Głos ku śmierci
Niegasnący od porannej modlitwy, aż do zapadnięcia ciemności monolog Winnie jest ucieczką przed umieraniem
Winnie zagrzebana w kopcu koloru wyblakłej trawy tak naprawdę tkwi gdzieś pomiędzy starą Nell z "Końcówki", zamkniętą przez Becketta w kuble na śmieci, i Ustami z "Nie ja". Zawieszone trzy metry nad sceną, jak opętane wypluwają bełkotliwe zdania. A po nich jest już tylko milczenie, które może być albo figurą, albo rzeczywistością śmierci.
Obok Neli tkwi jej stary mąż, Nagg. Rozmawiają. Próbują nawet - bezskutecznie - się objąć. W "Szczęśliwych dniach" Winnie w swoim nieustającym monologu stara się zachować pozory rozmowy z Willim. Usta z "Nie ja" już nawet nie czekają na odpowiedz. Majaczącego w ciemności Słuchacza stać tylko na bezradne wzruszenie ramion.
Ze sztuki na sztukę teatralnego świata Becketta jest coraz mniej. W "Szczęśliwych dniach" farsową formę, jak z błahych komedyjek Labiche'a, zredukował do kilku zaledwie elementów. Jej reliktem jest Winnie i jej rekwizytorium zamknięte w czarnej torebce. Można by ją pomyśleć jako podstarzałą operetkową amantkę.
Później Beckett rysował już tylko matematycznie precyzyjnie schematy, projektował gesty na granicy bezruchu, słowa z trudem uwalniające się z milczenia i znaki majaczące na granicy ciemności.
Monolog Winnie - Mai Komorowskiej, niegasnący od dzwonka budzika i porannej, wyszeptanej pośpiesznie modlitwy, aż do zapadnięcia ciemności, jest ucieczką przed ciszą. Słowa obudzić może każdy przedmiot wydobyty na światło z jej torebki, z
trudem odczytywany napis na szczoteczce do zębów czy podmuch wiatru. Nadciągające nieuchronnie milczenie powstrzymuje "pamiętny", jednak prawie zapomniany cytat Winnie wyciąga go z pamięci jak z kosza na śmieci, przepełnionego wyrwanymi kartkami z dzieł Szekspira, Miltona, Keatsa.
Na twarzy Winnie nie ma cienia rozpaczy. Jest za to staranny makijaż poprawiany co rano. Każde kolejne odnalezione słowo budzi w niej nadzieję na jeszcze jedno. Bo przecież tak "niewiele już zostało do opowiedzenia". Nadzieja wywołuje uśmiech na jej starej twarzy, ostro kontrastującej z głosem, rozpiętym pomiędzy plotkarskim szczebiotem, recytatorską powagą i operetkowymi, fałszywymi zaśpiewami.
Rozpacz pojawia się powoli, w coraz częstszych pauzach, gdy zamiera głos, a budzik jeszcze nie wyrwał ze snu zakopanej po szyję Winnie. Zmienia się jej twarz, szarzeje bez makijażu. Komediową Winnie zastępuje Winnie tragiczna. Jej głos jest już zupełnie zdarty prawie nieprzerywanym potokiem słów. Pauzy są coraz dłuższe. Z trudem wysupłuje jeszcze jedno pytanie "Willie, co teraz? " Jeżeli nic już nie da się powiedzieć, można jeszcze powrócić do początku monologu. Monologu, który jest jej życiem. Jednak wspomnienie nie może ocalić Winnie, może tylko odroczyć wyrok.
Kiedy Willie, "odstawiony" jak do oświadczyn, wyciąga bezskutecznie rękę do Winnie, jest już za późno. Nie mogą sobie
pomóc. Winnie zdąży jeszcze, zamierającym głosem zaśpiewać, a właściwie wyszeptać, "że usta milczą" a "dusza śpiewa". Potem usta zamilkną, zgasną po ostatniej próbie uśmiechu.
Walc z "Wesołej wdówki" w ustach Winnie jest chyba jednym z najczarniejszych żartów Becketta. Jego bohaterowie są tylko zamierającymi głosami skonfrontowanymi z milczeniem. Cisza jest ich śmiercią. A może jednak Beckett pozostawił Winnie odrobinę nadziei. Tylko na co?
Światło zapala się i gaśnie. Willie ciągle wyciąga rękę.
Lekcję Becketta, być może najokrutniejszą, na jaką stać było kiedykolwiek teatr, Antoni Libera jak zwykle przygotował ją z pietyzmem, aby ani na krok nie oddalić się od słów nauczyciela. Tak pewnie musi być z Beckettem, którego teatralny świat na zawsze jest zamknięty. Nie domaga się kontynuacji ani rozwoju. Wszystko zostało powiedziane. Do końca. Możemy tylko powtarzać za Beckettem i poszukiwać źródeł lęku, który wywoływały kolejne inscenizacje jego sztuk, aby go jeszcze raz obudzić. Udało się raz jeszcze. Jednak za każdym kolejnym razem to już nie to samo. Beckett się kanonizuje i proces ten będzie postępował. Jego sztuki stają się przede wszystkim materią na wielkie role. To coraz mniej.