Polaków portret własny w teatrze
Większość spektakli tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych omawialiśmy wcześniej (Marta Fik: ,,Sen o Bezgrzesznej", "Nie-Boska Komedia", "Koczowisko" - POLITYKA 15, 22, 43/79). W ub. roku przeprowadzono selekcję ściślejszą, która przyniosła pewną nową jakość. Oto refleksje na ten temat
HISTORIA narodowa, jej dziedzictwo, jej nauki - nie od dziś stanowią czysty przedmiot zainteresowania naszych twórców. I tak np. wielokrotnie w ostatnich latach sięgano do historii niedawnej, roztrząsano wypadki, przyczyny i skutki drugiej wojny światowej. Od niedawna sięga się częściej w głąb naszej historii. Stara się przywołać obraz życia i psychiki naszych przodków w konfrontacji z życiem i horyzontem myśli współczesnych Polaków. Wstrząsającym spojrzeniem w głąb naszych dziejów była m.in. wystawa "Polaków portret własny" w krakowskim Muzeum Narodowym. Spojrzeniem takim były też spektakle tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych. Wszystkie cztery przedstawienia zaprezentowane w tym roku w Warszawie przez teatry wrocławskie, krakowski i gdański przywoływały w naszej pamięci wypadki historyczne. Program, ułożony pod tym kątem tematycznym, odzwierciedlał nie tyle stan narodowego teatru, ile stan narodowego ducha. Nie chodzi tu przy tym o przywoływanie historii w wydaniu sentymentalnego retro, ani nadania jej kształtów pamfletu. Historia nie służy tu także za metaforę, nie jest aluzją do współczesności. We wszystkich czterech przedstawieniach przypomniana została w jednym niejako celu - aby odpowiedzieć na pytanie: kim jesteśmy jako naród i dlaczego żyjemy jak żyjemy, tak a nie inaczej?...
W czarnym obramowaniu sceny jak w ramie ogromnej klepsydry ukazała się galeria naszych przodków. Nie były to obrazy sielskie. Sprawy drażliwe i ludzie niekryształowi. Kluczem do tematu Spotkań mogłaby być gdańska inscenizacja "Dziadów" Macieja Prusa, w których żywy (wiecznie żywy) naród prowadzi dyskusję z przywołaną przez siebie historią - historią już martwą, minioną, ale jeszcze bardzo bolesną, i świeżą, jak świeże i bolesne są owe postacie z Salonu Warszawskiego i z Balu u Senatora, których kostiumy i charakteryzacja przywodzą na myśl poruszające się, ale dawno już nie żyjące, jakże dobrze znane osoby.
Od tych czasów, tej historii, nie dzieli nas tak wiele: moi dziadkowie znali i wspominali uczestników powstań narodowych. Cztery pokolenia Polaków nie żyły w czasach szczególnie dla nich łaskawych, tworząc stopniowo mit o tym, co było już i dla nich przeszłością - mit przez nich tworzony i starannie kultywowany. Rozprawą z jednym z takich narodowych mitów - udziału Polaków w wojnie krymskiej - jest "Koczowisko" Tomasza Łubieńskiego, wystawione przez Teatr Polski z Wrocławia w reżyserii Tadeusza Minca. Próbą rewizji pewnych mitów z epoki międzywojennej był wystawiony przez Stary Teatr w Krakowie w reżyserii Jerzego Jarockiego "Sen o Bezgrzesznej". Teatralna fikcja, jeśli subtelna i oparta o realia (daty, dokumenty, fakty biograficzne) może doprowadzić do zastanawiających interpretacji historii. Teatr nierzadko obdzierał mity z historycznych złudzeń. Rzecz w tym, aby ukazać niebanalne fragmenty historii, odsłonić sprawy zapomniane lub nieznane, których się nie spodziewamy. Może to być zabieg ostry jak w "Koczowisku", gdzie jesteśmy świadkami rozmów aż brutalnie szczerych, sytuacji absurdalnych i przerażających. Widzimy jak historyczne mity są tworzone "na gorąco", jak w tym celu wykorzystuje się wielką sztukę. Cała pompatyczna, fikcyjna teraźniejszość rozgrywała się z myślą o przyszłości " na potem". Wielkie idee bywały zaczynem wydarzeń, ale tok wydarzeń wyznaczały sprawy o wiele bardziej prozaiczne, nieraz paskudne i brudne, niestety - zwykłe, ludzkie, nierzadko charakterystyczne dla naszego narodu.
"Koczowisko" to efektownie zainscenizowany historyczny reportaż, o poetyce romantycznej zarówno w warstwie literackiej (językowa stylizacja Łubieńskiego), jak i w scenicznych obrazach. Historycznym reportażem był także drugi współczesny utwór Spotkań - "Sen o Bezgrzesznej", zrealizowany jak happening. Napotykane przez widzów strzępy historii akcentowały fragmentaryczność narodowej pamięci. Bo nawet najbliższe pokolenie zna jedynie strzępy dziejów swoich przodków i na podstawie tych strzępów stara się interpretować, pojmować całość historii. "Sen" odarty z teatralnej iluzji, dawał ostrzejszy obraz historii, nie przysłoniętej teatralnym złudzeniem. Luźne fragmenty wiązały się jedynie ciągiem historycznym, w pamięci współczesnych na tyle świeżym, aby łańcuch przyczyn i skutków był jeszcze splątany i nieprzejrzysty.
Jesteśmy podobni do naszych dziadów - przypominają to nam stare, rodzinne fotografie, pokazywane przez aktorów krakowskiego teatru. Od przeszłości bowiem nie sposób się uwolnić. Jerzy Grzegorzewski w "Nie-Boskiej Komedii" nie pozwala nam wątpić w tę historyczną prawdę. Hrabia Henryk został sparaliżowany przez wszystko, co jest w nim tradycją - przez religię, moralność, dumę ojców, przez obawy wlokące się z pokolenia na pokolenie. Stąd jego niemożność zrywu, poderwania się do wielkiego czynu. Próba wyjścia poza magiczny krąg własnej osobistej historii - biografii dziadów i strzępów tego, co się na osobiste dzieje składa, ta próba nie może się powieść. Zdrada własnej klasy znaczyłaby dla Henryka zdradę samego siebie i własnych korzeni. Na tyle zdobyć się nie potrafi. Za wielki to bagaż. Zrzucenie tego bagażu staje się problemem egzystencjalnym. Jedynie lud, nie obciążony grzechami historii, ma odwagę przekroczyć próg bluźnierczej rewolucji. Lud, który w "Dziadach" reżyserowanych przez Macieja Prusa, w Wielkiej Improwizacji, dopowiada ostatnie słowo - "carem"!
Spotkania Teatralne wydobyły nasze grzeszne, narodowe sprawy. Były spektakularną spowiedzią, w której wyliczyliśmy naszym przodkom ich grzechy wobec nich samych i wobec nas. Powinniśmy być mądrzejsi o znajomość tego, co wyrosło na dawnych "koczowiskach". Powinniśmy być mądrzejsi, ale ciąży na nas przeszłość, z której nie sposób się uwolnić. Dziedzictwo niejednokrotnie wspaniałe, ale i niejednokrotnie grzeszne i niegodne. Cała ta spuścizna tkwi w naszych genach, bo jakże niewielka cząstka jest w człowieku naprawdę nowa, maleńki ułamek zaledwie, drobna mutacja stworzona przez nasz czas. Ogromna większość wywodzi się od tego, co nam przypomniały tegoroczne Warszawskie Spotkania Teatralne, właściwie niemal jeden spektakl o naszych dziejach, w czterech różnych seansach.