Dzieci swego wieku
W teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu kolejna premiera. Tym razem widzowie mogli obejrzeć sztukę Alfreda de Musset "Nie igra się z miłością". Dzięki toruńskiej inscenizacji postaci de Musseta są dziś dla młodej widowni tak samo autentyczne, jak dla ich rówieśników ponad 100 lat temu.
Gdy publiczność wchodzi na widownię toruńskiego spektaklu, przytłacza ją mikroskopijna przestrzeń wydzielona ze sceny. Przestrzeń ta powiększa się, gdy wędrują w górę dwie kurtyny umieszczone po prawej i lewej stronie trybun, na których zasiadają widzowie. Jedna strona to szlachecki dwór z galerią obrazów, jej opozycję stanowią opłotki zaścianka. Te opłotki rozumieć należy dosłownie - autorka scenografii Anna Sekuła zbudowała na scenie ni to bramę, ni to płot, niemiłosiernie podziurawiony, ułomny i przez to chyba tak świetnie "ograny" w sztuce. W tej samej co zaścianek stronie w finale sztuki ukaże się kościół. Pomysł ów odwołuje się do wyobraźni widzów - świątynią jest po prostu czarna głębia widowni teatru im. Horzycy, w której ustawiono długi podest.
W takim właśnie pejzażu rozegra się dramat trojga serc. Perdican (Sławomir Maciejewski) i Kamila (Agnieszka Wawrzkiewicz) po odbyciu kosztownej edukacji powracają do majątku swego ojca i wuja. Zgodnie z jego wolą mają się pobrać. Kamila jednak zbywa chłodem zaloty kuzyna. Perdican w przypływie chwilowej słabostki i kaprysu zaręcza się z mleczną siostrą Kamili - wieśniaczką Rozalką (Maria Kierzkowska). Wówczas w tej pierwszej odzywa się tłumione uczucie. Będąc świadkiem miłosnych wyznań Perdicana i jego kuzynki, zdradzona Rozalka popełnia samobójstwo.
Tę błahą dość, choć świetnie skrojoną intrygę, łatwo jest strywializować, popadając w rażący patos i sztuczną deklamację. I w tym przedstawieniu chwilami nie udało się tego uniknąć. Warto było może zrezygnować z nadętej nieco i posągowej sceny finałowej na rzecz bardziej kameralnego rozwiązania.
Głównym walorem tego przedstawienia jest gra młodych aktorów. Wszyscy troje klucz do postaci de Musseta odnaleźli we współczesności. Kierzkowska w mniejszym stopniu, bo i rola to, choć napisana z wdziękiem i lekkością, jest jednak dość jednoznaczna i bez psychologicznych komplikacji. To po prostu pełna uroku, prosta i szczera dziewczyna. Przerasta ją wyrządzona przez państwa ze dworu krzywda i ostracyzm, na jaki skazuje ją wiejska społeczność. Perdicana i Kamilę niewiele obchodzi los dziewczyny. Wikłają ją w swoje miłosne gierki, niepomni na konsekwencje takich poczynań. Panicz grany przez Maciejewskiego to rola tkwiąca korzeniami gdzieś w ideach siedemnastowiecznego libertynizmu. To bon-vivant, pełen beztroski i iście młodzieńczej dezynwoltury, bawidamek kochający mocno, lecz krótko, i porzucający swe kochanki bez żalu. Perdican mierzy się z Kamilą w intelektualnych potyczkach słownych rozpiętych między liryzmem a cynizmem. Kochankowie drażnią się wzajemnie, zaperzają, rozdrapują serca. Wszystko to w dzisiejszej oprawie obyczajowej, bez przepisowych ukłonów, dygnięć i całego tego męczącego niegdysiejszego bon-tonu. Celebrę porzucono na rzecz współczesnej swobody, naturalności, biologizmu, fizyczności. To dobry trop reżyserski. Dzięki niemu właśnie toruńskie przedstawienie jest spektaklem o namiętności, uniesieniu, pragnieniu fizycznym. Takie odczytanie "Nie igra się z miłością" stało się swoistym znakiem naszych czasów w interpretacji romantyzmu według de Musseta, pozwoliło tchnąć życie w postacie zbudowane przed ponad wiekiem.
Kontrapunktem dla dramatu miłosnego w przedstawieniu Marka Fiedora stają się komiczne sceny z udziałem chóru (Mieczysław Banasik, Marek Milczarczyk, Niko Niakas), zwłaszcza te, w których niczym wycieczkowicze z "Rejsu" Piwowskiego wieśniacy leniwie obserwują to, co dzieje się we dworze. Z dobrotliwą ironią pokazane zostały postacie księży - Blazjusza (Jarosław Felczykowski) i Bridaine'a (Ryszard Balcerek). Twórcom toruńskiej inscenizacji udało się ocalić de Musseta, a przy tym skierować jego sztukę do dzisiejszej, młodej widowni.