Kosmos
Na scenie mrok. Po lewej stronie młody mężczyzna w koszuli podwiniętej do łokci, w ciemnych spodniach, na bosaka (czarne półbuty w dłoniach) rozpoczyna fragmentem "Ślubu. Zasłona wzniosła się..." Biała koszula na tle ciemności jak czarny aksamit bije po oczach. Jeszcze jeden spektakl o samotnym inteligencie rozgrywającym we własnej głowie problem "kościoła międzyludzkiego"?
Przez moment można pomylić Bogdana Brzyskiego (gra Witolda) z Jerzym Radziwiłowiczem - Henrykiem ze "Ślubu" w reżyserii Jerzego Jarockiego z 1991 roku. Ale tylko przez moment. Witold Bogdana Brzyskiego jest dużo młodszy. Aktor obdarza go niecierpliwością, nerwowością, pasją. Reżyserowi potrzebny był taki młody aktor.
Spektakl mówi o osiąganiu dojrzałości ze wszystkimi przepastnościami tego tematu: budowaniem z chaosu kosmosu, odpowiedzialnością za świat, również skomplikowanymi układami erotycznymi. Nerwowa gra Bogdana Brzyskiego i jego równie młodzieńczego kompana, Radosława Kaima (świetny w roli Fuksa), wnosi do spektaklu żarliwość stawiania pytań filozoficznych. Cały spektakl ma taki ton i możemy podejrzewać, że jest osobistą wypowiedzią reżysera na obchodzące go tematy.
Co prawda, jeszcze raz okazało się, że scena nie znosi pytań filozoficznych stawianych wprost. Spektakl wyraźnie pęka na dwie części: pierwszą, gdy na scenie rządzi filozofia, a pytajniki postawione za pytaniami - w jaki sposób nadajemy znaczenie światu, jak odczytujemy otaczające nas zewsząd znaki? - niebezpiecznie kojarzą się z zawieszeniem głosu psychiatry przepytującego pacjenta-paranoika w gabinecie psychiatrycznym. I drugą, kiedy problematyka filozoficzna, zawarta w dziele Gombrowicza, doczekuje się teatralnego wcielenia, w tym świetnych kreacji aktorskich, zwłaszcza Jadwigi Skupnik (Kulka) i Henryka Majcherka (Leon), którzy łączą śmiech i ironię, realizm i demonizm. Cały spektakl był bardzo trudny dla aktorów. Musieli grać na dwóch planach: w "normalnym" realistycznym teatrze (sceny w pensjonacie) z realistyczną motywacją postaci i jednocześnie jako uczestnicy snu, urojeń Witolda, kiedy bez przerwy byli wytrącani z realności przez jego interwencje, komentarze do akcji. Zdezorientowani co do przebiegu widowiska byli również widzowie. Z trzech przedstawień, które widziałam, tylko jedno (środkowe) przyjmowane było w znacznej mierze jako komedia. Dwojgu aktorom udało się w nim połączyć dwa nurty spektaklu: realistyczny i oniryczny - Jadwidze Skupnik i Henrykowi Majcherkowi. Rewelacyjna okazała się zwłaszcza spowiedź Leona - Henryka Majcherka o "bergowaniu" w II części przedstawienia. Była to ciepła, głęboko ludzka i wstrząsająca diagnoza życia ludzkiego.