Fred Kampinos planuje kolejny skok
- "Hallo Szpicbródka" jest rozrywką, lekkim musicalem. Francuzi mają Arsena Łupin; Duńczycy - Egona Olsena, Niemcy - Mackie Majchra, Anglicy - Kubę Rozpruwacza; a my - Freda Kampinosa, dżentelmena włamywacza, który zdobywa serca kobiet. Przydałby się i dzisiaj taki Fred Kampinos, który ratowałby teatry z finansowych tarapatów... - mówi PIOTR POLK przed premierą "Hallo Szpicbródka..." w Teatrze Syrena w Warszawie.
Tym razem będzie to włamanie do serc widzów. PIOTR POLK, aktor teatru Syrena, grający dżentelmena włamywacza, obiecuje to zrobić z klasą i oryginalnie.
Michał Smolis: Zagra Pan głównego bohatera w scenicznej wersji filmu "Hallo Szpicbródka" w Teatrze Syrena. Kim będzie Fred Kampinos Anno Domini 2012?
PIOTR POLK: Po pierwszej lekturze tekstu aktor rysuje swojego bohatera w wyobraźni. Rozmawiamy jeszcze przed pierwszą próbą. Będzie dobrze, jeżeli to, co wymyśliłem pokryje się z obrazem, który jest w głowie reżysera. Żyjemy tu i teraz, ale opowiadamy historię z czasów naszej dawnej, przedwojennej świetności. Jednak tak naprawdę czas i stylizacja nie mają dla mnie większego znaczenia. Mam zagrać człowieka, którego muszę zrozumieć, ale też bez zbyt głębokiego wnikania w jego psychikę. "Hallo Szpicbródka" jest rozrywką, lekkim musicalem. Francuzi mają Arsena Łupin; Duńczycy - Egona Olsena, Niemcy - Mackie Majchra, Anglicy - Kubę Rozpruwacza; a my - Freda Kampinosa, dżentelmena włamywacza, który zdobywa serca kobiet. Przydałby się i dzisiaj taki Fred Kampinos, który ratowałby teatry z finansowych tarapatów...
Będzie Pan skazany na porównania z postacią, którą w filmie wykreował Piotr Fronczewski.
- Z legendą człowiek zawsze przegra, dlatego nawet nie zamierzam się z nią siłować. Z Piotrem Fronczewskim łączy mnie tylko imię, poza tym mój Fred Kampinos będzie inny, ponieważ ja jestem inny. Oczywiście, pamiętam jego rolę i tamten film. No, właśnie: film. A my przenosimy opowieść o Szpicbródce do teatru, który ze swojej natury operuje zupełnie innym językiem i znakami.
Ostatnio wystąpił Pan w roli szefa korporacji w "Plotce", francuskiej komedii Francisa Vebera wyreżyserowanej przez Wojciecha Malajkata. Wiele Pan zmienił w tej postaci w stosunku do oryginalnego scenariusza, przede wszystkim gra Pan obcokrajowca.
- Kilka lat temu zupełnie przypadkowo spotkałem szefa wielkiej korporacji z innego kraju, który z Polską nie miał nic wspólnego, a tutaj tylko pracował. To był dla mnie ważny trop, a zabawa językowa - dodatkową atrakcją. Wymyśliliśmy z reżyserem, że mój prezes będzie Hiszpanem, który kaleczy polszczyznę i wtrąca w zdaniu obce zwroty. Nie chciałem jednak imitować tego języka. Zatrudniłem nauczycielkę, która przełożyła cały tekst mojej roli na hiszpański, a potem wziąłem jeszcze kilka korepetycji. Dopiero później zrozumiałem, że w ten sposób dołożyłem sobie pracy: teraz przed każdym przedstawieniem muszę powtórzyć rolę w obu językach...