Artykuły

Zbawcza rola braku antraktu

"Kordian" w reż. Szymona Kaczkarka w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Gaudyn na blogu Homemade London Fog

Kiedy dostaję mail od Starego Teatru, zawsze pojawia się iskierka podniecenia. To chyba kwestia sentymentu, jakim to miejsce darzę. W końcu za czasów mieszkania w bursie korzystało się skwapliwie z darmowych wejściówek, chłonęło się atmosferę artystycznego Krakowa zachłannie, nierzadko niewiele rozumiejąc z oglądanych spektakli (tak wspominam na przykład pierwszą wizytę na Wyzwoleniu). Zachłyśnięcie się wolnością zeszło się w czasie z zachłyśnięciem się teatrem, magią sceny i marginesem, który pozostawia ona dla wyobraźni. Bo przecież teatr to nie film, tutaj więcej rzeczy jest metaforą, wymaga od widza jakiegoś zaplecza. Odkładając na bok wartościowanie i związane z nim animozje: chcąc nie chcąc, teatr jako taki jest współcześnie adresowany do raczej wąskiego grona odbiorców, węższego jeszcze niż grono czytelników (a to ostatnie, jak dowodzą statystyki, już jest zatrważająco ograniczone).

Dostałam więc mail od Starego, który oferował mi nabycie biletów na "Kordiana" po 15 zł. Pierwsza myśl: hm, "Kordian", liceum, klasyka, piątkowy wieczór, sama nie wiem Myśl druga (po rzuceniu okiem na galerię spektaklu na stronie Teatru, sugerującą, że nie będzie to klasyczna interpretacja): ok, dawno nie byłam na żadnym spektaklu na Kameralnej. Zarezerwowałam, zapłaciłam, poszłam.

Pod Teatrem tłumy. Tłumy licealistów, czego zresztą można się było spodziewać. Zawsze znajdzie się jakaś polonistka, która postanowi wzbogacić piątkowy wieczór swoich uczniów wypadem na inscenizację jednej z lektur obowiązkowych. Przeważają młodzieńcy, u których zarost jeszcze nie osiągnął ostatecznego kształtu. Część w bluzach od dresu. Jeden także w dresowych spodniach. Modląc się, by moja miejscówka nie była przez nich szczelnie otulona, wchodzę, spotykam A. Miny mamy raczej nietęgie. No ale nic, zajmujemy swoje miejsca w czwartym rzędzie, przed nami kilka starszych par, za nami średnia wieku mniej więcej osiemnaście, wliczając nauczycielki. Mam cichą nadzieję, że nie przynieśli długopisów, które mogłyby posłużyć jako lufki do strzelania uślinionymi, papierowymi kulkami.

Nie ma kotary, więc można przyjrzeć się scenografii, jeszcze zanim zapalą się światła. Jest kamera z projektorem, jest kilka krzeseł, są białe schody w głębi jak w dwupoziomowym mieszkaniu, po prawej stoi gitara z zatkniętą za struny kartką, po lewej regał z książkami, trochę na kształt tych z Ikei, z kwadratowymi wnękami.

Szymon Kaczmarek podjął wyzwanie zaadaptowania "Kordiana" dla współczesnego widza. "Potrzebuję ciała, aby wypowiedzieć poezję. Potrzebuję poezji, aby wypowiedzieć swoje ciało". Mogą to być słowa Słowackiego lub "Kordiana", ja również mogę się pod nimi podpisać - mówi. Głównym bohaterem spektaklu czyni Starego Kordiana (Adam Nawojczyk), upojonego wizją śmierci paralityka na wózku inwalidzkim. Jego pomocnikiem, a - jak się później orientujemy - także alter ego jest Młody Kordian (Szymon Czacki). Jedynym marzeniem Kordiana jest śmierć, pragnie eutanazji, a Młody Kordian - drepczący po scenie nieporadnie w zielonych majtkach wystających z czerwonych spodni, których nogawki wetknięte są do cholew wysokich butów - ma mu w tym pomóc. Zbudował dla niego maszynę, dzięki której, za pociągnięciem ustami sznurka, Kordian mógłby się pozbawić życia, a teraz kręci o nim film. Ale zdaje się, że tak, jak bohater o odejściu ze świata marzy, tak się do niego nie garnie. Czas zwlekania wypełniony jest rozmową, w dużej części złożoną z urywków oryginalnego tekstu Słowackiego, poprzetykaną fragmentami o duchowej wyższości wybitnych jednostek z modnego w ostatnim czasie Ortegi y Gasseta. Są też rzucanie po scenie książkami, palenie zioła, profanacja biblii, naturalistyczny film z akcji porodowej, wszystkie równie nieuzasadnione i zbędne.

Kaczmarek nie serwuje jednak nowego odczytania "Kordiana". Nie zastanawia się nad rolą i znaczeniem tekstu dla nas, widzów XXI wieku, nie odnosi go do aktualnej sytuacji w kraju. On wyjmuje z dramatu jeden wątek, wątek samobójstwa, i wokół niego buduje przydługą i nużącą farsę. Stary Kordian siedzi na wózku, urządza sobie stypę za życia, oczekuje od najbliższych umilenia mu jego ostatnich chwil przez lekturę ulubionych fragmentów narodowego dzieła. Cytaty nic tu nie wnoszą, równie dobrze mógłby sobie zażyczyć czytania Rimbaud albo Houellebecqa, bo chodzi przecież wyłącznie o wprawienie się w odpowiednio patetyczny nastrój. Matka (Beata Paluch, swoją drogą aktorka starsza od Nawojczyka o raptem osiem lat, bez szczególnej charakteryzacji, wygląda raczej na jego siostrę), Ojciec (Jacek Romanowski), kochanka sprzed lat Laura (Małgorzata Hajewska-Krzysztofiak) i Ksiądz (Zbigniew Ruciński) dukają więc wybrane przez Kordiana wycinki tekstu, a z głośników płynie Schubert. Cały spektakl tak jest toporny, że jedynie brak antraktu sprawił, że poznałam jego zakończenie.

Nie twierdzę, że szczególnie zatęskniłam za powstaniem listopadowym, carem i papieżem. Ale wyszłam ze spektaklu z poczuciem, że nie dostałam nic w zamian, że może gdzieś tam głęboko był ukryty sens interpretacji Kaczmarka, tyle tylko, że zrobił on wszystko, by sens ten nie wyszedł na jaw. I jeśli potraktujemy "Kordiana" jako dramat wyłącznie o samobójstwie, to pewnie "Pan Tadeusz" jest o polowaniu, "Sklepy cynamonowe" o handlu, "Szewcy" o przemyśle obuwniczym, a "Ferdydurke" o dupie.

Czekam na styczeń oraz potrzebne od dawna i już zapowiadane zmiany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji