Artykuły

Dokąd ten tan powiedzie?

Z dramatami nie zawsze bywa tak jak z dobrym winem, które im starsze tym lepsze. Czasem po prostu teksty wietrzeją. Gdy wracamy do nich po latach, okazuje się, że porywające niegdyś idee dawno już się ulotniły, nikogo nie są w stanie rozpalić i nikomu w głowie zaszumieć. Dostrzegamy, że ich czas minął i mimo najlepszych chęci reanimować się ich nie da. Czy przypadkiem nie stanie się tak z "Tangiem" Sławomira Mrożka - sztuką współczesną, która liczy sobie jednak ponad trzydzieści lat?

Niepokój taki był chyba wyczuwalny przed premierą "Tanga" w kaliskim Teatrze im. W. Bogusławskiego. Zdawało się bowiem, że tym dramatem i o tym dramacie, stanowiącym kanon lektur szkolnych, powiedziano już wszystko.

W jego spiętrzonej, wielopłaszczyznowej strukturze widziano już przecież i historię naznaczoną piętnem chaosu wojny, i politykę z obrazem totalitarnej dyktatury. Był ten dramat interpretowany jako satyra społeczna i groteskowe narodowe misterium. Przez jednych uznawany za podbarwioną humorem publicystykę, przez innych za dyskurs z polską tradycją literacką. Czy więc sztuka wystawiona dzisiaj może powiedzieć coś ponadto i przemówić raz jeszcze żywym językiem?

Reżyser kaliskiego "Tanga" - Jan Buchwald spróbował chyba znaleźć odpowiedź najprostszą. Bez zastrzeżeń zaufał tekstowi dramatu, wierząc, że Mrożek obroni się sam. Nie ma więc w kaliskim "Tangu" prób podjęcia dyskusji z autorem, jakiegoś wyrazistego, czy wręcz nachalnego uwspółcześniania dramatu; znaczących ingerencji w tekst, czy zdecydowanego eksponowania jednego spośród wielu podnoszonych przez autora problemów.

Przedstawienie rozgrywane jest raczej w realistycznej konwencji, w którą - o dziwo - doskonale wkomponowuje się absurd poszczególnych sytuacji, nie powodując zgrzytów i zacięć. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że próbuje się nam opowiedzieć historię jakiejś zwyczajnej - może nieco ekscentrycznej - rodzinki, w której wszyscy wprawdzie przekraczają pewne granice, ale cóż w tym niezwykłego? Napatrzyliśmy się i naczytali o dużo dziwniejszych indywiduach, więc odsyłanie sympatycznej i nowoczesnej babci na katafalk nie jest już w stanie nas zadziwić i zgorszyć.

W takim ujęciu gubi się jednak gdzieś mrożkowski humor, który zwłaszcza w początkowej części spektaklu nie dociera do publiczności, tonie w szarości mało interesującej scenografii. Później, gdy przedstawienie nabiera tempa, jest z tym nieco lepiej. Również poszczególne postaci stają się wyrazistsze.

Kazimiera Starzycka-Kubalska stworzyła swą Eugenię z niezwykłą swobodą. Odziana w kwiecisty strój, adidasy i dżokejkę, nestorka kaliskich aktorów chodzi po scenie niczym nastolatka. W jej wyluzowanym sposobie poruszania się, w każdym geście jest coś, już nie ze starego dobrego rock'n'rolla, ale z rapu. W trzecim akcie odziana w elegancki strój czuje się najwyraźniej nieswojo. No i umiera - po prostu koncertowo.

Dobrze wpisali się w konwencję: Bożena Remelska (Eleonora), Warszosław Kmita (Eugeniusz) i Monika Szalaty (Ala). Pod ciężarem filozofii i skomplikowanych wywodów ugiął się nieco Jakub Ulewicz (Artur). Bardzo dobrą, choć w pierwszej części spektaklu niepotrzebnie przerysowaną rolę zagrał Mariusz Michalski (Edek). Od początku przedstawienia uwagę przyciągał Stomil nakreślony wieloma odcieniami przez Janusza Grendę (ostatnio w bardzo dobrej formie). W charakteryzacji starszego pana, w wiecznie rozpiętej piżamce jest postacią, która budzi sympatię, podbarwioną nieco litością. Pozostając w kręgu wiecznych, śmiesznych i wstrząsających eksperymentów, wie że - paradoksalnie - tylko one, a nie formalizm, proponowany przez Artura mogą stworzyć tymczasowe schronienie przed chaosem, dać namiastkę wolności w świecie, w którym wszystko wolno.

Postać Stomila może być zresztą jednym z kluczy do odczytania tego przedstawienia. Jednym, bo - jako się rzekło - wyraźnych tropów chyba w kaliskim spektaklu nie ma.

Oto w jednej ze scen dyżurny eksperymentator przedstawia widowisko z udziałem Adama i Ewy. Na uwagę Eugeniusza, że to już było, odpowiada: "Nie szkodzi. Było w starej wersji. Ja opracowałem nową".

I okazuje się, że Mrożek trzydzieści lat temu, diagnozując początek naszego wieku i trafnie przeczuwając klimat jego końca, mówił o tym, co dziś zaprząta powszechną uwagę. Gdy dawno przełamano już stare schematy i formy, coraz trudniej znaleźć coś nowego. Literatura, teatr, sztuka żywią się więc starymi wątkami, kompilują je i jak Stomil... przygotowują nowe wersje. Efekt bywa wstrząsający i mocny, tyle że być może nie będzie trwał dłużej niż huk rewolwerowego wystrzału.

Co więc pozostało? Powrót do starych, cuchnących naftaliną konwencji? A może jest jakaś trzecia droga? Arturowe zjednoczenie buntu z porządkiem? Prostej odpowiedzi nie ma - zdaje się mówić kaliski spektakl. Jest natomiast Edek - tajemniczy i równie nieodgadniony, jak to, co nastąpi. Wiadomo tylko tyle, że zawsze znajdą się ci, którzy zechcą zatańczyć z nim tango. Jak będzie wyglądał ich tan? To już temat na kolejną inscenizację "Tanga", być może za następne 30 lat. Po obejrzeniu kaliskiego przedstawienia jedno jest pewne - dramat Mrożka szybko się nie zestarzeje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji