Artykuły

Posezonowy remanent operowy

Ostatnie przedstawienia i premiery w teatrach operowych mamy już za sobą, można się więc pokusić o krótkie podsumowanie minionego sezonu artystycznego. Najkrócej rzecz ujmując, premier było sporo, pojawiło się też kilka dzieł bardzo rzadko na naszych scenach wystawianych. Niestety, z sukcesami było gorzej, odnotowano za to klęski - pisze Adam Czopek.

Personalne roszady

Nie obyło się w tym sezonie bez kilku zmian na dyrektorskich fotelach. W grudniu 2004 r. stracił posadę Warcisław Kunc, który od 1992 r. był dyrektorem naczelnym i artystycznym Opery na Zamku w Szczecinie. Dyrektorem naczelnym został Marek Sztark, artystycznym - Jacek Kraszewski, kierujący już tą sceną w latach 1989-1992. Sporo zamieszania było wokół Jacka Bonieckiego, dyrektora naczelnego i artystycznego Teatru Muzycznego w Lublinie, który sprawił, że kierowany przez niego teatr zaczął się liczyć na mapie kulturalnej kraju. Najpierw z medialnym szumem odwołano go z funkcji szefa, by już w czerwcu przywrócić go na stanowisko. Z początkiem sezonu dyrektorem naczelnym Opery Krakowskiej został Piotr Rozkrut, stanowisko artystycznego piastuje nadal Ryszard Karczykowski.

Jednak najgłośniej było o rezygnacji Jacka Kaspszyka z funkcji dyrektora naczelnego i artystycznego Opery Narodowej. Jej powodem było wielomilionowe zadłużenie teatru. Dług spłaciło Ministerstwo Kultury, a na stanowisko dyrektora naczelnego wrócił Sławomir Pietras. Szefem artystycznym został Mariusz Treliński, muzycznym - Kazimierz Kord. Jednocześnie dyrektor Pietras zapowiedział, że przez pewien czas będzie kierował również Teatrem Wielkim w Poznaniu, gdzie dyrektoruje od 1995 r.

Obserwując to, co dzieje się w Teatrze Wielkim w Łodzi, można dojść do wniosku, że tak naprawdę rządzi tam holenderski impresario, a nie Wojciech Skupieński. Pan impresario wybiera tytuły premier i wskazuje ich realizatorów. Co z tego wychodzi, pokazały inscenizacje "Carmen", "Rigoletta" i "Wesołej wdówki". Na dodatek teatr częściej występuje na zagranicznych, najczęściej prowincjonalnych scenach, niż dla własnej łódzkiej publiczności.

Sensacyjne debiuty i sukcesy

Te związane są z zagranicznym występami naszych solistów. Najpierw gorąco, wręcz owacyjnie przyjęty grudniowy debiut Aleksandry Kurzak w partii Olimpii - w "Opowieściach Hoffmanna" Offenbacha w nowojorskiej MET, potem równie gorąco przyjęty na tej scenie kwietniowy debiutancki występ Małgorzaty Walewskiej w partii Dalili w "Samsonie i Dalili" Saint-Saensa. Pozostając przy debiutach, należy wspomnieć o występie Piotra Beczały w londyńskiej Covent Garden, gdzie gorąco przyjęto jego kreację w partii tytułowego Fausta w operze Gounoda, i Księcia w "Rigoletcie", oraz o Elżbiecie Kaczmarzyk-Janczak, która w Deutsche Oper am Rhein w Düsseldorfie zaśpiewała z sukcesem partię Amneris w "Aidzie". Nadal pasmem sukcesów są występy w nowojorskiej MET, i nie tylko tam, Mariusza Kwietnia, który w tym sezonie zaśpiewał wysoko ocenioną partię Hrabiego Almavivy w "Weselu Figara" Mozarta oraz Silvy w "Pajacach" Leoncavalla. Drugi niezmiernie ważny debiut ma na swoim artystycznym koncie Aleksandra Kurzak, która 5 lipca zaśpiewała owacyjnie przyjętą partię Aspazji w "Mitridate Re di Ponte" Mozarta na prestiżowej scenie Covent Garden w Londynie.

Operowe rodzynki

Na szczęście czasy, kiedy repertuar naszych scen operowych ograniczał się do kilkunastu powtarzających się przez lata tytułów, mamy już za sobą. Nareszcie opery przestały chodzić parami. Jedynymi wyjątkami była "Wesoła wdówka" która miała trzy premiery: dwie w Łodzi (Teatr Wielki i Muzyczny) i Bytomiu, oraz "Cosi fan tutte" wystawione w Poznaniu i Krakowie. W zamian pojawiły się na afiszu kolejne dzieła niemal zupełnie u nas nieznane lub od dawna niewystawiane. Teatr Wielki w Łodzi sięgnął po "Lukrecję Borgię" Donizettiego (reżyseria Maciej Prus) i "Adrianę Lecouvreur" Francesca Cilei (reżyseria Tomasz Konina). W obu przypadkach premiery okazały się sukcesem tak pod względem realizacyjnym, jak i muzyczno-wokalnym. Znakomitą Lukrecją okazała się Joanna Woś, a tytułową Adrianę z pełnym powodzeniem zaśpiewała Anna Cymmerman. Opera Bałtycka wystawiła "Annę Boleyn" Donizettiego w reżyserii Waltera Pichlera, z Raisą Czepczerenko w głównej partii. Z kolei Opera Nova w Bydgoszczy sięgnęła po "Lakme" Léo Delibesa (reżyseria Krzysztof Kelm), jej premiera otwierała XII Bydgoski Festiwal Operowy. Teatr Wielki w Poznaniu wystawił "Gracza" Szostakowicza (reżyseria Maciej Prus), a Opera Bałtycka zaprezentowała, w wersji koncertowej, polską premierę "Zbójców" Verdiego.

Premierowe wzloty i upadki

Jednak na dobrą sprawę jedynie trzy premiery można nazwać artystycznymi wydarzeniami. Ma je na swoim koncie Opera Wrocławska, która w październiku wystawiła z pełnym sukcesem "Walkirię" z kreacjami Ewy Vasin (Zyglinda) i Johannesa von Diusburga (Wotan). W czerwcu z podobnym skutkiem wszedł na scenę Hali Ludowej "Zygfryd" [na zdjęciu]. Tutaj w równie świetnej obsadzie prym wiedli: Bogusław Szynalski (Wędrowiec), Uwe Eitötter (Mime), Leonid Zakhozhaev (Zygfryd) i Barbara Schneider-Hofstetter (Brunhilda). Do pełnej realizacji tetralogii Ryszarda Wagnera pozostało już tylko zrealizowanie "Zmierzchu bogów", co stanie się w czerwcu przyszłego roku. Wtedy dopiero cykl "Pierścień Nibelunga" stanie się faktem dokonanym.

Wysoko oceniono również premiery "Adriany Lecouvreur" Cilei i "Makbeta" Verdiego zrealizowane przez Tomasza Koninę na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi. Każda z tych inscenizacji wniosła na scenę świeży powiew nowoczesnego widzenia teatru operowego. Prawie o sukces otarła się premiera "Otella" w poznańskim Teatrze Wielkim, zrealizowana przez Michała Znanieckiego, z piękną, tak pod względem wokalnym, jak i aktorskim, kreacją Barbary Kubiak w partii Desdemony.

Burzę wywołała kontrowersyjna w formie inscenizacja "Cosi fan tutte" w Teatrze Wielkim w Poznaniu, wyreżyserowana przez Grzegorza Jarzynę, co było jego operowym debiutem. To samo dzieło zrealizowane w Krakowie przez Evę Buchman nie budziło większych emocji.

Koszmarnym upadkiem była "Wesoła wdówka" w łódzkim Teatrze Wielkim. Oddano ją w ręce nieporadnego reżysera pozbawionego wyobraźni i wypranego z poczucia humoru. Dzisiaj już nikogo nie śmieszą dziurawe skarpetki głównego bohatera, pijana pani szwendająca się bez celu po scenie, kochankowie schowani w kanapie, bieganie po scenie i przepychanka chóru oznaczająca dynamiczną akcję. Czegoś równie bzdurnego dawno nie oglądałem! Podobnie było w przypadku wybuczanej i wygwizdanej przez publiczność, pełnej nonsensów, premiery "Toski" Pucciniego na scenie Opery Narodowej w Warszawie w reżyserii Gianmaria Romagnoli. Ta "Tosca" została spalona pod każdym względem! Mieszane uczucia pozostawiły przygotowane przez Operę Narodową premiery: "Damy pikowej" Czajkowskiego, zrealizowanej przez Mariusza Trelińskiego, oraz "Aidy" Verdiego wyreżyserowanej przez Roberto Lagna Manoliego. W pierwszej inscenizacji zabrakło mi wyrazistej dramaturgii w spotkaniu Hermana i Hrabiny oraz gęstniejącej z minuty na minutę atmosfery grozy. Na szczęście uznanie budził wysoki poziom muzyczny premiery, co było zasługą Kazimierza Korda. Druga premiera zewnętrznym efekciarstwem przesłoniła dramat głównych bohaterów.

Pozostałe wydarzenia

24 października 2004 r. w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie miał miejsce niecodzienny jubileusz. 85. urodziny obchodził Bogdan Paprocki, znakomity artysta, przez lata pierwszy tenor tej sceny, jeden z największych śpiewaków w historii polskiej wokalistyki. Tego wieczoru jubilat wystąpił jako Cesarz Altoum w "Turandot" Pucciniego.

Opera na Zamku w Szczecinie zorganizowała w styczniu Festiwal "Vivat Moniuszko" prezentujący sześć najczęściej wystawianych dzieł tego kompozytora. Zaraz po festiwalu miała miejsce premiera "Opowieści Hoffmanna" Offenbacha. Warszawska Opera Kameralna z godną podziwu konsekwencją realizowała prowadzony od maja ubiegłego roku do maja tego roku festiwal "Oda do Europy". W jego ramach odbyła się marcowa polska premiera opery kameralnej "Der Kaiser von Atlantis" Ulmanna.

Szerokim echem odbiły się gościnnie występy Opery z Wilna, która na scenie Opery Narodowej zaprezentowała inscenizacje "Żydówki" Halévy'ego i "Lokisa" Kutiaviciusa. Pozostając przy gościnnych wstępach, należy wspomnieć o "Tristanie i Izoldzie" przywiezionych do Teatru Wielkiego w Poznaniu przez Operę w Chemnitz. Była to dopiero druga prezentacja tego wspaniałego dramatu muzycznego na polskich scenach w ostatnim półwieczu.

Ważny moment w dziejach Krakowa przeżyli miłośnicy opery w marcu. Po dziesiątkach zapowiedzi i przymiarek ruszyła wreszcie budowa pierwszego w Krakowie gmachu teatru operowego. 26 maja na scenie przy ul. Lubicz, gdzie przez kilkadziesiąt lat rezydowała Krakowska Operetka, odbyło się ostatnie przedstawienie. Był to spektakl "Księżniczki czardasza". Następnego dnia stary gmach zamieniono w plac budowy. Mówiąc o krakowskich wydarzeniach, należy odnotować premiery "Strasznego dworu" Moniuszki i "Orfeusza i Eurydyki" Glucka. W kwietniu w spektaklu "Łucji z Lammermoor" Donizettiego pojawił się gościnnie w partii Edgara owacyjnie witany Mariusz Kwiecień.

Miniony sezon był 60. w bogatej historii Opery Śląskiej w Bytomiu. Wśród wielu wydarzeń najistotniejszym była czerwcowa premiera "Halki" w reżyserii Marka Weissa-Grzesińskiego.

Za kilka tygodni rozpoczniemy nowy sezon. Czas pokaże, co on przyniesie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji