobrym poziomie. Ciężkie warunki potrafią doskonale motywować, czego dowodem jest bogata oferta kulturalna prywatnych animatorów kultury w Poznaniu. Demotywujące jest jednak to, że gdy jedni muszą walczyć o każdego klienta, inni są szczodrze obdarowywani. I jeszcze narzekają, jak im źle.

Domyślam się, że w kontrze do tego, co napisałem, natychmiast pojawią się głosy o "kulturze wysokiej", tradycji itd. Nie zamierzam na oślep machać szablą, nie chodzi mi o zamykanie wszystkich teatrów. Chciałbym zainicjować poważną dyskusję na temat kultury i sposobów jej finansowania. Ciekaw jestem opinii lokalnych autorytetów, polityków decydujących o tym, kto dostanie środki finansowe. Zastanawiam się, jaki jest klucz przyznawania tych środków, czy ktoś analizuje słuszność tych decyzji. Czy Poznań stać na tyle instytucji kulturalnych, ile posiada obecnie? Czy środki te nie powinny być raczej przeznaczane na infrastrukturę, edukację kulturalną, ewentualnie na przedsięwzięcia dostępne dla każdego mieszkańca (np. te z darmowym wstępem)? Czy spektakle nie powinny się samofinansować tak, jak finansują się inne wydarzenia kulturalne? Obecnie wygląda to na dofinansowanie potrzeb pewnej grupy ludzi przez wszystkich współmieszkańców. I analogia z finansowaniem Stadionu Miejskiego nasuwa się sama, choć można mieć wrażenie, że ze stadionu korzysta mimo wszystko więcej ludzi.

PS Proszę nie traktować tego artykułu jako krytyki wymienionych z nazwy instytucji. Moją intencją była dyskusja na temat całego systemu dotowania kultury, a problem ten nie dotyczy tylko i wyłącznie teatrów, ale również innych dotowanych przedsięwzięć kulturalnych.

*Łukasz Minta - współwłaściciel poznańskiej agencji koncertowej Go Ahead, organizatora m.in. Rock in Arena

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji