Artykuły

W strachu czai się piekielna wściekłość

"Jajo węża" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Sandra Kmieciak w Teatraliach.

"Pierwsza w tym sezonie premiera w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza to wyreżyserowana przez Małgorzatę Bogajewską adaptacja bergmanowskiego "Jaja węża". Jest to opowieść o trudnym życiu w Niemczech w przededniu II wojny światowej. Gdy Hitler dopiero zaczyna głosić hasła narodowego socjalizmu, inflacja osiąga krytyczny poziom, a wartość pieniądza ocenia się jego wagą. Kiedy ludzkie życie nie przedstawia większej wartości - liczy się tylko to, do czego można je wykorzystać. Nawet w tak trudnych czasach ludzie nie przestają walczyć o marzenia, miłość i drugiego człowieka"

Na początku nie wiemy, gdzie jesteśmy. W teatrze? We śnie? W umyśle głównego bohatera? Oto na scenie pojawia się grupa kuglarzy, którzy mogą na nasze życzenie przedstawić komedię, tragedię, jednoaktówkę, tragifarsę. Co tylko zapragniemy. Jeśli jednak nie mamy pieniędzy, najtańsze będzie przedstawienie wydarzeń z naszego życia. Ile jesteśmy warci? Tyle ile zjemy? Ile zarobimy? Ile ktoś będzie chciał zapłacić? A co, jeśli ktoś stwierdzi, że nie chce płacić, bo dla niego nie jesteśmy warci funta kłaków?

Abel Rosenberg (Michał Staszczak) ogląda swoje życie. Opowieść o nim rozpoczyna się w momencie, gdy były cyrkowiec dowiaduje się o samobójczej śmierci swojego brata. Pozostała część spektaklu jest zapisem walki. Jednak w przeciwieństwie do filmu Bergmana nie jest to obraz losów narodu, lecz historia uniwersalna. Opowieść Bogajewskiej to historia Abla. Może nieco mętna, chwilami niejasna i przerywana, jak zapewne ciąg myśli zwykle nietrzeźwego bohatera, ale stawiająca go w centrum zdarzeń. Wydarzenia historyczne są tłem, które determinują jego działania. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj strach, duszna, klaustrofobiczna atmosfera, która potęguje poczucie niepewności, osaczenia, zwątpienia. Popada w nią Abel, a zaraz za nim jego bratowa Manuela (Katarzyna Cynke), która potrzebuje ciepła, miłości i pomocnej dłoni. Pragnie tylko tego, aby ktoś był dla niej dobry. Czy jednak w chwili, gdy dotychczas znany porządek świata zostaje zburzony, w przededniu narodzin totalnego zła, jest miejsce na dobroć, miłość, na troskę o drugiego człowieka? Na te pytania, posiłkując się tekstem Bergmana, odpowiada Bogajewska.

Nic w tym spektaklu nie jest oczywiste, poczynając od fabuły, poprzez scenografię i muzykę, a kończąc na grze aktorskiej. Wszystko jednak układa się w perfekcyjną całość, która pozwala twórcom postawić pytania: "jak długo człowiek może bronić własnych idei i wartości?", "jak wiele jest w stanie znieść?", "co lub kto może go złamać?". Prowadzi nas do tego między innymi grupa kuglarzy, potwornie umalowanych klaunów, którzy zamiast zabawy przynoszą strach i pokazują Ablowi sceny z jego przeszłości, a być może z przyszłości?

Niejasna, nierealistyczna i umowna jest także scenografia. Wóz z obwoźnym teatrem, który w razie potrzeby zamienia się w salę przesłuchań lub część szpitalnego archiwum. Łóżko raz jest świadkiem przypływów czułości Abla i Manueli, alegorią całego ich świata - ciasnego pokoiku wynajmowanego od rozbuchanej erotycznie, chciwej staruchy. Innym razem (gdy akcja przenosi się do kabaretu albo mieszkania Szefowej) udajemy, że łóżka nie ma. Podobnie jest z muzyką. Przedwojenne piosenki, jak żadne inne, pasują do klimatu lat dwudziestych, do Berlina pełnego kabaretów, burdeli, szynków, w których ludzie starali się zapomnieć o świecie czekającym za drzwiami. Z drugiej strony - z dzisiejszej perspektywy, XXI wieku, gdy mamy świadomość wydarzeń, jakie rozegrały się niecałe sto lat temu - nie chcemy słuchać tych wesołych melodii ani widzieć tej potęgowanej goryczą i bólem rozpusty.

Na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim role: Michała Staszczaka jako Abla i Katarzyny Cynke jako Manueli. Para głównych bohaterów zostaje postawiona w sytuacji dotąd im nieznanej, ekstremalnej i - według nich - beznadziejnej. Poczucie osaczenia i obcości, uzależnienie od innych osób, które wydają się podejrzane - to wszystko przekłada się na atmosferę na sali teatralnej. Klimat ten udziela się widzom. Robi się duszno i parno. Gdy dodatkowo na scenie pojawia się Mariusz Jakus, jako Vergerus, ruch powietrza ustaje. Jasne jest, że postać ta ma jakąś mroczną tajemnicę. Pozostaje tylko pytanie: jak długo trzeba będzie czekać, żeby ją poznać?

W "Jaju węża" nie tylko pierwszoplanowi bohaterowie budują klimat przedstawienia, lecz także robi to grupa klaunów, którzy - wcielając się w różne postaci (czy to niemieckich żołnierzy, czy kabaretowych grajków) - przypominają nam na każdym kroku, że Bóg ma czasami dziwne poczucie humoru. Nigdy nie wiemy, z czego mamy się śmiać, a kiedy płakać. Jaki wpływ na nasze życie będą miały przedziwne sploty wydarzeń, co spotka nas za dziesięć lat, co za rok, a co tuż za rogiem. Nie wiemy czy nie będzie to przejaw potwornej ironii losu.

Łódzki Teatr im. Stefana Jaracza - produkując tak dobre spektakle - rzadko daje widzom możliwość ich zobaczenia. Przeładowany repertuar nie pozwala bowiem na wystawianie ich więcej niż kilka razy w miesiącu. Tymczasem premiera goni premierę. Już w pierwszej połowie grudnia będziemy mogli na deskach tego teatru zobaczyć "Kaligulę". Oby powtórzył sukces spektaklu Bogajewskiej. Może widzowie mogliby delektować się nim nieco częściej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji