Podejrzany urok oldskulu
W "Balu pod Orłem" historia o upiorach PRL-u opowiedziana jest tańcem, ruchem scenicznym i muzyką
"Bal" w teatrze wymyślił 21 lat temu Francuz Jean-Claude Penchenat, ale dopiero głośna filmowa wersja Ettore Scoli rozsławiła pomysł. Potem "Bal" inscenizowano jeszcze kilkakrotnie. Teraz przyszła nasza kolej.
W barze Pod Trupkiem
Poprzednie realizacje idei opowiedzenia muzyką i tańcem historii szalonego XX wieku miały w sobie lekkość i wdzięk. Nasz "Bal pod Orłem" ma raczej nastrój stypy. Potwierdza także starą obserwację, że jesteśmy narodem niemuzykalnym. Tańca tu niewiele, muzykę wydzielono w dawkach homeopatycznych. Scenografia każe wierzyć, że jesteśmy w funkcjonującym niegdyś przy warszawskich Powązkach barze Pod Trupkiem.
Brzozy nie interesuje całość naszego stulecia. Swoim spektaklem rozprawia się z dobrze już się mającą legendą PRL-u, o którym coraz częściej myśli się jak o utraconym raju. Najlepsza scena to ta w barze zmienionym w podrzędny dansing z lat 70., z knajpianą szansonistką śpiewającą bez przerwy "Quando quando". Para zagranicznych turystów obserwuje to całe towarzystwo jak pierwotny lud, dla którego hostią jest guma do żucia. Stanisław Brudny jako kelner nieznający słowa w żadnym obcym narzeczu tłumaczy na migi, co to takiego móżdżek po polsku i ozór wołowy. Ciężko zdobyty papier toaletowy zawieszony zostaje na szyi zagraniczniaka niczym hawajski wieniec z kwiatów. Wszędzie wóda, arcypolskie pozerstwo, bieda i tandeta. Śmieszne to i straszne. Tacy byliśmy, proszę Państwa, i warto o tym pamiętać.
Generał w kołdrze
Szkoda, że ten gorzki, prześmiewczy ton nie dominuje w przedstawieniu Brzozy. Zbyt często czujemy się w Studiu odmłodzeni o 15 lat, przeniesieni w czas, gdy nasz teatr w cierpiętniczym tonie rozliczał kończący się PRL. "Od... się od generała" - chciałoby się zacytować słynny okrzyk Najuczciwszego Redaktora III Rzeczypospolitej, gdy reżyser wprowadza na scenę Jaruzelskiego w postaci koszmarnej kukły przyodzianej w długą, czerwoną kołdrę.
Za to specyficzną chwilą wzruszenia jest pojawienie się Jacka Kleyffa śpiewającego słynną "Zapałkę" - hymn tych, którzy nie godzili się ze swoim czasem.
Nierówne przedstawienie, ale warto je obejrzeć. Podobnie jak Zbigniew Brzoza nie lubię tego oldskulu. Może jednak ten trochę upiorny "Bal pod Orłem" sprawi, że na złotą legendę PRL-u padnie nieco prawdziwsze światło.