Uspokojenie
NIEWIELKA sztuka Ingmara Bergmana "Malowidło na drzewie" pojawiła się trzy razy w polskim teatrze. Za każdym razem tekst ten związany był ze Stanisławem Hebanowskim - magiem teatru.
Stanisław Hebanowski był w Gdańsku w Teatrze "Wybrzeże", wielką osobowością, W poniedziałek minęła 10 rocznica śmierci Stula (tak nazywali go przyjaciele). Mała Scena przy ul. Kołodziejskiej nosi od tego dnia imię Hebanowskiego, a na ścianie pojawiła się bardzo dowcipna, znakomicie narysowana karykatura Stanisława Hebanowskiego. To dar od Mariana Kołodzieja - wielkiego scenografa Teatru "Wybrzeże". Kołodziej z Hebanowskim realizowali w Gdańsku takie spektakle, o których mówiła cała, nie tylko teatralna Polska.
"Malowidło na drzewie" jest moralitetem, o alegorycznym charakterze. Bergman, jak sam wyznaje w notatkach, napisał tę sztukę, gdy był nauczycielem w szkole aktorskiej w Malmoe: "Mieliśmy mieć pokaz, ale nie wiedzieliśmy co zagrać. Wtedy przyszły mi na myśl mury kościelne z mojego dzieciństwa i te obrazy na nich. W parę popołudni napisałem małą sztukę (...) "Malowidło na drzewie" stało się z czasem "Siódmą pieczęcią".
Hebanowskiego w teatrze zawsze fascynowało słowo a także roztrząsanie spraw człowieka uzależnionego, uwikłanego. Szukał rozwiązań optymalnych, tworzył własny świat, w którym działy się niezwykłe rzeczy. Stąd sięgnął po moralitet Bergmana. Zaraza dziesiątkowała ludzi - ich nieszczęście pojawiło się na malowidle i w sztuce. Pierwsza inscenizacja "Malowidła na drzewie" odbyła się w 1962 w Poznaniu, następna jedenaście lat później w teatrze TV. Obie reżyserował Hebanowski. A teraz trzecia. Reżyserował ten spektakl Andrzej Żurowaki - krytyk teatralny, eseista, kierownik literacki Teatru "Wybrzeże" oraz uczeń i przyjaciel Hebanowskiego.
Bardzo ostrożnie i statycznie potraktował Żurowski tekst Bergmana. Dostosował się w pełni do intelektualnej i znaczeniowej warstwy słowa. Stworzył mikrokosmos zamknięty przestrzenią sceny i naznaczony piętnem nieszczęścia. Każda z postaci wiedzie swój los, a w finale bohaterowie rozmawiają ze Srogim Panem, który czeka na wszystkich i niecierpliwi się. Dla Niego będzie więc taniec śmierci wykonany przez osoby dramatu. W tym przedstawieniu oglądamy znakomitych aktorów. Jerzy Łapiński po 20 latach zagrał tę samą rolę - Jensa. I uwodził, jak ongiś, naiwnością i świeżością, zdroworozsądkowym myśleniem i przaśnym dowcipem. Świetna i pełna ekspresji była Czarownica w interpretacji Doroty Kolak. Ból, obłęd, strach i nienawiść! - cała gama odczuć. Kolak w jednym monologu zwycięsko przechodzi przez wielorakość. Rycerz (Krzysztof Gordon) - cierpiący i milczący, Kowal - Jerzy Gorzko - silny i bezpośredni, ale kochający, a Lisa (Marzena Nieczuja-Urbańska) trudna do utrzymania, Halina Winiarska władcza, Jacek Mikołajczak dowcipny, błaznujący kuglarz, Ewa Kasprzyk - nostalgiczna Dziewczyna, a Joanna Bogacka - cierpiąca, Maria. Te osobno jakby nakreślone role połączone zostały ideą średniowiecznego moralitetu.
Scenografia Anny M. Rachel pełna jesiennych liści i wyschniętych konarów drzew, stylowe kostiumy. Realizatorom udało się osiągnąć nastrój i bergmanowski styl.