Artykuły

Koriolan albo "Universal"

Kiedy czytam wypracowanie Jana Kotta na temat Szekspira, pisane przed emigracją do USA - staję na baczność. Ten człowiek, nie znający wtedy języka angielskiego, z całą swa­dą peroruje na temat języka Szekspi­ra, wie gdzie u niego brzmi "muzyka sfer", a gdzie paruje "upajająca poez­ja". Przeczytał Szekspira poprzez Ulri­cha i Paszkowskiego i wysmażył słyn­ną na cały świat książkę - "Szekspir - nasz współczesny". To się nazywa in­tuicja i odwaga! Zdarzyło mu się wpra­wdzie zdumieć Anglików, którzy tłum­nie zbiegli pewnego razu, żeby posłu­chać znawcy geniusza znad Avonu - przybyłego znad Wisły, i jeszcze tłum­niej wybiegli w kontuzji wielkiej, kiedy ich przeprosił, że angielskiego nie zna, więc będzie mówił po francu­sku... Potem, jak się domyślam, oso­bliwość tę przezwyciężył i dziś pewnie mówi po angielsku, jak Amerykanin polskiego pochodzenia, bo jako takie­go przecież "komitet Szaniawskiego" zaprosił na osławiony "Kongres Kul­tury Polskiej". Kott to sprostował, ale nie będziemy tu wchodzić w szcze­góły.

Zawsze ma się rację pisząc o każ­dym z dramatów Szekspira, że jest to "jedno z najgłębszych dzieł", ponie­waż w każdym otwierają się głębie dla reszty dramaturgów nieosiągalne. "Koriolan" to dramat zbudowany przez Szekspira dojrzałego; Koriolan jako postać nie mówi nic, czego nie powiedzieli wcześniej bohaterowie Szekspira, na temat "roli jednostki" i "mas" zwłaszcza. Koriolan to uro­dzony wódz, który wie, że góruje nad tłumem, mógłby pociągnąć tłum ku wielkim czynom i zwycięstwom; ma wszystkie po temu dane: jest mężny fizycznie, bystry, wszystko wie i wszystko rozumie i, nie mogąc pokonać w sobie, pokonuje! wstręt do myśli, że aby tłumem zawładnąć i poprowadzić ku wielkim celom, musi się pierwej ukorzyć, aby zdobyć jego "głosy", jego poparcie, bo tak jest "republikań­sko" ... "Koriolan" jest to bowiem, rzeczywiście! sztuką o walce klaso­wej: z jednej strony urodzony wódz, arystokrata z ducha, przy tym czło­wiek o czystych rękach, któremu obca jest prywata; skromny, wstrzemięźli­wy, niełasy, na bogactwa i gardzący życiem, jeżeli trzeba je postawić w grze o dobro ojczyzny, ale - pyszny, dumny, ambitny, widzący swoją wyż­szość nad pospólstwem, - z drugiej właśnie ono, znające swą siłę w masie i żądającej dla siebie "ludzkich" praw. Niezdolne się samo rządzić, nie zno­sząc panowania nad sobą metodami dyktatu - stosuje dyktat; pragnie wo­dza, ale wodza mu posłusznego, "po­ręcznego" i zależnego. Te dwie posta­wy, te dwa żądania zgodzić się nie mogą. Zwykle mamy albo dyktaturę, albo anarchię. Pośrodku jest jeszcze miejsce na republikanizm sterowany albo samoograniczającą się rewolu­cję... Zawsze z czegoś trzeba rezygnować. Trzeba - tak, ale umieć rezygno­wać - oto trudność, oto zadanie. Nie­wykonalne.

Bezkierunkowość żądań tłumu sprawia, iż Koriolan powie: "nienawi­dzę kraju, który mnie wydał", bo to kraj przeżarty chorobą; "serce" zaś każe mu dodać: "i kocham miasto, które należy do moich wrogów, to znaczy kocha Rzym, z którego go wygnano.

Tłum składa się z jednostek, które mają "rację" tylko wtedy, kiedy głosu­ją. Juliusz Cezar, opisując ludzi z an­gielskiego Kentu, zauważył: "bona terra - mala gens - dobra ziemia, nędzni ludzie. Antoniusz Szekspira mawiał: "naród nasz chwiejny, co da­rzy uczuciem nie tych, co na nie zasłu­gują, albo już po zasługach", "Ta czerń to trzcina w potoku, tam, nazad, miota się, daje giąć służalczo fali, aż zginie w chwiejstwie", Jack Cade z "Króla Henryka VI", sam z ludu, kiedy się - jako wódz - przekona, że chwiejny to żywioł, powie. "Czy kiedy piórko tak lekko przedmuchiwano tam i sam, jak tę tłuszczę?" (tłum. BD). Koriolan, jeszcze jako Kajus Marcjusz, powtarza więc po tamtych, mó­wiąc: "Ten kto wam zaufa, znajduje zajęcie tam, gdzie lwów się spodzie­wał, zamiast lisów - gęsi! Jesteście równie stali jak węgle płonące na lo­dzie!" (tłum. J.S. Sito). Wszystko, co mówi Marcjusz o tłumie jest dojmują­co prawdziwe wszędzie, zawsze, bo w każdym kraju i w każdym czasie można umieścić słowa Marcjusza. "Będą siedzieć przy ogniu, grzać się i mędrkować o tym, co dzieje się na Kapitolu, czyje akcje zwyżkują, kto trzyma się mocno, kto jest zachwiany. Będą się opowiadać po tej lub tamtej stronie, kojarzyć taktyczne alianse... Popierać różne frakcje, a tych, których nie lubią, będą bezkarnie deptać po­łatanymi butami!". "Koriolan" grany w Warszawie pod koniec roku 1982 musi tedy brzmieć jak memento dla tłumu. Nikt z naszych dramaturgów nie zdobył się na tego rodzaju szcze­rość, no, może z jednym wyjątkiem...

W czasie przerwy usłyszałem głos młodego człowieka: "Dlaczego pięciu głupków ma większą władzę, niż jeden mądry człowiek?" Oto jest pytanie, na które nie ma odpowiedzi!

Jeżeli takie pytanie zadaje młody Polak w listopadzie roku 1982 to zna­czy, że "Koriolan" jest dramatem uni­wersalnym, ponadczasowym. Tak też zrozumiał go (częściowo) reżyser i scenograf w jednej osobie - Krzysz­tof Kelm. Czemu "częściowo"? Bo z jednej strony odział wszystkie posta­ci w stroje ze wszystkich pozbierane epok - od rzymskiej po naszą (synka Koriolana przyozdobił kryzą z czasów samego Szekspira!) - bardzo krzykli­wy znak "uniwersalnego" odczytania tekstu, choć na scenie to zgrane okrutnie i razi; z drugiej zaś narzucił aktorom wszystkie style, tak jak stroje - niespójne i skłócone.

Nie wiem kim jest Krzysztof Kelm, nie wiem skąd przyszedł i ku czemu zmierza. Dano mu szansę, ale nie da­no mu ucha na instrumenty, jakimi są aktorzy.

1. Zapasiewicz ma (znowu) wielką rolę, która sama gra wielkiego aktora, który ją przerasta. Zapasiewicz jako Koriolan góruje nad motłochem, który go wypędza, aby też po tym stracić się zupełnie, jak stado gęsi. Koriolan Zapasiewicza to brat Sokratesa z mie­czem u boku i z poharatanym ciałem. Koriolan to istota tyleż twórcza, co bu­rząca i niestety, człowiek "słaby", któ­rego zdecydowanie pada na kolana przed prośbami matki, naleganiami żony i w objęciach synka. Rzym, opa­nowany przez głupi i mściwy tłum - zginąłby pod ciosami Koriolana na czele Wolsków, gdyby nie - wysłana z misją - rodzina. I tu następuje zupełne załamanie sztuki za sprawą fatalnej obsady Matki Koriolana - Wolumni.

2. Krafftówna wchodzi na scenę i zamiast błagać czy "przeciągać" sy­na - skrzekliwie wrzeszczy, w stylu, jakim nasiąkła w Kabarecie Starszych Panów gdzie bywała arcyśmieszna i przekonująca... Tu Krafftówna jest krzycząco nie na miejscu, człowiek słucha jej ze zdumieniem i czeka, kie­dy zacznie śpiewać coś z Wasowskiego. I ona śpiewać zaczyna, to jest, widać, od niej silniejsze: "Mój wielki syyyyynu!" i "po wieczne czaaasy!" I na te jej jęki i wrzaski, i zaśpiewy wielki Koriolan opowiada kapitulacją, odstąpieniem od murów Rzymu? Żeby w to uwierzyć - musielibyśmy się umówić, że matka jest matką i dla takiego wojownika, bez względu na to jaka. Koriolan może się więc zdobyć tylko na przekonujące samobójstwo - z rąk swoich Wolsków. Kelm uzyskał efekt niezamierzony: obsadzając Krafftównę w roli Wolumni nadał samo­bójstwu Koriolana wymiar większej prawdy, niż gdyby Wolumnia była po­stacią z tej tragedii...

3. Wirgilia, żona Koriolana (Jankowska-Cieślak) zostaje w tych scenach przez Krafftównę zagłuszona i wyeli­minowana, nie ma jej.

4. Łapicki to osobowość sceniczna wielkiej miary, jest to osobistość z wnętrzem dramatycznym, przynajm­niej dotychczas przyzwyczaił nas, że jest samoswój, jego wspaniały głos i jego twarz zrastały się z rolami, jakie kreował - od pierwszego słowa i pierwszego kroku na scenie. Nigdy nie potrzebował charakteryzacji. Ła­picki z doklejoną brodą albo łysiną byłby stracony. Tymczasem Kelm w "Koriolanie" dokleja mu osobo­wość, która jest mu obca: kazać Ła­pickiemu, żeby pląsał, nadskakiwał, "żywo" gestykulował, skamlał i służył na dwu łapach, mógł tylko człowiek zaiste zbyt jeszcze surowy w zawodzie reżysera. Nie rozumiem więc czemu się Łapicki tak dał ustawić, on który bywa także świetnym reżyserem? Czemu nadał postaci Meneniusza Agryppy (pisanego w programie: Menneniusz Agrypa, żeby było bardziej swojsko?) cechy błazeństwa i clownady? Jako nadskakiwacz, który bez przerwy zapewnia wszystkich, że Koriolan jest mężny, bo odniósł tyle ran dla ojczyzny, jest żałosny raczej, niż przekonujący. Koriolan nie mógł takiego trzpiota nazwać swoim ojcem, a nazwał! U Szekspira Meneniusz jest stroną w dramacie, u Kelma tylko haftem.

Zresztą Meneniusz Sity jest inny niż Meneniusz Szekspira, także. Mene­niusz Szekspira mówi, że Koriolan po­siada "naturę zbyt dla świata szlachet­ną", u Sity on po prostu "jest zbyt szlachetny dla świata", u Szekspira "nie schlebiałby Neptunowi dla jego trójzęba, ni Jowiszowi, że potrafi grzmieć", u Sity "nie schlebiałby Nep­tunowi widząc jego trójząb, ani też Jowiszowi, który gromem włada"! Tam jest rzeczowy - tu tylko gaduła.

U Szekspira Partycjusz powiada, że wolałby tłum w łóżku, na co Mene­niusz, że wolałby ich w Tybrze. Sito wolałby, żeby "spali w Tybrze". U Sze­kspira Meneniusz: "Sprawdzę, czy się mój stary dowcip (wit) przyda na co tym, co mają go mało", u Sity: "Zoba­czę czy mój stary rozum zyska uznanie tych, którzy są weń ubodzy"...

Sito tłumaczy niekonsekwentnie, jego postaci, zwłaszcza Trybunowie Ludu, przemawiają raz językiem sena­torów, a raz wulgarów, choć u Sze­kspira tego rodzaju mieszanina wystę­pować nie może. Pierwszy Obywatel u Szekspira mówi prosto "hear me speak" - "słuchajcie" albo "słuchaj­cie, co powiem", u Sity "raczcie mnie wysłuchać"! Szekspir: "po pierwsze wiecie, że Kajus Marcjusz to główny wróg ludu", Sito: "po pierwsze musi­cie wiedzieć, że..." itd. Toż on wie, że oni wiedzą! I dlaczego Pierwszy Oby­watel najpierw błaga "raczcie mnie wysłuchać" jak dworak; a potem powie "myśmy są biedni obywatele" jak Ślązak?

Pierwszy Obywatel mówi, u Sze­kspira: "Co władzom zbywa, nam by ulżyć mogło", u Sity: "To co władzom nie lezie już do gardła, mogłoby nas nakarmić". U Szekspira: "oni myślą, żeśmy za drodzy" (dear po ang., ma dwa znaczenia, jak po polsku: drogi (człowiek) i drogi (towar), u Sity: "lecz oni sądzą, że to nazbyt wiele". U Sze­kspira Pierwszy Obywatel mówi: "Mó­wię, bom głodny chleba, nie zemsty spragniony", u Sity: "mówię to z gło­du, nie z chęci zemsty" jakby się na Szekspira uwziął i jeśli go nie strzyże, to mu kręci loki. Słowo "spolszczył zamiast "przełożył" nie daje ekskuzy na tego rodzaju "odchylenia". Sze­kspira można polszczyć nie "popra­wiając" go.

Oryginał "Koriolana" jest twardy, męski, dosadny, precyzyjny, bezlitos­ny. Sito dość często osiąga wiele z tych wartości, znajduje zamienniki polskie, aby nie umiał być wierniejszy, niż jest. Gdyby bardziej ufał geniuszowi Szekspira a mniej intuicjom Kotta, który zdobi program, pełen błędów gramatycznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji