Artykuły

Oczom nie wierzę

,,Rigoletto" w reż. Henryka Baronowskiego w Operze Krakowskiej. Z recenzją w Gazecie Krakowskiej polemizuje Maciej Jędraszak.

Z pewnym opóźnieniem, już po wyjeździe z Krakowa, dotarł do mnie do Antwerpii egzemplarz "Gazety Krakowskiej" z 30 marca z recenzją Tadeusza Płatka z premiery "Rigoletta" Verdiego w Operze Krakowskiej.

Po kilkunastu latach pobytu w Wiedniu, potem kilku latach w Antwerpii i w Londynie, w efekcie uczestnictwa jako słuchacz i obserwator w ważnych wydarzeniach muzycznych, operowych i teatralnych na scenach europejskich, śmiem zaliczyć się do świadomych i wymagających konsumentów sztuki muzycznej. Przyciągnięty renomą Henryka Baranowskiego jako reżysera i urokiem sceny Teatru Słowackiego, przyleciałem do Krakowa, aby obejrzeć niedzielną (28 marca 2004 r.) premierę "Rigoletta".

Czytam teraz wspomnianą recenzję i oczom nie wierzę - Pan Płatek wyznaje, że żałuje, iż w noc poprzedzającą przedstawienie przestawił zegarek o godzinę, z czasu zimowego na letni - mógłby się był spóźnić i nie być narażonym na oglądanie pierwszego aktu. A mnie się zdaje, że nie tylko nie przestawił czasu na swoim zegarze - on go chyba zapomniał nakręcić i w ogóle nie zdążył na przedstawienie.

Nie można było przecież nie zauważyć, że inscenizacja ta, w zaskakujący sposób wzbogacona o fascynujące i pełne symbolicznych odniesień do współczesności elementy scenograficzne i choreograficzne, jest wspaniałym przykładem fuzji sztuki obrazu, sztuki ruchu, sztuki muzyki i śpiewu wreszcie. Jakże trafiona jest taka koncepcja właśnie w Krakowie, gdzie Teatr Słowackiego jest przecież w pewne dni tygodnia teatrem dramatu słowa, w inne zaś - teatrem operowym.

"Rigoletto" Verdiego

Jaki jest, każdy już wie. Ja, konsument sztuki, oczekuję już nie kolejnej poprawnej inscenizacji - oczekuje, nowych form, które odświeżą i odniosą do współczesności wizje dawniej tworzących autorów. Poprawnie zagrane i zaśpiewane dzieła mogę. odsłuchać w domu.

Dzisiejsza publiczność potrafi odróżnić kicz i orygialność "na sile" od inscenizacji wielowarstwowych, a jednak równocześnie w pełni homogenicznych, nie naruszających walorów muzycznych dzieła.

Pan Baranowski stworzył sceny niezapomniane: scena pierwsza - balu (orgietki?) u Księcia, scena miłosna z Gildą w sypialni Księcia, czy wreszcie scena u Sparafucile i Magdaleny z krukami siedzącymi na beczkach w akcie trzecim, nagrodzona zresztą spontanicznym aplauzem widowni.

A obsada wokalna? Według Tadeusza Płatka śpiewał tylko pan Zalesiński - Rigoletto, a przecież dała nam wspaniałą ucztę Joanna Woś jako Gilda, choć trzeba przyznać, że nie była w pełnej dyspozycji w I akcie, co jednak skompensowała nam całkowicie w drugim i trzecim. Trzeba też, niestety krytycznie, wspomnieć o Leszku Świdzińskim w roli Księcia. Jego zmęczony głos wskazywał, że się nie oszczędzał w tygodniu poprzedzającym premierę.

A orkiestra i chór? Aurelio Canonici poprowadził je z wyczuciem i młodzieńczą świeżością. Orkiestra pokazała, że umie grać w całym zakresie dynamiki, a chór męski, że umie śpiewać wyraziście i z dobrą dykcją.

Wszystko to sprawiło, że publiczność nagradzała dobrze zaśpiewane arie spontanicznymi oklaskami, a całe przedstawienie dziesięciominutową owacją na stojąco, czego Pan Płatek też nie zauważył.

Cóż, okazało się, że Kraków ma wspaniałą scenę operową, ma kierownictwo i twórców tej sceny, którzy nas, konsumentów sztuki lubią i szanują, ma także wymagającą, ale wdzięczną publiczność. Można by jedynie doradzać, aby przewietrzono tam pokój krytyków. Maciek Jędraszak Antwerpia (Belgia)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji