Spóźniona premiera
Myślę nie o czterech z górą latach, które minęły od chwili, gdy "Koczowisko" Tomasza Łubieńskiego ukazało się w "Dialogu". W końcu utwór jest przede wszystkim słuchowiskiem i gdyby w ogóle nie przeszedł scenicznej weryfikacji nikt, włącznie z autorem, pretensji nie mógłby wnosić. Chodzi mi o to, że gdyby prapremiera ta "wyszła" miesiąc wcześniej z powodzeniem mogłaby reprezentować Wrocław na Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych. I jakkolwiek można pod adresem spektaklu zgłaszać szczegółowe zastrzeżenia, nie ulega kwestii, że mieściłby się w najściślejszej festiwalowej czołówce.
"Koczowisko" nie jest na pewno utworem łatwym w odbiorze, żeby bowiem ocenić i docenić wszelkie autorskie "przecherności", żeby bawić się tym, że historycznym bohaterom losy i wewnętrzne sylwetki Łubieński pozmieniał trzeba po prostu wiedzieć jak było naprawdę. Tymczasem ostatni okres w życiu Mickiewicza nie jest powszechnie znany. O Sadyku Paszy wie się wprawdzie to i owo, ale bardzo ogólnie. O jego podkomendnych nic lub prawie nic... A więc sztuka dla znawców epoki i przedmiotu dla, koneserów? Jak udowodnił spektakl zrealizowany przez Tadeusza Minca w Teatrze Polskim - nie tylko.
Utwór nosi tytuł "Koczowisko", choć z równym powodzeniem można zatytułować go "Tokowisko". Tokują tu wszyscy. Tokują oficerowie, tokują żołnierze, tokuje Sadyk. nawet Kirkor z równą pasją i wprawą puszcza w ruch swą "kirkorówkę" jak miele językiem. Potokowałby pewnie i wieszcz Adam, zwany tu skromniej mistrzem, ale nie bardzo mu pozwalają. O czymże te toki? Naturalnie o sprawie, ojczyźnie, Polsce. Jak zawsze, jak wszędzie gdy się Polacy spotkają.
Niedopuszczany do głosu Mistrz włóczy się - w towarzystwie Kirkora i sam - po obozie, zjada podprawioną padliną zupę z żołnierskiego kotła, odpływa uciekając od "potępieńczych swarów". W miesiąc później umrze. W obozie zaś ginie ustrzelony z łuku Kirkor, choć naprawdę żył jeszcze przez lat dziesięć.
Dokonałem tu trochę złośliwego streszczenia utworu. Przyznaję, że czytając "Koczowisko" nie bardzo wyobrażałem sobie sceniczną jego realizację. Tadeusz Minc przekonał jednak, że we współczesnym teatrze nie ma rzeczy niemożliwych. Prawda, znalazł znakomitych sojuszników. Urszula Kenar zaprojektowała oszczędną i poetycką zarazem scenografię. Marek Wilczyński skomponował sugestywną muzykę. Oba te elementy współbrzmiały i wzbogacały wizję inscenizatora. Bo o "inscenizacji" nie tylko "reżyserii" należy tu mówić. Minc określił "słuchowiskowe" sceny zbiorowe, zostawił z nich to tylko, co najniezbędniejsze. Najsłuszniej posterował w kierunku teatru poetyckiego, najbliższego jak się wydaje radiowej "scenie" wyobraźni. Może czasem te skróty myślowe, metafory (choćby ten gdy Wiarus trzyma trzy sztandary) dopowiadały zbyt wiele, były jednak w przedstawieniu i inne, pełne rzeczywistej urody poetyckiej.
Jest w tym przedstawieniu też kilka bardzo dobrze zagranych ról - przede wszystkim chyba nader prawdziwy, ludzki - przy całym nieokrzesaniu watażki - Kirkor Ferdynanda Matysika, ale także Sadyk Bogusława Danielewskiego, Kamieński Zygmunta Bielawskiego, Poniński Zbigniewa Lesienia, wreszcie, choć z pewnymi zastrzeżeniami, Rawski Bogusława Lindy; jest parę znaczących propozycji na drugim planie: Bogdan Koca, Erwin Nowiaszak - ale jest również precyzyjnie pracujący cały zespół. Konieczny, choć nie zawsze spotykany, w przedstawieniach ansamblowych. Oddzielna sprawa z Mickiewiczem. Andrzej Polkowski precyzyjnie chyba zaprezentował koncepcję reżysera. Nie jestem natomiast pewny, czy była to koncepcja najsłuszniejsza. Nawet wieszcz jest żywym człowiekiem i niekoniecznie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę nosi głowę w chmurach.
Na koniec wróćmy myślą do sugestii wstępnej. Mimo wszystko szkoda, że przedstawienie to nie znalazło się na festiwalu,