Artykuły

Anastasia Nabokina: Primabalerina kontra Teatr Wielki

W lutym 2010 r. pozwała Teatr Wielki w Warszawie o mobbing i dyskryminację. W lipcu sąd przyznał jej odszkodowanie z tytułu dyskryminacji i zadośćuczynienie z powodu mobbingu. Co czuła, kiedy odczytywano wyrok? Dużą ulgę - z Anastasią Nabokiną rozmawia Dorota Jarecka z Gazety Wyborczej.

Do jakiego wieku kobieta może tańczyć?

- Jak Ułanowa pojechała w 1956 r. tańczyć "Romeo i Julię" do Covent Garden, miała około pięćdziesiątki. To, że tylko młode kobiety mogą występować, to są wyobrażenia z dawnych lat. Kilka lat temu byli w Łodzi na występach Ana Laguna i Michaił Barysznikow. Oboje około sześćdziesiątki. Są w znakomitej formie.

Dziś zmienił się stosunek do ciała. Kiedyś tancerki w zdecydowanej większości nie rodziły. Miały poronienia z powodu przeciążenia. Ale medycyna poszła do przodu, teraz prawie każda rodzi. Makarowa miała 40 lat, urodziła i wróciła na scenę. Poza tym młody tancerz, zaraz po szkole, jest zielony, choć giętki, zaletą starszego tancerza jest doświadczenie. Trzeba pamiętać, że my jesteśmy wyćwiczeni, że przeszliśmy niesamowitą selekcję. Kiedy zdawałam do szkoły baletowej w Moskwie, było 300 osób na jedno miejsce. Generalnie o tym, że kobieta nie może tańczyć, jak skończy 40 lat, usłyszałam dopiero w Polsce.

Skąd w takim razie ta niechęć? Jakie pani ma podejrzenia?

- Myślę, że dyrekcja z góry zdecydowała, że po urlopie wychowawczym nie wrócę do pracy. Bo w tym teatrze to się jeszcze nie zdarzyło. Artystki boją się rodzić. Stosunek do każdej kobiety, która idzie rodzić dziecko, jest zły. To zrozumiałam później, na początku dostawałam niejasne sygnały.

-

Jakie?

- Dzieją się drobne rzeczy, które człowiek uznaje za przypadki. Powstaje nowy wizerunek zespołu na stronie internetowej. Przeciągano zrobienie mi zdjęcia. Albo przygotowuje się tzw. sylwetki tancerzy, portfolio ze zdjęciami. Kiedy przyjeżdża choreograf z zewnątrz, ogląda je, żeby się zaznajomić z aktorami. Mojej sylwetki nie zamówiono. Wreszcie po powrocie potrzebowałam nowych puent. Ciągnęło się to miesiącami. Innym puenty przydzielono, a mnie powiedzieli, żebym wybrała sobie używane z magazynu, co groziło kontuzją. Ostatnią rzeczą było to, że kiedy byłam na urlopie, były podwyżki inflacyjne, mojej pensji nie wyrównano. Napisałam podanie, dostałam odpowiedź, że jeśli dyrektor sprawdzi moją dyspozycję zawodową, wtedy pomyśli o podwyżce. Tylko nikt mojej dyspozycji zawodowej nie sprawdził. Co tydzień dojeżdżałam, jako jedyna osoba w zespole, do Warszawy, byłam nadwyrężona, zaczęłam chorować. Coraz gorzej się czułam, w grudniu trafiłam do internisty. Dostałam skierowanie do psychologa. To ona uświadomiła mi, że coś dookoła jest nie tak, a nie we mnie.

We mnie? Dlaczego tak pani sądziła?

- Są takie osoby, zazwyczaj obowiązkowe, pracowite, które jak im się coś nie powiedzie, mają skłonność obarczania siebie odpowiedzialnością za wszystko. Psycholog uświadomiła mi, że w działaniu są zawsze dwie strony. Jeżeli nie mogę się z kimś dogadać, to być może tamta strona tego nie chce. I jakbym nie była miła i układna albo odwrotnie - asertywna, to się nie da. W tym momencie zaczęłam rozumieć, co się dzieje. To, że ja się starałam porozumieć, jeszcze pogarszało sytuację, stosunek pracodawcy do mnie zmieniał się, ale na niekorzyść.

Trudno to opisać. To były często rzeczy pozawerbalne. No bo jak opisać spojrzenie? Albo wyraz twarzy, jaki ma człowiek, który ze mną rozmawia, a przed chwilą rozmawiał z kimś innym z zupełnie innym wyrazem?

Jeszcze przed powrotem do pracy z urlopu, kiedy dowiedziałam się, że przychodzi nowy szef baletu Krzysztof Pastor, zaproponowałam, że mogłabym równolegle z tańcem zająć się np. promocją, ponieważ studiowałam marketing, albo podjąć się roli pedagoga. Moje propozycje były odrzucone. Bez wyjaśnienia. Ja pytam o możliwość zatrudnienia mnie jako pedagoga, on zaczyna ze mnie kpić: "Jaki tam z pani pedagog".

Każdy może być mobberem?

- Nie. To jest określony typ osobowości, perwersyjno-narcystycznej. Często szef czuje się mniej kompetentny, boi się stracić władzę, zaczyna stosować mobbing, bo wydaje mu się, że tak łatwiej utrzymać pracowników w ryzach. Mobbing to zaburzenie komunikacji, ale także zaburzenie relacji w zespole. Mam licencjat z zarządzania, wiem, że kultura organizacyjna zależy od przełożonych. Wystarczy, że za moimi plecami mówi się o mnie, że jestem dziwna, nienormalna, to ci inni też już nie chcą ze mną rozmawiać. Na początku, kiedy wróciłam po urlopie, miałam miłe gesty: "Cieszę się, że wróciłaś", "Dobrze wyglądasz", "Gdzie tańczyłaś przez te lata?", ale jak sytuacja się rozwijała, było ich coraz mniej. Mobbing jest możliwy dlatego, że inni to tolerują, wolą się nie wtrącać. Sędzia zwróciła uwagę, że kiedy zeznawali świadkowie powołani przez dyrekcję teatru, to wyglądało jak zmowa milczenia. Nagle nikt nic nie wiedział o moich problemach z pracą, z mieszkaniem.

Teatr sprzyja mobbingowi?

- Rywalizacja jest w każdym teatrze, tak samo jak w innych instytucjach. Mówiono mi: "Jaki mobbing, my tu wszyscy konkurujemy". Ale konkurencja bywa uczciwa i bywa nieuczciwa. Na scenie najważniejsza jest praca partnerska. Robimy przecież tę samą robotę, pracujemy na ten sam efekt. W Wielkim zawsze zdarzały się przepychanki pomiędzy partnerami, pomiędzy tancerzem a tancerką. Na przykład w "Jeziorze łabędzim", kiedy partner stoi za mną, powinien mnie podtrzymywać, a nie starać się wyglądać zza mnie, żeby robić dobre wrażenie na widowni. Kiedy złożyłam pozew, ludzie się chowali na mój widok, bali się powiedzieć "dzień dobry".

Już nie będę tańczyć w żadnym teatrze. Poszło w świat, że leczyłam się z depresji, że, jak usłyszałam w sądzie, "wyłudzam pieniądze" z teatru, że jakoby "nie mam osobowości". Moja reputacja została zniszczona. Środowisko baletowe jest małe.

U artystów zawód jest połączony z pasją, dlatego pożegnanie z pracą było bolesne.

Jak teraz wygląda pani życie?

- Wspaniale właściwie, znalazłam rzeczy, które mnie interesują. Po marketingu studiowałam kulturoznawstwo, też na Uniwersytecie Jagiellońskim, obroniłam pracę magisterską. Zaczęłam pisać teksty o sztuce, ostatnio z Ewą Majewską o grupie Pussy Riot. Pisanie to również forma twórczości.

O czym jest pani praca magisterska?

- Analizuję fotografie trzech najsłynniejszych tancerzy XX wieku: Wacława Niżyńskiego, Rudolfa Nuriejewa i Michaiła Barysznikowa. To fotografie robione w czasie spektakli, ale też pozowane w studio, jak Annie Leibcwitz fotografująca Barysznikowa. Zastanawiam się, co fotografia jest w stanie powiedzieć o tańcu, a także o podmiocie, czy odsłania coś, czego o sobie nie wiemy. Na tych zdjęciach można zaobserwować, jak wyłania się to, co nazywa się kryzysem męskości. Judith Butler mówiła, że płeć kulturowa i biologiczna to są społeczne konstrukty, że spójna płeć nie istnieje tak samo jak i spójna tożsamość, tak naprawdę jesteśmy stworzeni z różnych cech, np. kobieta może być bardziej zdecydowana niż mężczyzna, mężczyzna - bardziej emocjonalny niż kobieta. I te wizerunki odstają od wyobrażenia mężczyzny jako racjonalnego, koherentnego, spełnionego. Ja tam widzę emocjonalność, niezdecydowanie, wrażliwość. W obrazie męskości zawsze jest jakaś luka.

Walter Benjamin, niemiecki filozof, w latach 30. pisał, że fotografia może być tym, czym psychoanaliza w życiu człowieka, bo pokazuje to, co pomiędzy, co niezauważalne, nieuświadomione.

Balet klasyczny to chyba skrajnie zatarcie podmiotu. To stawanie na czubkach palców, te uśmiechy. Czy kobieta może być podmiotem w tańcu?

- Balet klasyczny to rygor, on silniej narzuca ramy niż balet współczesny. Jest też bardziej patriarchalny poprzez dyscyplinowanie ciała. To się wiąże z epoką wiktoriańską, w której ciało, nie tylko kobiety, było bardziej skrępowane, trzeba było się uczyć różnych sztuk: fechtunku, manier, muzyki, tańca. Balet klasyczny ma swój początek w tańcach dworskich, obecnych już w renesansie we Włoszech, we Francji, ale jako sztuka usamodzielnił się dopiero w XIX wieku. Z tym że ja w tym rygorze widzę piękno. Jak wielu tancerzy przez długi czas byłam zakochana w balecie klasycznym. Jednak tańcząc w "Carmen" u Maksa Eka, który reprezentuje gatunek modern dance, czułam się zdecydowanie bardziej człowiekiem, kobietą z krwi i kości.

Co to znaczy?

- Modern dance to taniec, który wyraża skrajne emocje, jest bliżej ziemi. Mówi się, że jeśli balet klasyczny to patriarchat, taniec współczesny jest sfeminizowaną odmianą tańca. Przyszedł do Europy z Ameryki, gdzie dużą rolę odegrały w jego powstaniu kobiety, np. Isadora Duncan, Martha Graham. W balecie klasycznym kobiety tańczą na puentach, dlaczego? Żeby pokazać prymat ducha nad materią. Balet klasyczny zaprzecza, że człowiek ma ciało. Taniec nowoczesny korzysta z cielesności. Czuć się kobietą czy mężczyzną w tańcu klasycznym jest trudno, bo my wyrażamy lekkość i ideał. Balet klasyczny to "myślę, więc jestem", taniec modern to "doświadczam, więc jestem".

Czy pani badania nad tańcem miały coś wspólnego z decyzją, by przerwać mobbing? To też wyzwolenie podmiotu.

- Tak, tylko że ja tego nie wiążę ze zrozumieniem tego, czym jest taniec, ale ze zrozumieniem moich praw jako pracownika. W mobbingu charakterystyczne jest to, że osoba mobbowana nie jest wysłuchiwana, nie ma prawa głosu. Złożenie pozwu było dla mnie możliwością powiedzenia "nie", zaprzeczenia opinii, że kobiety głosu nie mają. A tancerki fizycznie nie mają głosu, posługują się tylko ciałem.

Paradoksalnie, wygrałam ten proces, dlatego że jestem kobietą. Wydaje mi się, że teatr mnie zignorował. Wiedzieli, że sama piszę pisma procesowe, że na sali sądowej nie siada przy mnie pełnomocnik. Pewnie myśleli: taka tancerka, czym ona może nam zagrozić?

Przyszło pani do głowy słowo "sprawiedliwość"?

- Tak, choć dwaj koledzy, którzy sądzili się z teatrem, a teraz !wygrali sprawę o bezprawne zwolnienie, byli bardziej nastawieni na sprawiedliwość. Ja robiłam to bardziej po to, by wyrzucić z siebie te rzeczy, które mi się zdarzyły. Nie wierzyłam zbyt mocno w tę sprawiedliwość. Ale na to się nakłada moje doświadczenie z czasów komunizmu.

Co to za doświadczenie?

- Ja jestem z pokolenia, które dorastało w ZSRR. W nas nie ma za wiele nadziei. Spokojna, cicha, nieabsorbująca nikogo - tak byłam wychowywana. Tam obowiązkowo całe szkoły zapisywano do Komsomołu. Od dziesiątego roku życia byłam w szkole baletowej, a balet był ucieczką od radzieckiej rzeczywistości, ale i tak uważam, że to doświadczenie nas stłamsiło. Te kłamstwa o historii. Kiedy rozpadł się ZSRR, to był szok, myśmy się dopiero wtedy dowiadywali, na czym ten ustrój był oparty. Należę do pokolenia, które dojrzewało w okresie pierestrojki, nam jest się ciężko zaadaptować do nowej sytuacji. Boimy się życia. To pokolenie nie jest śmiałe, tylko niektórzy są wojownikami.

Dlatego pani wyjechała?

- U nas w Rosji w latach 90. była szara rozpacz. Balet miał kryzys. Balet klasyczny był na wysokim poziomie, ale powtarzalny. Chciałam spróbować innego stylu tańca. Nie żałuję. Współpracowałam z Matsem Ekiem, z Natalią Makarową, legendarną rosyjską tancerką. W Rosji nigdy bym ich nie spotkała.

Kim są pani rodzice?

- Pochodzą z Moskwy. To klasa średnia, inteligencja moskiewska, u nas się mówi "szestidiesiatniki", ich młodość przypadła na lata 60. i odwilż, kiedy Chruszczow był I sekretarzem. To są osoby optymistyczne, które wierzą, że im się uda wiele w życiu zrobić, sami pochodzą z biednych ro-dzią. Mama jest programistką, pracowała w różnych urzę-

Jestem z pokolenia, które dorastało w ZSRR. W nas nie ma za wiele nadziei. Spokojna, cicha, nieabsorbująca nikogo, tak mnie wychowano

dach, tata jest fizykiem, pasjonatem nauki. Czy ja miałam szczęśliwe dzieciństwo? Chyba tak, choć dzieci, które idą do takich szkół jak ja, już nie mają dzieciństwa. Do szkoły baletowej szło się na 9 rano, wracało o 19. Jeśli ktoś był dobry, to się jeszcze uczestniczyło w występach, próbach, często do 21. Wracałam do domu, odrabiałam lekcje, a potem jeszcze ćwiczyłam balet. Osiem łat takiej szkoły. Zdaje się maturę i idzie się do teatru.

Marksizm-leninizm miał wpływ na balet?

- Bardzo duży. Dopiero niedawno dowiedziałam się o tym, co się działo w tańcu rosyjskim, zanim nastąpiła epoka tzw. dram-baletu, tak się nazywał kierunek w balecie, odpowiednik socjalistycznego realizmu. Nas bardzo wyrywkowo uczyli, historia baletu była ocenzurowana. Najpierw był Marius Petipa, który stworzył w XIX w. balet klasyczny w Petersburgu przy dworze, te wszystkie "Śpiące królewny", "Jeziora łabędzie", rosyjska klasyka to właśnie on. Potem uczono nas o Diagilewie i sezonach rosyjskich w Paryżu, a potem była pustka. Tymczasem w latach 20. rozwijał się tzw. taniec swobodny, nie tylko w Rosji, także w Niemczech. To było związane z niesamowitym zainteresowaniem cielesnością. Kiedy przyjechała do Rosji Isadora Duncan, to był szczyt popularności tego typu tańca, w którym poszukiwano pierwiastka dionizyjskiego. Na pewno Niżyński się w ten nurt wpisuje. W latach 30. na ten nurt nałożyło się zainteresowanie sportem, co w Niemczech podjęła ideologia nazizmu i wykorzystała w celach propagandowych, powstała estetyka ciała jako maszyny. W stalinowskiej Rosji też nastąpił kres tańca swobodnego, władze zamknęły laboratorium choreologiczne, które zajmowało się sztuką ruchu i którego jednym z pomysłodawców był Kandinsky. Niedawno odkryłam album na ten temat, który napisała Nicoletta Misler, włoska kulturoznawczyni zajmująca się Rosją. Nie wiedziałam, że na początku XX w. fotografowano tancerzy nago.

Prowadziła pani swój proces sama. Jak to pani zrobiła?

- Jako studentka UJ miałam wstęp do biblioteki prawniczej. Siedziałam tam godzinami. Czytałam wyroki w podobnych sprawach, np. kontrabasisty, który pozwał Filharmonię w Łodzi, i aktorki z Teatru Polskiego w Poznaniu - obie sprawy o nieuzasadnione zwolnienie, przegrane. Pozew napisałam właściwie intuicyjnie, wyszło bardzo trafnie. Cały czas się dokształcałam, także w czasie rozpraw.

Dlaczego bez adwokata?

- Spotkałam się z kilkoma, ale zobaczyłam, że trudno jest im wytłumaczyć specyfikę mojej pracy. Prawnicy zazwyczaj zwracają uwagę na sprawy, które pasują do pracowników urzędu. Zorientowałam się, że lepiej zrobię to sama.

Na początku bałam się, że nie będę w stanie wstać i powiedzieć "wysoki sądzie". Musiałam nauczyć się zadawać pytania świadkom. Najbardziej denerwowałam się świadkami z baletu, było ich więcej niż dziesięciu. Kiedy usłyszałam od jednego z nich, że "wyłudzam pieniądze z teatru", przygięło mnie do ławki. Ale nie mogłam pokazywać, że się denerwuję, że to boli. Wiedziałam, że muszę się trzymać.

Przydały się ćwiczenia z opanowania tremy?

- Tak, ale to inne uczucie. Spektakl jest wymyślony, sztuczny, a to było życie.

Tancerka klasyczna i współczesna. Urodziła się w 1971 r. w Moskwie. W1990 r. skończyła Moskiewską Akademię Choreografii, tańczyła jako pierwsza solistka w Kremlowskim Teatrze Baletu w Moskwie, następnie w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Obecnie kulturoznawczyni i krytyczka sztuki. Na Uniwersytecie Jagiellońskim w 2010 r. otrzymała licencjat z zarządzania, w 2012 - magisterium i kulturoznawstwa. Współpracuje z magazynem o sztuce "Obieg".

Na zdjęciu: Anastasija Nabokina (druga z lewej) podczas próby baletu " Coś jakby".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji