Bóg może być jak kot
Wystarczy tylko uważnie czytać ten tekst. Nie jest skomplikowany. Choć nie zawsze na pierwszy rzut oka zupełnie jasny. Bywa wieloznaczny. Jak metafora. Bo to jest metafora.
Świetność dramaturgicznej roboty Enquista zasadza się w "godzinie kota" na jej teatralności. Na tym mianowicie - co jest esencją teatralności dramatu - że w sztuce tej wszystko wyrasta z ludzi i pomiędzy ludźmi. Enquist proponuje wysublimowany dyskurs o drogach poznania i szlakach docierania do Tajemnicy, absolutu, czy prosto mówiąc: do Boga. Lecz tekst sztuki nie ma w sobie ni śladu abstrakcyjnej dyskursywności. Drzemie w zwierzeniach Chłopca, ale kształtuje się dopiero w jego relacjach z partnerami - z postawami Elżbiety i pastora. Cała sztuka i niesiona przez nią sprawa, rozpięta jest pomiędzy realizmem zdarzeń i z nich dopiero tryskającą metaforą. Odczucie absolutu, jeżeli się zdarza, zdarza się pomiędzy żywym człowiekiem i żywym człowiekiem.
Czytać ten tekst trzeba uważnie od samego początku. Od motta, którym Enquist opatruje "Godzinę kota" z "Ewangelii według św. Jana": W domu ojca mego jest mieszkań wiele . Mieszkań wiele, więc i wiele jest do tych mieszkań dróg, wiele drzwi i własnych, osobnych ścieżek...
W szpitalu psychiatrycznym przebywa Chłopiec, który parę ludzi zamordował, zranił kolegę, powierzonego mu w szpitalu kota zadusił. Chłopca odwiedza psycholog Elżbieta i Starsza Kobieta - pastor. To wszystko, jeśli idzie o akcję. Reszta jest w dialogu. I w ludziach. W ich wnętrzach.
Chłopiec wzbudza niepokój. Niczego nie boimy się bardziej niż przemocy bez powodu - mówi pastor. A może jest nieco inaczej: może niczego nie boimy się bardziej niż powodów, których nie pojmujemy? Na przykład: czyjejś własnej, osobnej drogi.
Psycholog Elżbieta pracuje w zespole uniwersyteckim, który zajmuje się alternatywnymi programami opieki nad chorymi psychicznie; zespół szuka alternatywnych dróg dotarcia do ludzi odmiennych. Pracuje na peryferiach cywilizacyjnych nad ludźmi, którzy już prawie nie są ludźmi. Ci psycholodzy mają w sobie pewność i butę. Butę ludzi pewnych tego, gdzie przebiega granica człowieczeństwa i odkąd zaczynają się rozpościerać mroczne peryferie cywilizacyjnych norm. Ciasnota horyzontów sprzyja poczuciu pewności...
Mądrość rodzi natomiast niepewność. Starsza Kobieta, która jest pastorem, tej pewności nie ma. Kiedy go spotkałam - wyznaje - opuściłam Kościół. Chociaż dopiero wtedy powinnam w nim zostać. Porzuciła zawód pastora, pojęła bowiem, że istnieć mogą nie tylko te instytucjonalne i uświęcone, lecz że rozmaite być mogą ścieżki do "mieszkań w domu ojca". Przeróżne drogi poznania i doznania.
W sferze wyborów ostatecznych jednoznaczne prawdy oczywiste nie istnieją. Nie ma dla wszystkich tych samych miar. Nawet to nie jest oczywiste, że doba posiada tylko dwadzieścia cztery godziny. A może ta dwudziesta piąta jest dodana? Ciekawe, jaka ona jest? Na to też odpowiedź jednoznaczna nie istnieje. Ta "dwudziesta piąta godzina" intymna jest niepowtarzalna, bo ona jest tak jakby obok. Jedyna dla każdej osobowości - niepowtarzalnej przecież. To godzina kota dla Chłopca, który wyruszył własną drogą.
Bóg - dowodzi Chłopiec - stworzył nas takimi, jakimi jesteśmy. I dlatego nigdy nie musimy się niczego wstydzić, ani błagać o wybaczenie, ani mieć wyrzuty sumienia. (...) Nie ponosi się winy za kształt własnego nosa i duszy. Na przebaczenie nie trzeba sobie zasłużyć.
Chłopiec nie oczekuje, on nie potrzebuje wybaczenia. Bo w to, w co wierzy, wierzy do głębi. Ukochany kot Valle, którego w akcie mistycznej miłości zadusił, jawi się Chłopcu jako figura Chrystusa. Valle żyje - wierzy. Zmarł, ale powrócił, żeby mnie zabrać do domu dziadka. I tym bluźnierczym zrównaniem kota z Chrystusem Chłopiec nie bluźni - bo w nie wierzy.
Chłopiec przeszedł przez piekło. Chciał spłonąć w domu, który podpalił. Spłonąć wraz ze swoim niebem. Ale za bardzo się bał. I uciekł. Przeszedł piekło. I przekroczył je. Teraz jest pogodzony i szczęśliwy. Może umrzeć. Po co człowiekowi Bóg, jeśli nie można umrzeć na jego ramieniu. Dla kogoś, kto wie, że czeka na niego kot, śmierć musi być łagodna. Chłopiec jest więc spokojny i śpiewa: ... home again... home again... across... the see... I am sailing... I am sailing... to be near you... to be... free... Śpiewa szczęśliwy. I podnosi żagle, i żegluje, by być bliżej, być wolnym.
Żegluje ku domowi, w którym jest mieszkań wiele - ku spełnieniu marzeń. Dostępnych wierzącym. I ateistom dostępnych. Tym wszystkim, którzy potrafią tęsknić i wierzyć w żeglugę ku szczęśliwości. Nieskończoną.