Artykuły

Boli, bo kocham

"Popiełuszko" w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Grzegorz Reske, juror XIX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Paweł Łysak robi teatr konsekwentny - i w roli dyrektora bydgoskiej sceny, i siedząc na reżyserskim fotelu. Konsekwencja ta jest tak żelazna, że właściwie powstanie takiego spektaklu powinno się przewidzieć ze sporym wyprzedzeniem. Bydgoszcz jest ważnym miejscem w biografii księdza Jerzego Popiełuszki, a Popiełuszko ważną postacią w najnowszej historii miasta. Tu odprawił swoją ostatnią mszę, a w drodze z Bydgoszczy został uprowadzony i zamordowany.

Zlecenie na "Popiełuszkę" dostała Małgorzata Sikorska Miszczuk - teatralna specjalistka od dłubania w naszych narodowych ranach, rankach i zadrapaniach. Zanim jednak odda głos tytułowemu bohaterowi, poznajemy drugą postać dramatu. Oto Antypolak (Roland Nowak) - zniechęcony, rozeźlony, zbuntowany, słyszący zewsząd że Polak to katolik i innego wyjścia nie ma. To właśnie do tego wojującego wykształciucha przyjdzie ksiądz Popiełuszko (Mateusz Łasowski) i razem jeszcze raz przejadą całą drogę męki księdza Jerzego.

Bydgoski spektakl oglądałem w kilka miesięcy po premierze, z pełną świadomością awantury która się wokół niego toczyła. Widownia wydaje się reprezentatywna. Jak zwykle w Bydgoszczy dużo młodych ludzi, ale daje się zauważyć małe grupki starszych, trochę chyba onieśmielonych w przestrzeni małej sceny.

Na scenie bezkształtne pakunki, wszystko poowijane czarną folią, przywołującą na myśl policyjne worki na zwłoki. Z czasem aktorzy wyciągną z nich meble, makietę podmiejskiego terenu, na której śledzić będziemy rekonstrukcje esbeckiego rajdu za księdzem, w końcu bagażnik fiata, w którym Popiełuszko (tym razem w towarzystwie Antypolaka) uda się w swoją ostatnią drogę. Grupka czarno odzianych postaci śpiewa wesołe religijne piosenki, ale już za chwile okaże się zdeterminowanym tłumem odmawiającym prawa istnienia każdemu, kto myśli podobnie. Znamy to skądś? To nie oni zresztą będą tu głosicielami patriotyczno-bohaterskiego obrazu Popiełuszki, to sam Antypolak, długo odcinać się będzie od tego obrazu. Zresztą cała historia rozgrywa się w zasadzie pomiędzy Antypolakiem a księdzem.

Popiełuszko Łasowskiego jest łagodny, ale też pewny drogi, jaką idzie. Nie mówi o polityce, a jedynie o potrzebie wolności i odpowiedzialności za ludzi, obok których stoi. Nie mówi o swojej samotności, to dopowiada już Sikorska-Miszczuk. Scena prokuratorska, zbudowana na mniej lub bardziej znanych dokumentach dotyczących sprawy księdza Jerzego, jest wielkim oskarżeniem hierarchów polskiego kościoła, którzy sprawę Popiełuszki lekceważyli, lub po prostu nie chcieli podejmować działań ryzykownych dla samych siebie. Autorzy pozostawiają jednak nas z czystymi faktami, nie starają się ich nadmiernie komentować. Na scenie najważniejszy pozostaje Popiełuszko - nie ikona Solidarności, nie męczennik polskiego kościola, ale przede wszystkim człowiek, który żył świadomym życiem.

Roland Nowak odgrywa kolejne wcielenie Adasia Miauczyńskiego, sfrustrowanego wykształciucha. Jego argumenty są grubo ciosane. Przeglądamy się w nim, razem z naszą dzisiejszą polityką, dyskusją o społeczeństwie, a ponad wszystko o religii. Popiełuszko musi rozbijać ten mur niezrozumienia, długo przekonywać o swoich prawdziwych intencjach, zdrapywać swoje pastelowe rozmodlone monidła, przylepiane wciąż na nowo przez Prymasa. Kluczowa scena to rozmowa w bagażniku, kiedy ksiądz Jerzy próbuje tłumaczyć swoją postawę koniecznością wsparcia milionów które już przez moment, podczas karnawału Solidarności poznały smak wolności. Chce, by tego smaku nie zapomnieli.

Historia na scenie przeplata się z surrealistyczną opowieścią o kurach zielononóżkach posiadających dodatkowy gen wolności, którego obecność powoduje, że umierają w niewoli. Taki właśnie gen wolności, poza wszelką logiką samozachowawczą, zdaje się tłumaczyć postępowanie księdza. Popiełuszko z pokorą wysłuchuje urągania Antypolaka nad dzisiejszym światem. Obserwuje jak kościół, którego był częścią odbiera, agnostykowi prawa do nazywania siebie Polakiem. Obdarty z nimbu świętości, bohaterstwa i symboliki staje na koniec twarzą w twarz z publicznością i z całą świadomością podziałów i konfliktów mówi nam - popatrzcie na siebie, oto najpiękniejsze pokolenie tego kraju. Tak, nieoczekiwanie, dopełnia się misja męczeństwa.

Jakże symptomatyczne, że spektakl, będący pomnikiem wystawionym niezłomnemu człowiekowi Kościoła, został przez liczne grupy wzięty za atak na niego!

*

Paweł Łysak dobrowolnie staje się misjonarzem personalizmu: z czarnego tumultu pierwszej sceny wydobywa i pod jupiterem stawia jednostkę - Popiełuszkę - człowieka. Czy Antypolacy będą potrafili z wielkich kwantyfikatorów symboli zejść do dyskusji małych kwantyfikatorów czynów? Mam nadzieję, że tak.

Bydgoska scena takimi spektaklami udowadnia, ze walczy o to "najpiękniejsze pokolenie". Kilka starszych pań na widowni nie klaskało po spektaklu. Może ważniejsze jest jednak, że kilkoro młodych widzów o zdecydowanie "antypolskim" wyglądzie wyszło z teatru ze łzami w oczach?

Dobrze, że teatr sięga tam gdzie, wydawałoby się, są już tylko monidła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji